Mający sporo cech szybowca Rhabwar okrążał wchodzący w atmosferę statek w odległości trzech kilometrów. Tylko chwilami uruchamiał napęd, aby dostosować swoją prędkość opadania do całej formacji. Obracająca się powoli, oświetlona jasnym blaskiem miejscowego słońca i odbiciami od chmur spirala przypominała Conwayowi gigantyczny świder. Pokryte oliwkowym kamuflażem jednostki Korpusu byłyby całkiem niewidoczne, gdyby nie płomień z dysz Vespasiana, który dźwigał na sobie nie tylko masę obcego statku, ale i dwóch pozostałych jednostek. Trzy kilometry nad ziemią boczne silniki zaczęły wygaszać rotację całego zespołu.
Vespasian zwiększył ciąg i tempo opadania znowu zmalało, aż ostatecznie krążownik zawisł metr nad ziemią. Ruch obrotowy ustał i wsporniki okrętu dotknęły powierzchni w tym samym momencie co rufowa część spirali.
Przez pięć sekund nic się nie działo, potem jednak czujniki zareagowały na ciążenie i atmosferę i na ziemię posypał się metalowy deszcz zaślepień ze wszystkich cylindrów. Zaczęło się wybudzanie pasażerów. Conway wyobrażał sobie, jak po kolei odzyskują przytomność, przeciągają się i łączą… Prawie dziewięćset istot, które przetrwały długi lot, katastrofę i osiemdziesiąt siedem lat dryfowania w próżni. Potem zaniepokoił się, czy któryś nie zablokował się gdzieś, co wstrzymałoby ewakuację…
Jednak wkrótce CRLT zaczęli schodzić na ziemię. Ci, którzy szli na czele węża, okrążyli ostrożnie rozgrzaną rufę Vespasiana i powiedli pozostałych ku bujnej roślinności na skraju łąki. Następnie pojawiły się młodsze osobniki niosące wyposażenie i zapasy, a na końcu wszystkie połączone, młodociane ogony.
Gdy ostatni osobnik opuścił statek, zaczęto zmniejszać powoli moc wiązek usztywniających konstrukcję, aż spirala opadła łagodnie niczym zwój liny. Kilka minut później Vespasian, Claudius i Descartes wzleciały w górę, rozdzieliły się i wylądowały po kolei kilka kilometrów od brzegu, aby oczekiwać oficjalnego kontaktu z CRLT. Wiedzieli, że na pewno do niego dojdzie, gdyż osobniki, które przeszły operację, wiedziały, iż obce istoty na jednostkach Federacji życzą im dobrze. A skoro one to wiedziały, niebawem musieli to wiedzieć wszyscy.
Rhabwar też wylądował i załoga podeszła możliwie najbliżej maszerującej niczym nie kończąca się stonoga istoty. Gotowi byli podjąć każde medyczne wyzwanie, gdyby takowe się pojawiło, przede wszystkim jednak chcieli zaspokoić ciekawość i na własne oczy ujrzeć jedno z najniezwyklejszych stworzeń we wszechświecie w jego środowisku.
Conway znalazł oczywiście kolejne powody do niepokoju, jak zawsze, gdy zdarzało mu się patrzeć na pacjenta po operacji. Wskazał na kilka istot, które zaczęły zrywać rośliny.
— Pewnie któryś ze starszych spróbował to zjeść, stwierdził, że nie jest szkodliwe, i teraz już wszyscy jedzą, chociaż moim zdaniem mogliby jeszcze chwilę poczekać. Nie widziałem żadnego złącza noszącego ślady operacji, chociaż na pewno będą trochę słabsze od pozostałych. Możliwe też, że słabiej będą przewodzić impulsy nerwowe… A to co takiego?
„Tym czymś” był niski, zawodzący dźwięk, który dobiegał z coraz to nowych części mającej wiele kilometrów istoty. Po chwili był wręcz ogłuszająco głośny. Można by sądzić, że wszyscy CRLT dostali równocześnie jakiegoś napadu. Jednak Prilicla nie wydawał się zaniepokojony.
— Nie mam czym się niepokoić — wyjaśnił mały empata. — To grupowy wyraz ulgi, wdzięczności i radości. Oni się cieszą, przyjacielu Conway.