— Ja znam tego człowieka — powiedziała Makedonia. Nie podniosła głosu, a jednak stojący najbliżej przestali gadać jak na komendę. Okrążający Filmowca osobnicy zatrzymywali się w pół kroku, milkli w pół słowa w miarę jak rozszerzała się strefa porządkującego chaos bezruchu. W kompletnej ciszy Makedonia powtórzyła:
— Znam tego człowieka.
Filmowiec podniósł powoli głowę, jego oczy byty pozbawione wyrazu. Nie malowało się w nich zaskoczenie, nie było w nich zdziwienia. Przyjrzał się dokładnie Makedonii i wrócił do swojej leniwej kontemplacji.
“Skąd się tu wzięłaś. Grynx? Kto cię przysłał i po co?”
“Naprawdę jesteś tym, za kogo cię biorą?”
“Skądże. Gra zmusza do przyjmowania różnych ról. Alenie przyszłaś chyba pytać mnie o zdrowie?”
“Przynoszę ci wezwanie przed Trybunał. Za naruszenie Reguł grozi wycofanie z Gry.”
“Nie prowadziłem Gry nieuczciwie. Znam Reguły, żadnej, nie naruszyłem. Mogłabyś wyrażać się jaśniej?”
“Zbiorowość poznała Tajemnicę. Quevas zasugerował Trybunałowi, że zdradziłeś ją ty — lub twoi ludzie.”
“Nie zrobiłem tego, Grynx. Nie uznam siebie winnym czegokolwiek, dopóki nie zobaczę dowodów. Rozumiesz? Idź i powiedz Quevasowi, niech się wścieka na siebie. Stracił ostatnio kilku dobrych boixów, poniósł kilka ewidentnych porażek — sam na jego miejscu byłbym nadal nie w humorze. Ale Gra trwa dalej. Jeśli będzie mnie nadal oczerniał, sam złożę na niego skargę w Trybunale o naruszenie Reguł.”
“Quevas twierdzi, że wskutek tak wczesnego poznania Tajemnicy przez Zbiorowość przegrał wysokie poziomy i obu Dyerxów, niczego nie zyskując w zamian.”
“Dyerx Drugi wycofany z Gry?!”
“Owszem. Dziś w nocy.”
“Przekaż Trybunałowi, że jestem wraz z moimi ludźmi i do dyspozycji. Zgadzam się na śledztwo i w ogóle zrobię co w mojej mocy, aby umożliwić rozstrzygnięcie kwestii, w jaki sposób Zbiorowość poznała Tajemnicę. Czy nie mogli wpaść na to sami?”
“Quevas, Quevas. Quevas jest niesprawiedliwy! Przekaż mu dobrą radę: niech nie lekceważy Zbiorowości. Powiadom Trybunał, że stawię się na wezwanie osobiście. Czy już ustalono porę?”
“Jutro w południe czasu “Dziesięciornicy”, jak zwykle w Białej Kuli. Dasz radę wyrwać się stąd? Nic złego ci nie grozi?”
“Prawdziwy pech: wyobraź sobie, że przez proste niedopatrzenie założyłem twarz człowieka, którego poszukuje cała policja “Dziesięciornicy”. Zdaje się, że złamał jakieś tabu Zbiorowości. Wzięto mnie zamiast niego, bo byłem podobny. Ale to drobnostka, nigdzie nie byłbym bardziej bezpieczny niż tutaj. Stawię się niezawodnie.”
Wysoki mężczyzna o siwych skroniach podszedł do Makedonii i zagadnął:
— Naprawdę zna pani tego człowieka? Skąd? Makedonia pokręciła głową.
— Wydawało mi się — powiedziała. — Pomyłka.
Odwróciła się i bardzo szybko odeszła. Przebiła otwór wyjściowy, ruszyła korytarzem w kierunku wind. Decydent Vickers zagapił się trochę; nie pojmując nic z tego, co się zdarzyło przed chwilą, wybiegi za dziewczyną, ale korytarz był pusty. Dobiegł do wind, które tkwiły co do jednej na stanowiskach wyjazdowych, któraś z nich poinformowała go uprzejmie, że od kilku minut nikt nie wsiadał. Wracał zdezorientowany, ze złości kopnął walający się pod nogami kamień czy przedmiot, nawet nie zwrócił uwagi, co to było. Strażnik popatrzył na niego ze współczuciem.
— Przestraszyła się Filmowca?
— Odeszła — powiedział Przerębel.
— Cóż począć, wszystkie w końcu odchodzą — rzekł strażnik tonem głębokiej refleksji. — A co z moim zdjęciem? — w jego głosie zabrzmiała obawa.
— Jedź na basen na osiemdziesiątym, podaj się za mojego pełnomocnika, a dadzą ci tyle zdjęć, że nie udźwigniesz — powiedział Przerębel wchodząc do środka. Parę metrów od tamtego miejsca w załomie za krzakiem ukryła się Makedonia. Gdy głosy ucichły, opuściła kryjówkę kierując się prosto do wind.
— Poziom sto — powiedziała wchodząc do pierwszej z brzegu.
— Zmarznie pani — ostrzegła winda. — Rano spadł śnieg.
— Nie szkodzi, wysiądę na podpoziomie.
Tutaj teraz koncentrowało się życie. Makedonia lawirowała między ludźmi mając oczy pełne przeskakujących świateł, migotliwych kolorów, liter tak monstrualnych, że napisy z nich ułożone przestawały być czytelne. Dwa lub trzy razy usiłowali zaczepiać ją mężczyźni, podnieceni widokiem wielkiej ilości obnażonego ciała; mijała ich zdecydowanie niby wielkie woskowe figury — zostawali z otwartymi ustami, które właśnie zamierzały powiedzieć coś dowcipnego, z zastygłymi w pół gestu rękami, które chciały ją zatrzymywać; parła naprzód roztrącając tłum, jakby nikogo nie widziała na swej drodze. Jeszcze w windzie dotarł do niej sygnał elementarny Quevasa, tak wyraźny, że trafiłaby do miejsca pobytu starego właściciela piwiarni z zamkniętymi oczami. Wydostała się z windy i stanęła zdumiona — sygnał się urwał. Ruszyła z wolna licząc, że zaraz go odnajdzie, stopniowo przyspieszała kroku prawie do biegu — aż w pewnej chwili poczuła go na nowo, tym razem bardzo mocno. Przystanęła zdyszana. W poprzek stojącej z lewej strony granatowej kurtyny ciemności leciały ukośnie szafirowe litery Q-U-E-V-A-S w aureoli złotego deszczu. “Tylko tutaj — zachęcał miły męski baryton — tylko u nas nowość: mówiące piwo. Chcesz się przekonać? — wstąp, nie pożałujesz.”
“Mówiące piwo”, pomyślała Makedonia z roztargnieniem, czując, jak powietrze dookoła wypełnia się obecnością Quevasa. Sama nie wiedząc kiedy weszła pomiędzy złote strugi, minęła kilka wybujałych bąbli o szklistych odroślach, jeden z nich był pusty, wyciągając w jego kierunku rękę uczuła lekki podmuch ma twarzy i zamknęła oczy. Kiedy je otworzyła, spoczywała wygodnie gdzieś w przestrzeni, a na wyciągnięcie ręki drżał w powietrzu szklany cylinder wypełniony spienionym piwem. Po zaparowanych ściankach cylindra spływała rosa.
— Jestem gładka — powiedziała szklanka. — Dotknij mnie.
“Ciekawe, czy to piwo zachowuje swoje cudowne właściwości po wypiciu”, pomyślała Makedonia. Sygnał elementarny Quevasa falował wokół niej — to mocniejszy, to słabszy.
— Jestem zimne i smaczne — powiedziało piwo. — Wypij mnie.
W tym momencie sygnał elementarny Quevasa urwał się, jak ucięty nożem.
Przed piwiarnią Quevasa na poziomie głównym rozgorzała bójka. Co najmniej pięciu pijanych mężczyzn kotłowało się w mokrym śniegu, a ze trzy razy tyle stało z boku kwitując bardziej udane akcje śmiechem i okrzykami. Zapadał rzadki zimowy zmierzch, na jego dnie walczący mężczyźni kotłowali się leniwie, wreszcie znieruchomieli. Wtedy od grupki komentatorów odłączył się osobnik w długim włochatym kożuchu, błyszczących butach i wielkiej czapie na głowie, zbliżył się do sterty leżących ciał. Wyjął z kieszeni porcję gumy do żucia, rozwinął opakowanie.
— Patrzcie, patrzcie — powiedział niewyraźnie pakując gumę do ust — ile siły drzemie w tym staruchu. Prawdziwy zapaśnik i bokser. Gotowe, Staniewski?
Dyskretny błysk metalu, szczęk nie do usłyszenia przez rozbawionych kibiców. Od czerniejącego na śniegu przekładańca oderwała się jedna postać. Staniewski wstawał z klęczek masując intensywnie przez master obolałe ramię.
— Gotowe — powiedział sycząc z bólu. — Po krzyku.