Выбрать главу

— Dziękuję — powiedział służbiście komandor i zamilkł, gdy ktoś powiedział coś do niego zza kadru. — Będzie pan mógł skorzystać z przedniej ładowni Descartes’a, który zapewni też ludzi oraz odda panu do dyspozycji dwa ładowniki. Jeszcze coś?

— Tylko jedna nowina, sir. Archiwiści Federacji znaleźli chyba coś na temat macierzystej planety naszych CRLT. Obecnie nie jest już ona zamieszkana w związku z zaburzeniami orbity i wywołaną tym wielką aktywnością sejsmiczną. Dział Kolonizacji znalazł jednak nowy świat dla nich. Poda nam jego koordynaty, gdy tylko uzyska pewność, że spełnia wszystkie wymogi środowiskowe. Będziemy mieli więc dokąd ich zabrać, chociaż musimy pamiętać o jeszcze jednym: to nie była wyprawa kolonizacyjna, ale próba ocalenia podjęta przez ostatnich żyjących przedstawicieli tego gatunku.

Conway rozejrzał się niespokojnie po wielkiej dziobowej ładowni Descartes’a i pomyślał, że gdyby przewidział, ilu gapiów się tu zbierze, poprosiłby o mniejsze pomieszczenie. Szczęśliwie jednym z widzów okazał się dowódca statku, pułkownik Okaussie, który nie pozwalał przypadkowym osobom zapuszczać się na tę część pokładu, na której złożono dwa pojemniki. Tam stali tylko Murchison, Naydrad, Prilicla, Fletcher, Okaussie i Conway, który pewien był jednego: czy uda się to połączenie dwóch CRLT czy nie, nie zdoła utrzymać wyniku w tajemnicy.

Starszy lekarz zwilżył wargi i powiedział cicho:

— Proszę rozczepić cylindry i ustawić je w odległości trzech metrów, nastawić sztuczną grawitację na ziemski poziom i wypełnić ładownię powietrzem o ziemskim składzie i pod ciśnieniem jednej atmosfery. Macie wszystkie potrzebne dane.

Jego lekki skafander zaczął mocniej przylegać do ciała, stopy mocniej oparły się na podłodze. Z napięciem wpatrywał się w pokrywy cylindrów, gdy nagle wszystkie odskoczyły niemal równocześnie i, niczym wielkie monety, upadły na pokład. Cylindry były teraz otwarte z obu stron, dzięki czemu CRLT mógł wyjść w kierunku towarzysza albo się od niego oddalić.

— Idealnie! — krzyknął Fletcher. — Automat reaguje na obecność atmosfery oraz nacisk wywierany na dolną powierzchnię kontenera, co możliwe jest tylko w stałym polu grawitacyjnym. Wtedy wszystkie kontenery się otwierają, każde stworzenie rusza przed siebie, łączy się z tym w sąsiednim cylindrze i cała istota powoli wypełza ze spirali. Moduł medyczny działa na tej samej zasadzie, czyli podobnie reaguje na warunki planetarne, które właśnie pan odtworzył, doktorze.

Conway przytaknął.

— Prilicla, wyczuwasz coś?

— Jeszcze nie, przyjacielu Conway. Przysunęli się bliżej, aby zajrzeć do cylindrów.

W końcu jedno z masywnych ciał zadrżało, a po chwili oba ruszyły raptownie ku sobie.

— Odsunąć się! Prilicla?

— Odzyskują przytomność, przyjacielu Conway — odparł empata, drżąc tak od cudzych, jak i własnych emocji. — Ale powoli. Ta pierwsza reakcja była czysto odruchowa.

Gdy przód jednego CRLT napotkał tył drugiego, organiczna błona, która okrywała te miejsca, zmiękła, zaczęła spływać i w końcu zniknęła. Pośrodku przedniej części zaczęła się formować cylindryczna struktura otoczona drgającymi wgłębieniami, wypustkami i pofałdowaniami mięśni. Zakończenie drugiego stworzenia wytworzyło podobną, ale lustrzaną strukturę otoczoną czterema wielkimi, trójkątnymi płatami tkanki, które rozwarły się jak kielich kwiatu. Wkrótce mieli przed sobą nie dwie, lecz jedną istotę, przy czym miejsce, w którym się one zetknęły, było praktycznie niewidoczne.

A obawiałem się, czy zechcą się połączyć, pomyślał z rozbawieniem Conway. Problem mogę mieć raczej z ich oddzieleniem!

— Czy to jakiś rodzaj kopulacji? — spytała Murchison, nie adresując jednak tego pytania do nikogo konkretnego.

— Przyjaciółko Murchison, stan emocjonalny tych istot nie sugeruje, aby był to świadomy lub odruchowy akt płciowy. Ich zachowanie określiłbym raczej jako poszukiwanie fizycznego kontaktu dla odbudowy poczucia bezpieczeństwa. Odbywa się to na tej samej zasadzie, na jakiej niemowlę szuka bliskości rodzica. Obie istoty czują się zagubione i starają się zaradzić temu przykremu doznaniu.

— Operatorzy wiązek! — zawołał Conway. — Rozdzielić ich, ale ostrożnie!

Świadomość, że w odpowiednich warunkach istoty te łączą się właściwie odruchowo, była dla niego wielką ulgą, chociaż inaczej mogło być w przypadku segmentów, które wcześniej ze sobą nie sąsiadowały. W żadnym przypadku nie chciał jednak dopuścić do powstania przedwczesnego stałego połączenia. Lepiej, żeby obie istoty zapadły ponownie w anabiozę i wróciły do spirali. W przeciwnym razie mogłyby się poczuć trwale odseparowane od grupy, wręcz osierocone.

Operatorzy wiązek nie byli już łagodni, ale CRLT nadal nie chciały się rozdzielić, zaczęły natomiast zdradzać oznaki pobudzenia. Próbowały całkowicie wyjść z cylindrów, ich emocje zaś wyraźnie zaniepokoiły Priliclę.

— Musimy odwrócić proces… — zaczął Conway.

— Czujniki reagują na ciążenie i ciśnienie powietrza — wtrącił się Fletcher. — Nie możemy wytworzyć tu próżni, nie zabijając obcych, ale ciążenie dałoby się zmniejszyć…

— Niemniej nie zdołamy wsunąć z powrotem sprzężonych z tym mechanizmem zaślepień cylindrów, nie rozcinając połączonych istot — zauważył Conway.

— Ale może ustałby chociaż dopływ środka wybudzającego i zaczęłaby się procedura usypiania — mruknął kapitan. — Obie istoty są ciągle podłączone do kroplówek i to się nie zmieni, dopóki nie pozwolimy im opuścić cylindrów. Gdybyśmy zablokowali dopływ tego wybudzacza, chyba dałoby się obejść mechanizm sterujący zaślepieniami i zapoczątkować dopływ środka usypiającego.

— Tylko w tym celu musiałby pan wejść do środka i pracować obok dwóch rozzłoszczonych obcych — zauważyła Murchison.

— Nie, proszę pani. Aż tak szalony nie jestem. Dobrałbym się do dostępnego z zewnątrz panelu sterującego. Zajmie mi to jakieś dwadzieścia minut.

— Za długo — stwierdził Conway. — Do tego czasu wyrwą sobie kroplówki. Możemy jednak sami obliczyć ilość środka potrzebną do uśpienia każdego z nich. Zdołałby pan przewiercić się przez poszycie tak, żeby niczego nie uszkodzić, a potem pobrać środek wprost ze zbiornika?

Fletcher zamarł na chwilę, po czym skrzywił się ze złością. Zły był jednak na siebie za to, że o tym nie pomyślał.

— Jasne, doktorze.

Jednak gdy byli już gotowi do wstrzyknięcia specyfiku, pojawiły się kolejne problemy. Operatorzy wiązek nie mogli skutecznie unieruchomić istot bez rozpłaszczenia na podłodze usiłujących podejść blisko lekarzy. Ostatecznie wybrano wyjście kompromisowe, tak ustawiając wiązki, by stworzyć przy krańcu każdego pola dwumetrową strefę wolną od nacisku. To wszakże znaczyło, że cztery metry ciała istoty są całkiem wolne. Obcy w pełni korzystał z tej odrobiny swobody. Wiercił się, wyrywał, rzucał, machał kończynami i w ogóle robił wszystko, aby dać do zrozumienia, jak bardzo nie podoba mu się pomysł, żeby jakieś dziwne stworzenia właziły mu na grzbiet i wbijały weń igły.

Conway spadł kilka razy z pacjenta, raz zaś tylko głośny okrzyk Fletchera uchronił go przed utratą hełmu, a zapewne i głowy. Murchison zauważyła ironicznie, że patolog ma jednak lepsze warunki pracy. Przynajmniej o tyle, że ciało na stole autopsyjnym nie rzuca się zwykle na lekarza i nie próbuje nabić mu całej kolekcji siniaków. W końcu Naydrad owinęła się wkoło jednej ruchliwej kończyny, a Fletcher i Okaussie zawiśli na drugiej, i pole operacyjne oczyściło się chwilowo. Murchison przytrzymała skaner, siedzący na oklep na grzbiecie obcego Conway znalazł zaś właściwą żyłę, zdołał się w nią wkłuć i wprowadzić środek, zanim kolejny spazm CRLT wyrwał igłę.