— Czy pański respekt nie jest przypadkiem przesadny?
— Chciałbym, żeby pan o tym wiedział. Musi pan być niesamowicie stanowczy. Im więcej pana zaskoczy, tym gorzej dla nas.
— Wprowadźcie ich dokładnie za kwadrans — powiedział Laverson do Taradaya, kiedy stanęli przed Salą Posiedzeń. Rippert i Taraday oddalili się.
— Bądźcie przez cały czas w pobliżu! — krzyknął za nimi Prezydent. Wyglądał ma zdenerwowanego, ręce lekko mu drżały. — Drogi profesorze — ujął Medicusa pod ramię — koniecznie muszę coś panu opowiedzieć.
Usiedli w maleńkim pokoiku na zapleczu Sali Posiedzeń.
— Znaleźliście mnie na setnym — nieprzytomnego, prawda? Dobrze. Jak pan myśli, ile musiałbym wypić… ile wypiłem, żeby doprowadzić się do takiego stanu?
— Pańska krew zawierała ponad trzy promile alkoholu. Odpowiada to spożyciu od 0,7 do litra alkoholu konwencjonalnego normalnej mocy. Znam nieźle pański organizm i myślę, że należałoby raczej brać pod uwagę górną granicę przedziału.
Prezydent zamachał ze zniecierpliwieniem rękami.
— Coś panu powiem, Medicus — rzekł łypiąc nań spode łba. — Tylko niech się pan nie przestraszy. Otóż w ciągu ostatniej doby nie wziąłem do ust nawet naparstka alkoholu. Słyszy pan? Ani grama.
— Niewiarygodne, pańska krew…
— Niech pan słucha. Szedłem centralnym pasażem setnego około wpół do drugiej — wiem, bo minąłem plac z cyfrowym wskaźnikiem. Zamierzałem pospacerować przed snem i przy okazji przemyśleć kilka spraw… nieważne. Oddaliłem się od placu najwyżej kilkaset metrów, kiedy ni stąd, ni zowąd pociemniało mi przed oczami; potem zupełnie przestałem widzieć. Jednocześnie ból w głowie, pod czaszką, Medicus, ból niepodobny do niczego, co znam. Nierównomierne pulsowanie… nie, każda próba opisania go to klęska. Zacząłem spadać jakby w głąb bezdennej studni, czułem, że spadam — nic więcej nie pamiętam. Pan odpowiedział, kiedy spytałem o godzinę?
— Ja.
— Przez ponad trzy godziny byłem nieprzytomny, nikt nie wie, co się ze mną przez ten czas działo. Rozumie pan?
— A co robiła wtedy pańska ochrona?
— Dałem im wolne. Nie mogłem przecież przypuszczać… Medicus kiwał bez przekonania głową.
— Teraz tak — Prezydent wyprostował się w fotelu — czy możliwa jest utrata przytomności na trzy godziny wskutek przyczyn — nazwijmy je w ten sposób — naturalnych?
— Teoretycznie tak. Zdarzają się przypadki amnezji pohibernacyjnej, zapaleń, gorączki, połączone z utratą przytomności, niekiedy nawet na dłużej. W pana sytuacji mogę je z góry wykluczyć. Ale nawet gdyby uległ pan zapaści, nie wytłumaczymy, jakim sposobem znalazło się w pańskim organizmie tyle alkoholu. Skoro twierdzi pan, że pan nie pił…
— Nie piłem, Medicus. Jednym słowem Taraday będzie miał trochę pracy. Taak… no to chodźmy do Sali Posiedzeń. Dziękuję panu, profesorze.
Buntownicy weszli do Sali Posiedzeń pojedynczo, w krótkich odstępach. Przed miejscem Prezydenta przystawali na moment, skłaniali głowy i nie patrząc więcej ma nikogo kierowali się w stronę foteli. Mieli na sobie czarne, błyszczące kurtki, ręce opuścili swobodnie wzdłuż boków. Prowadził chudy jegomość o żylastej szyi i krótkich blond włosach, które robiły wrażenie przylepionych do okrągłej czaszki. Za nim podążał siwy mężczyzna, Laveersonowi rzuciła się w oczy jego czerwona twarz z krzaczastymi brwiami, które — o dziwo — były zupełnie czarne. “Farbowany lis”, przemknęło Laveersonowi przez myśl. Nie wiedząc, dobrze to czy źle, że taka rzecz mu przyszła do głowy, spojrzał na trzeciego z wchodzących.
Było to potężne chłopisko, niosące nad szerokimi barami łeb wielki Jak ceber, pokryty zmierzwioną kędzierzawą czupryną i okolony takąż brodą, tak bujną, że zdawała się sięgać oczu właściciela. Stawiał ogromne kroki, tłumione przez miękki dywan; odnosiło się wrażenie, że po drodze od wejścia do fotela, na który się zwalił, zrobił ich nie więcej jak trzy. Siedząc wyglądał jak odpoczywająca chwilowo góra — pozostali dwaj prezentowali się przy nim jak karzełki.
Rozsiadłszy się położyli ręce na lśniącym blacie stołu — nie mieli ze sobą żadnych materiałów — i niemal równocześnie spojrzeli w kierunku Laveersona i Ripperta. Prezydent poruszył się w fotelu, odchrząknął.
— Zechcą panowie wybaczyć nam małą zwłokę, wynikłą z przyczyn od nas niezależnych. Byłem pijany do nieprzytomności i profesor Medicus stracił trochę czasu, zanim postawił mnie na nogi. Mam nadzieję, że spędzili panowie pożytecznie wolne chwile i nie nudzili się nadmiernie.
Podświadomie oczekiwał, że odezwie się czarnobrody, lecz głos zabrał żylasty, który wszedł jako pierwszy.
— Panie Prezydencie, jeżeli pragnął pan okazać nam lekceważenie…
— Informowałem tylko panów. Wasza sprawa, co z tym zrobicie.
Minęło kilka sekund. Prezydent dal znak zastępcy, aby prowadził dalej obrady.
— Porządek debaty nie jest skomplikowany, zawiera na razie dwa proponowane przez nas punkty. Po pierwsze: sprecyzowanie przez obie strony postulatów, po drugie: dyskusja mająca przynajmniej zbliżyć nas do konkretnych ustaleń. Są uzupełnienia?
Żadnych uzupełnień nie było.
— Z dotychczasowych rozmów wynika, że Prezydent Statku żąda bezwarunkowej kapitulacji zbuntowanych poziomów — kontynuował Rippert. — Stanowisko to nie uległo zmianie. Jeśli chodzi o stronę przeciwną — czy czas, który minął od ostatniej konfrontacji, wprowadził jakieś zmiany do sformułowanych warunków kapitulacji?
— Nie ma zmian — powiedział żylasty — i nie ma kapitulacji.
— Wobec tego pozwolę sobie przypomnieć, że…
— Chwileczkę — wtrącił Laveerson. — Nie ma co wyręczać naszych gości. Wszyscy chętnie usłyszymy żądania przedstawione przez nich samych.
— Proszę bardzo — powiedział żylasty. — Nic nie stoi na przeszkodzie. Nasze wystąpienie — z konieczności dość kategoryczne w farmie — wynikło z powodu głębokich rozbieżności między interesami załogi a interesami Rady Statku reprezentowanej tutaj w całości. Zbyt wczesne obudzenie części załogi, czy też zbyt późne uruchomienie basenów i odnowienie kabin mieszkalnych to jedynie zewnętrzny wyraz owych sprzeczności. W tej sytuacji zostaliśmy upoważnień! przez pozostającą pod bronią część załogi, aby domagać się utrzymania w naszych rękach zdobytych poziomów i odgrodzenia ich od reszty statku. Wiąże się z tym nierespektowanie uchwał Rady Statku i poleceń administracji oraz zakaz wstępu na pozostające pod naszą kontrolą poziomy dla członków Rady Statku, policji i agentów. Kwestie wymiany osobowej oraz korzystania przez mieszkańców naszych poziomów z układów “Dziesięciornicy” proponujemy odłożyć na termin późniejszy.
Mówił szybko patrząc w przestrzeń za plecami Laveersona, jakby tam to było napisane, Laveerson słuchał go podpierając głowę oburącz i wpatrując się w blat na wysokości swoich łokci. Opuścił nagle ręce, zwrócił twarz w kierunku Ripperta. Jego pełne wyczekiwania spojrzenie zaskoczyło go.
— Muszę powiedzieć, że mimo iż uprzedzono mnie o rodzaju stawianych przez ponów warunków, moje zaskoczenie jest pełne. Postulaty panów są nie do przyjęcia, ponieważ grubo przewyższają najśmielsze rojenia fantomatyczne. Jeśli nawet prawdziwe są — w sensie założenia, a więc logicznym — stwierdzenia o rozbieżności interesów i buncie jako jej efekcie, to rozwiązanie problemu widziałbym raczej w rozpisaniu nowych wyborów prezydenckich i powołaniu nowej Rady Statku. Koncepcja secesji stanowi jaskrawe wyzwanie rzucone rozumowi, w zapierających dech sposób kłóci się ze zdrowym rozsądkiem. Godząc się na separację niczego nie uratujemy, nie odmienimy — dlatego zgody być nie może. Chciałbym zakończyć pytaniem: dlaczego naszym gościom nie leży na sercu los pozostałej części załogi “Dziesięciornicy”, która — posługując się adekwatną nomenklaturą — pozostanie nadal ciemiężona, bez nadziei na wyzwolenie ii lepsze jutro?