Выбрать главу

Gdy wybiegli na korytarz, Staniewski wystrzelił właśnie po raz trzeci i puścił się pędem w kierunku wind. Jego sylwetka zmniejszała się coraz bardziej, aż osiągnęła rozmiary porcelanowej figurynki. Kilku agentów pobiegło mu na pomoc. Cała Rada Statku powoli ruszyła w tamtą stronę.

— Uciekli — powiedział Staniewski do Prezydenta. — Kilka poziomów wyżej przeskoczyli na daleki zasięg, nie było sensu ich ścigać.

— Mógł pan blokować windy przez Centralą.

— Centrala twierdzi, że zatrzymała cały ruch — ale ta winda jechała nadal. Sam widziałem. Zresztą nie wyobrażam sobie, kto byłby w stanie do nich podejść. Mieli z sobą coś, co paraliżuje system nerwowy.

— Właśnie, jak się pan czuje, nic panu nie dolega? — pytał Laveerson.

— Trochę szumi mi w głowie, poza tym w porządku. Zdolni faceci, cholera. Działało to na wszystkich czy tylko na mnie?

— Na pana najsilniej. Medicus, nie wie pan, co to mogłoby być?

Medicus próbował się uśmiechać, ale czynił to bez przekonania. Widać było, że jeszcze nie doszedł do siebie.

— Bardzo chciałem ich zapytać — nikt się nie roześmiał z żartu, więc dodał: — Przypuszczam, że chodzi o silne biopole generowane bezpośrednio przez mózg, być może na podobnej zasadzie, na jakiej my wywołujemy informer i komunikatory. Jestem trochę przerażony jego natężeniem — żeby porazić wolę za pomocą myśli na taką odległość, trzeba tysiące sterenów i tysiące cykli! Oni mają mózgi potworów!

— Przepraszam — Staniewski myślał intensywnie. — Czy to pole mogło się składać z trzech pól? Chyba wydawało mi się wtedy, że znęcają się nade mną w trójkę…

Mimo wczesnej pory wokół członków Rady Statku i Prezydenta zbierali się ludzie, przywabieni strzałami. Spoglądali pytająco i dyskutowali podniesionymi głosami nie wiedzieć o czym. Ludzie z ochrony nawoływali do spokoju i zachęcali do rozejścia się.

— Chodźmy — powiedział Laveerson kierując się do wejścia. — Czeka nas jeszcze mnóstwo pracy.

Siwi uczeni bez słowa zniknęli w Sali Posiedzeń. Nadbiegł jeden z agentów komunikując, że aparatura rejestrująca odzyskała sprawność. Prezydent słuchał go z roztargnieniem.

— Drogi profesorze — powiedział do Medicusa — teraz już pan mniej więcej wie, jak straciłem przytomność. To było takie samo uczucie, ale spotęgowane wiele razy. — Nachylił się do ucha Medicusa i ściszając głos zapytał: — Sądzi pan, że to mógł być… zamach?

4

Bardzo dużo światła. Dzień? Cisza, żadnych głosów.

— Nareszcie — powiedział Werner. — Strasznie długo spałeś. Jak samopoczucie?

Werner? Przecież on…

— Żyjesz, Werner? A ja myślałem…

— Nie jest tak źle, stary Werner ma twardą głowę. Gorzej z Valentinem — do tej pory nie odzyskał przytomności.

— Co to właściwie było?

— Bo ja wiem? Facet był chyba hipnotyzerem czy kimś takim. Nie mogłem pozbierać myśli, kiedy na mnie spojrzał. Szedł ku mnie, a ja stałem jak słup, choć wiedziałem, że zaraz mi przyłoży. Bałem się, ale nie mogłem nic zrobić. Matko materio, nigdy bym nie przypuszczał, że można go kropnąć podpuściwszy tak blisko. Podobno prawie wsadził ci palec w lufę od miotacza?

— Nie wiem, jak to się stało, że wystrzeliłem. Nie mam pojęcia.

— Opowiadali mi o tym tamci chłopcy, jeden przez drugiego, a ja mogłem ich słuchać bez końca. Wykopyrtnął się jak kręglowy król!

— Czemu żaden nie stanął za warni?

— Bali się go. Mówili, że załatwił wcześniej jednego z nich dokładnie tak, jak mnie i Valentina.

— Ponurego Draba? Co z nim?

— Lekarz mówił, że wyjdzie z tego. Sam Medicus robił mu operację…

— Medicus z nami?

— Skądże. Myślisz, że fatygowałby się specjalnie na sto siedemdziesiąty szósty? Sami do niego zjechaliśmy.

— To już się nie bijemy?

W krótkich żołnierskich słowach Werner opowiedział Deograciasowi, jak Prezydent Laveerson wygłosił przemówienie w video i nazwał bunt “tragicznym nieporozumieniem”, któremu jak najszybciej należy położyć kres. W zamian za kapitulację obiecał zbuntowanym pokładom zniesienie szykan wobec tych, którzy złożą broń.

Część zbuntowanych przyjęła przemówienie Laveersona z entuzjazmem, część była zdania, że nie należy ufać nawet Prezydentowi. Trwały dyskusje, gdy video ogłosiło komunikat, że Prezydent przybędzie osobiście, by przyjmować kapitulację. Na sto siedemdziesiątym szóstym wybuchły krótkie walki, zastrzelono kilku gwałtowniejszych oponentów, zaczęły meldować się pierwsze windy, którymi zjechali ranni i kobiety. Następnie na sto siedemdziesiąty szósty wyjechał Laveerson, ale tego Werner już nie widział, bo sam zjechał wcześniej razem z Deograciasem i Ponurym Drabem do szpitala na sto piątym.

“Jak długo właściwie byłem nieprzytomny? A może rzeczywiście spałem? Nie czuję wcale zmęczenia, więc chyba spałem… brak przytomności to pewnie rodzaj snu. A śmierć? Czy umrzeć to tak jak zasnąć?”

— Werner?

— O co chodzi?

— Jak poznać, czy się spało, czy było nieprzytomnym?

— Zdaje mi się — powiedział po namyśle Werner — że gdybyś stracił przytomność, nic by ci się nie śniło. Kompletnie nic. Więc spałeś.

— Ale mnie naprawdę…

Wtedy sobie przypomniał. Śniło mu się, że był makiem, cieszył się spojrzeniami słońca, pił łzy kapiące z nieba i zginał bez szemrania grzbiet, gdy wiatr spieszył się bardziej niż zwykle. Zdawało mu się, że jest szczęśliwy, ale przecież szczęście nie polega tylko na tym, by widzieć słońce, czuć deszcz i przekomarzać się z wiatrem, inne maki były najwidoczniej tego samego zdania, toteż gdy pewnego dnia obok przechodził człowiek, jeden z maków wskoczył mu na plecy, przebił łodygą jego czarną kurtkę, wrósł w jego ciało, płatkami nagle poszkarłatniałymi zakołysał jak motyl skrzydłami i przywarł nimi do swego wierzchowca. Człowiek oddalił się z makiem w plecach, ale nie uszedł daleko. Wykręconą w tył ręką usiłował zerwać kwiat, który czerwienił się wśród czerni jak wielka krwawiąca rana; stopniowo ruchy człowieka traciły impet, mak — przyłożona do pleców żagiew — wyczerpywał jego siły. Odwrócił się i upadł twarzą między kwiaty.

Jego twarzy Deogracias nigdy nie zapomni. Miał kędzierzawe włosy, czarne oczy i brodę, ale w porównaniu z nim czarnobrody ze sto siedemdziesiątego szóstego wydawał się tylko nędzną repliką. Leżał wśród maków, a z jego nóg i pieców, spomiędzy czarnych włosów wyrosły nowe kwiaty, razem z innymi piły deszcz i cieszyły się słońcem. Kwitły tylko inaczej — na czarno.

— Mówisz, że był podobny do faceta, którego położyłeś? On jeszcze długo będzie ci się śnił, to musiało być mocne przeżycie. Tak go dmuchnąć z dwóch kroków, no, no — Werner pokręcił głową. — Czysta robota.

— Myślisz, że był Dwukolorowym?

— Z Dwukolorowymi jest tak, jak kiedyś z UFO: nikt ich nie złapał za rękę, a wszyscy w nich wierzą. Nie miałbym nic przeciwko, żeby to był jeden z nich. Dobry Dwukolorowy to martwy Dwukolorowy, mówi stare przysłowie.