— Dziękuję, przyjaciółko Murchison. Chyba głowa coś mi dzisiaj szwankuje.
— Może i tak — mruknęła Murchison ze współczuciem. — Masz prawo zasypiać na stojąco. Tak jak ja.
— I ja też — dodała Naydrad.
Conway, który ze wszystkich sił starał się nie myśleć, kiedy ostatni raz udało mu się zmrużyć oko, uznał, że najlepiej zrobi, ignorując te przejawy buntu załogi. Wskazał mały obszar w górnej części „interfejsu” pierwszego obcego, dokładnie w połowie odległości między kopulastą strukturą a krawędzią, potem zaś na odpowiadające mu miejsce u drugiego CRLT.
— Organy rozrodcze możemy u obu spokojnie zignorować. Wykorzystywane są tylko z rzadka i nie odgrywają jakiejkolwiek roli przy połączeniu rodzica i potomka. Z tego, co widzę, musimy się skoncentrować na trzech wycinkach kopułki i analogicznych fragmentach wgłębienia u tego drugiego. Tam właśnie łączą się układy nerwowe, czyli to, co najważniejsze. Drugi w kolejności będzie ten elastyczny skórzasty występ ze zgrubieniem na końcu, który powinien wejść w tę niszę…
— To również jest ważne połączenie nerwowe — dodała Murchison. — Tędy przechodzą impulsy motoryczne. Inteligencja to jedno, ale niewielki byłby z niej pożytek, gdyby każda z istot tworzących łańcuch próbowała iść w swoją stronę.
— Niemniej wydaje mi się, przyjaciółko Murchison, że pierwotny sygnał nerwowy wysyłany przez głowę nie może być tak silny, aby pobudzał po równi wszystkie istoty ogona.
— Owszem — przyznała patolog. — Po drodze przechodzi jednak przez organiczne wzmacniacze, struktury nerwowe mieszczące się nad macicą, a u samców nad miejscem, w którym wcześniej ona była. Otaczająca je tkanka jest w wysokim stopniu zmineralizowana, najwięcej zaś jest soli miedzi. W ten sposób sygnał wychodzący jest równie silny jak ten odebrany.
— Trzecie miejsce to te cztery skórzaste płaty — powiedział Conway, unosząc nieco głos. — Wchodzą haczykowatymi wierzchołkami w te tutaj, wzmocnione tkanką kostną otwory u drugiej istoty. To narząd dokujący, dzięki któremu wąż się nie rozpada…
— Ponadto za jego pomocą samica na końcu węża przytrzymuje swoje potomstwo — wtrąciła się znowu Murchison. — Najpierw potomek nie ma oczywiście wyboru, ale gdy dorośnie, możliwe jest zapewne dobrowolne rozłączenie. Przypuszczam nawet, że zdarza się ono całkiem często, na przykład w trakcie prac, które nie wymagają udziału całej grupy.
— To bardzo ciekawe, przyjaciółko Murchison. Sądziłem, że pierwsze odłączenie od grupy musi się wiązać z ciężkim szokiem, a w każdym razie z przykrymi doznaniami. Możliwe jednak, że jest to raczej coś w rodzaju inicjacji, i praktykuje sieje raz na jakiś czas…
Conway nie powiedział ani słowa, ale Prilicla i tak zadrżał, odbierając jego wyraźną irytację.
— To wszystko jest bardzo ciekawe, przyjaciele, ale nie czas na dysputy. Można tylko dodać, że odłączywszy się na chwilę od rodzica, potomek wraca do grupy raczej w tym samym miejscu, a nie, dajmy na to, siedemnaście pokoleń wcześniej. A teraz, jeśli wolno, zajmijmy się przygotowaniami do operacji. W tej kwestii wysłucham chętnie każdego komentarza.
Komentarzy nie było jednak wiele i niebawem zarówno operatorzy wiązek, jak i dowódca Descartes’a oraz interesujący się postępami prac Dermod nabrali przekonania, że zespół medyczny też daje z siebie wszystko.
Ponieważ Szpital Kosmiczny Sektora Dwunastego miał przede wszystkim nieść pomoc w sytuacjach zagrożenia życia, rzadko wykonywano tam operacje kosmetyczne. Nie mający w nich większego doświadczenia Conway dziwnie się czuł, operując istotę, która była całkiem zdrowa. Inni podchodzili do tego podobnie, niemniej nie oznaczało to, że zabieg jest prosty.
Więcej wysiłku należało poświęcić drugiemu CRLT, którego wyrostek z zakończeniami nerwów był zbyt szeroki u podstawy, aby mógł się zmieścić w zagłębieniu sąsiada. Łatwiej było poprawić elastyczny łącznik nerwów motorycznych. Wgłębienie zostało chirurgicznie powiększone do właściwych rozmiarów, po czym wzmocniono je szwami, aby zapobiec dalszemu, przypadkowemu poszerzeniu. Inaczej trzeba było podejść do zakończonych kościanymi haczykami płatów skórnych.
Wszystkie cztery odpowiedzialne były za fizyczne połączenie istot. Pierwszy CRLT obejmował nimi zwieńczenie tułowia następnego. W tym przypadku trudność polegała na tym, że występy były za krótkie i nie sięgały otworów, w których powinny zostać osadzone haczyki.
Przedłużenie samych płatów nie wchodziło w grę, gdyż za bardzo zostałyby wówczas osłabione, trudno też było przewidzieć, co działoby się z naczyniami krwionośnymi, których obrzmienie skutkowało blisko czterokrotnym powiększeniem się tego organu w trakcie łączenia. Ostatecznie zrobiono więc odlewy haczyków, dzięki nim przygotowano z kolei formy i ostatecznie udało się otrzymać zestaw sztucznych zaczepów z twardego i obojętnego biologicznie tworzywa. Umocowano je na szerokich, elastycznych taśmach i niczym rękawiczki, nałożono na właściwe haczyki, a następnie zabezpieczono szeregiem nitów i szwów.
Nagle okazało się, że nie ma już nic więcej do zrobienia. Pozostało tylko czekać i nie tracić nadziei.
Ekran nad nieprzytomnymi osobnikami ukazywał gotowy już spiralny statek. Brakowało tylko tych kontenerów, których mieszkańcy spoczywali w ładowni. Wkoło czekała w szyku zatrudniona wcześniej przy montażu flota. Conwayowi przebiegło przez głowę, że jeśli teraz im się nie uda, cały wysiłek Kontrolerów i wszystkich innych, którzy zaangażowali się w tę operację, pójdzie na marne.
Na dodatek sam wziął na siebie tę odpowiedzialność. Sam elokwentnie prosił o nią Thornnastora, O’Marę, Skemptona i innych. Musiał chyba oszaleć.
— Budzimy ich — powiedział lekko ochrypłym głosem.
CRLT wyszli powoli ze stanu anabiozy i śledzeni przez wiele uważnych oczu, znowu zaczęli do siebie podchodzić. Dotknęli się raz, na krótko, jakby sprawdzali, co się zmieniło, po czym zlali się w jedno. Tam gdzie przed chwilą leżały dwie dwudziestometrowe gąsienice, teraz była tylko jedna, dwa razy dłuższa.
Oczywiście w tym przypadku widać było, w którym miejscu doszło do połączenia. Conway odczekał dziesięć sekund. Istoty nie odsuwały się od siebie.
— Prilicla?
— Odczuwają ból, przyjacielu Conway, ale w granicach tolerancji. Odbieram też wdzięczność i afirmację zmian.
Conway chciał odetchnąć z ulgą i zaraz, na tym samym oddechu, ziewnął rozdzierająco.
— Dziękuję wszystkim — rzekł, pocierając lekko załzawione oczy. — Proszę ich uśpić, sprawdzić szwy i zamknąć w cylindrach. Nie będą musieli się łączyć wcześniej niż po lądowaniu, a do tego czasu rany się wygoją i będzie im już łatwiej. A co do nas, przepisuję każdemu co najmniej osiem godzin snu…
Nagle na ekranie pojawiło się wielkie oblicze komandora Dermoda.
— Widzę, że udało wam się połączyć dwa najbardziej oddalone ogniwa w łańcuchu obcych — stwierdził z powagą. — Jednak zabrało to sporo czasu, a jest jeszcze wiele innych luk, my zaś mamy już tylko trzy dni. Potem skok będzie niemożliwy. Zbliżamy się do gwiazdy, doktorze, i jej pole grawitacyjne zacznie na tyle zaburzać przestrzeń, że nawet pojedynczy statek mógłby mieć kłopoty. Jeśli przekroczymy trzydniowy termin, zostanie nam doba na podjęcie decyzji, czy porzucamy obcy statek i pozwalamy mu spłonąć czy rozmontowujemy go pospiesznie na sekcje dość małe, by zmieściły się w poszerzonych polach nadprzestrzennych, i ewakuujemy z tej okolicy. Sam pan rozumie, że będzie to pospieszna i ryzykowna operacja, w trakcie której może się zdarzyć wiele wypadków z ofiarami tak z naszej strony, jak i ze strony CRLT. Jeśli więc nie zdołacie dostosować wszystkich osobników do nowych połączeń przed upływem trzech dni, proszę powiedzieć mi o tym już teraz, a nakażę wcześniej rozmontować statek.