Выбрать главу

Ale i to okazało się daremne. Odsunęły się i legły na pokładzie. Przez dłuższą chwilę poruszały jedynie wyrostkami grzbietowymi, posykiwały i dyszały z cicha. Potem raz jeszcze powoli się do siebie przysunęły.

— One naprawdę próbują — zauważyła cicho Murchison.

— Przyjacielu Conway, odczucia obu istot stają się coraz bardziej złożone. Odczytuję głęboki niepokój, ale nie lęk, a także zrozumienie i wielką determinację. Powiedziałbym, że determinacja przeważa. Myślę, że pojęły, w jakiej sytuacji się znalazły, i bardzo chcą współpracować. Jednak nieudane próby połączenia sprawiają im wiele bólu.

Było charakterystyczne, że mały empata nie wspomniał ani słowem o własnym bólu, który musiał być tylko odrobinę mniej dotkliwy. Jednak mimowolne drgawki, miotające nogami i jajowatym tułowiem Prilicli, mówiły same za siebie.

— Połóżmy je z powrotem spać — zaproponował Conway.

Zapadła dłuższa cisza, w trakcie której środek zaczął działać.

— Tracą świadomość, ale wyczuwam jeszcze zmianę emocji — odezwał się w końcu Prilicla. — Odnajduję nadzieję. Liczą na to, że rozwiążemy ich problem, przyjacielu Conway.

Wszyscy spojrzeli na niego, lecz tylko Naydrad, która wyraźnie bardzo zaangażowała się w tę sprawę, zadała zasadnicze pytanie:

— Ale jak?

Conway nie odpowiedział od razu. Zastanawiał się, co miały oznaczać te wszystkie próby. Już przy pierwszej obaj CRLT pojęli, że im się nie uda. Mimo to próbowali jeszcze dwukrotnie, raz na wcisk, drugi raz na siłę. Może też chcieli coś im powiedzieć? Lingwiści z Descartes’a nie mieli jeszcze okazji nauczyć się języka obcych, więc normalna rozmowa była niemożliwa. Niemniej wyświetlone na ekranie obrazy trafiły do adresatów i zostały zrozumiane. Obcy mogli tylko pokazać coś swoim działaniem… Trudno było więc wykluczyć, czy poprzez powtarzane próby nie chcieli dać ludziom do zrozumienia, że bez pomocy nigdy nie zdołają się połączyć. Wystarczyłoby przecież zmienić lekko kształt zakończeń, przyłożyć nieco siły i już…

— Przyjaciel Conway patrzy na sprawę optymistycznie — oznajmił Prilicla.

— Może w wolnej chwili wyjaśni nam dlaczego — zauważyła Murchison.

Lekarz zignorował sarkazm i streścił, co mu przyszło do głowy, chociaż osobiście skłonny byłby określić swoje odczucia raczej jako cień nadziei niż głębszy optymizm.

— Sądzę, że CRLT chcieli nam powiedzieć, iż tu trzeba nie siły, ale pomocy chirurgicznej. Co więcej, to nie będzie nic nowego, bo ślady podobnych operacji znaleźliśmy na badanych dotąd ciałach, a to by znaczyło…

— Te zmiany nie były jednak wielkie i dotyczyły młodych osobników — zauważyła Murchison. — Podczas badania zgodziliśmy się zresztą, że miały zapewne charakter kosmetyczny.

— Teraz sądzę inaczej. Zastanówmy się nad organizacją tej wielkiej, zbiorowej istoty. Na czele znajdują się najstarsze, męskie osobniki, ogon zaś tworzą niedawno urodzone dzieci. Pomiędzy nimi jest cały szereg coraz starszych i coraz bardziej męskich stworzeń. Jednak Prilicla uświadomił nam, że trafiają się wyjątki. Młodzi CRLT z pierwszej pary wykazali większą dojrzałość niż ci z drugiej, choć druga para pochodziła z miejsca bliższego głowie, a tym samym powinna być starsza. Aż do teraz nie rozumiałem, co było przyczyną tej anomalii. Załóżmy, że nasza istota powstała nie naturalnie, ale dla realizacji projektu emigracyjnego. Zastanawiało mnie, dlaczego składa się z aż tylu osobników. To dałoby się teraz wyjaśnić. Zapewne ma nie jedną, lecz cały szereg głów, podobnie jak wiele ogonów ustawionych jeden za drugim. Łącza między podgrupami zostały chirurgicznie zmodyfikowane, niemniej mają jedynie tymczasowy charakter. Na docelowej planecie ogony oddzielą się i zaczną samodzielnie bytować, a z czasem wytworzą własnych „starszych”. Bez tego istoty byłyby zagrożone chowem wsobnym. Sądzę, że starsze osobniki tworzące głowę też poddano operacjom, gdyż inaczej nie można byłoby dodać do zespołu doświadczonych fachowców, bez których wyprawa nie miałaby sensu. To oni mają potem wyprowadzić młodszych ze statku, ochronić w razie zagrożenia i przekazać im całe dziedzictwo kulturowe gatunku.

— Piękna teoria, przyjacielu Conway — powiedział Prilicla, który zawisł kilka centymetrów nad głową doktora. — Pasuje do wszystkiego, co wiemy, i do emocji, które wyczułem u badanych.

— Zgadzam się — przytaknęła Murchison. — Też miałam trudności ze zrozumieniem przyczyn, dla których ta istota jest tak długa. Koncepcja głowy złożonej ze starszych osobników, które mają przewodzić szeregom młodszych ogonów, wydaje mi się sensowna. Niemniej to właśnie czołowe moduły ucierpiały najbardziej podczas katastrofy i trudno wykluczyć, że głowa nie jest już tak mądra jak na początku. Wiele ze wspomnianego dziedzictwa kulturowego mogło przepaść na zawsze.

Pułkownik Okaussie odczekał chwilę dla pewności, że nikt z zespołu medycznego nie ma już nic do dodania, i dopiero wtedy się odezwał:

— Może i nie. Większość ofiar znajdowała się na rufie, czyli zapewne chodziło o osobniki odpowiedzialne za wyładunek po lądowaniu, czym teraz zajmie się Korpus Kontroli. Przypuszczam, że najwartościowsi naukowcy znajdują się nieco dalej. Można powiedzieć, że najbardziej ucierpiała załoga, która nie będzie już potrzebna.

— Może przestaniemy gadać i wrócimy do pracy? — odezwała się nagle Naydrad, falując z irytacją sierścią.

* * *

Ekran, który wykorzystano do komunikacji z CRLT, ukazywał niezmiennie różne postacie w skafandrach kosmicznych kończące montaż statku obcych. Conway nie wiedział, czy dowódca Descartes’a przekazuje ten obraz w celach czysto informacyjnych czy też może jest to zawoalowana sugestia, aby zespół medyczny postarał się być równie produktywny. W obu przypadkach byłby to chybiony pomysł, gdyż cała jego ekipa pracowała bez wytchnienia i nie miała czasu na oglądanie transmisji. Sporządzali dokładną mapę zakończeń CRLT, sprawdzali skanerami przebieg ważniejszych naczyń krwionośnych i rozkład nerwów. Z głębokim namysłem wybierali fragmenty, które należało i można było zmienić bez okaleczania osobnika.

Była to praca żmudna i na pewno nie kojarząca się z ożywioną krzątaniną. Można więc było wybaczyć pułkownikowi podejrzenia, że zespół medyczny zbija bąki.

— Przyjacielu Conway, różnice między tymi dwoma osobnikami wydają się tak wielkie, jakby należały one do dwóch różnych podgatunków — zauważył w pewnej chwili Prilicla.

Conway zajmował się akurat czymś, co mogło być głównym zwieraczem przedniego CRLT, nie odpowiedział więc od razu. Wyręczyła go Murchison.

— W pewnym sensie masz rację, Prilicla, ale przy ich sposobie reprodukcji to całkiem normalne. Wyobraźmy sobie tego z przodu, gdy był jeszcze ostatnim w szeregu, żeńskim osobnikiem. Z czasem osiągnął dojrzałość i nie odłączając się od rodzica, został zapłodniony przez samca z czoła innej grupy. Jego dziecko rosło tak samo jak on, uczepione jego tylnej części, miało własnego potomka, i tak dalej. Napływ nowego materiału genetycznego był praktycznie nieustanny. Kontakt między rodzicem a dzieckiem, jaki obserwujemy u CRLT, nie ma zapewne odpowiednika. Przypuszczam, że podobna więź może istnieć też między dziadkiem a wnukiem, albo i prawnukiem. Niemniej efekt związany z zapładnianiem jednego łańcucha za każdym razem przez innego samca musi się kumulować. Zrozumiałe jest zatem, że pomiędzy tymi dwoma osobnikami, odległymi pierwotnie aż o siedemnaście miejsc, różnice muszą być olbrzymie.