Выбрать главу

— Mówiłeś przecież, że stąd nie można wyjechać.

— Okazuje się, że można — rzekł Medicus nie przerywając pieszczoty. — Nie myśl o tym, pora spać.

Bardzo szybko docenił niezbędność Lindy. Był marnym ojcem, miał tego świadomość. Zaniedbywał Deograciasa coraz bardziej, w końcu postanowił oddać go anonimowo do szkoły pilotów. Płacił regularnie, uznając to za wystarczający przejaw rodzicielskiej troski. Samobójstwo Lindy rozwiązało mu ręce, ale odebrało spokój; broniąc się zastosował dawno sprawdzone antidotum — zakopał się w pracy.

W wieku jedenastu lat Deogracios został zwolniony ze szkoły z powodu wady somatycznej. Po pierwszej serii zajęć na grawitorach badania wykazały poważne skrzywienie kręgosłupa. Garb rósł w oczach. Medicus wahał się, czy nie sprowadzić chłopca na terapię, ale przestudiowawszy opinie lekarzy uznał, że przypadek jest beznadziejny. Potwierdzało je badanie okresowe, które wykonał osobiście. Wada — zbyt niska zawartość soli wapiennych w kośćcu — wynikła wskutek powikłań genetycznych. Było jasne, że eksperyment zakończył się fiaskiem, z dnia na dzień Deogracias przestał go interesować. “Zrobiłem, co do mnie należało — orzekł Medicus. — Teraz inni ludzie nauczą go życia.” Zdobycie następnego genotypu wydawało się kwestią kilku dni. Nic więcej dla niego nie istniało.

Po wysłuchaniu opowieści Deogracias siedział bez jednego ruchu.

— Nie wiem, co o panu myśleć — odezwał się wreszcie. Głos uwiązł mu w gardle, musiał odchrząknąć. — Jeszcze niedawno wiedziałem, a teraz nie wiem. W tym, co pan zrobił, jest coś ohydnego. Proszę, niech mi pan teraz pomoże… poradzi, jak żyć z tą świadomością. Po co żyć i czy w ogóle żyć. Niech mi pan odpowie.

— Nie! — krzyknął Medicus zrywając się z miejsca. — Nie wolno ci mieć takich wątpliwości!

— Nie wolno… — powtórzył mechanicznie Deogracias — nie wolno. Skazał mnie pan. Jestem więźniem?

— Udało mi się uczynić cię nowym człowiekiem…

— Nowym? — zainteresował się Deogracias. — A cóż to znaczy? — zapytał smutno. W jego głosie nie było kpiny.

Profesor wykonał w kierunku urema taki gest, jakby chciał wziąć Deograciasa za ramiona. Stanął przy nim i powoli opuścił ręce wzdłuż boków. Podczas tej sceny Deogracias nawet się nie poruszył.

— Czego chcesz? — wychrypiał Medicus zmęczonym głosem. Był w tej chwili roztrzęsionym starym człowiekiem, nie próbującym kryć swego stanu. Dyszał ciężko jak zgonione zwierzę. — Czego chcesz, do diabła?! Dałem ci władzę nad ludźmi i na dodatek dołożyłem wiedzę i mądrość, żebyś zrobił z mojego daru właściwy użytek. Dałem ci to wszystko. Czego jeszcze chcesz?

— A kto pana prosił? — zapytał Deogracias. — Władzę nad ludźmi? Dobre! Co jeszcze pan wymyślił? Wiedzę!

Wstał, wyszedł z urema, łoże z dostojnym westchnieniem uciekającego powietrza złożyło się, pulpit drgnąwszy powrócił na swoje miejsce. Deogracias stanął przed Medicusem, włożył ręce do kieszeni.

— I co z tego, że wiem — cisnął mu prosto w twarz — co z tego, że tyle wiem? Zresztą, może się panu tak tylko wydaje. Wiedza, proszę pana, jest jak zbyt obszerny kaftan — krępuje ruchy. Jeśli rzeczywiście dat mi pan wiedzę, upośledził mnie pan i uczynił wobec świata bezbronnym. Skrępował mi pan ręce. Wiedząc coś, jestem skazany na klęskę w konfrontacji z tymi, co nie wiedzą nic, gdyż męczą mnie skrupuły, od których tamci są wolni. Nauczył mnie pan patrzeć — niech będzie, że to pan — widzieć, myśleć, rozumieć, pojmować — po co? Nie przyszło panu do głowy, że są rzeczy, których nie warto wiedzieć, że nie o wszystkim pragnie się rozmyślać, nie zawsze rozumieć? Wiedza ogranicza, ciąży jak zbyteczny balast. Zanim uwiodłem pierwszą dziewczynę, obejrzałem mnóstwo filmów uświadamiających i pornograficznych, wysłuchałem instrukcji i porad urządzeń zaprogramowanych przez facetów podobnych do pana. Gdybym nie widział, nie słyszał — więc nie wiedział, z pewnością zrobiłbym to jak należy. Uwierzyłem pańskim kumplom że świat jest jak matematyka — i moja dziewczyna odeszła niezadowolona. Wiedza to garb, to bezsenne noce i pełne męczarni dni, niepotrzebne dywagacje w obliczu spraw zwyczajnych, wątpliwości na prostej drodze. Więc co, mam upaść przed panem na kolana i dziękować ze łzami w oczach, że obdarzył mnie pan podwójnym garbem?

Chciał wrócić do urema, ale urem znikł. Usiadł na najbliższym fotelu.

— Życie jest wyścigiem, dżunglą; na każdym kroku wszyscy ze sobą walczą — zapadł się w miękką jak piana gąbkę, podwinął pod siebie bose stopy. — Ilu ma pan przyjaciół? Jednego? Dwóch? Jest pan ich pewien? — zrobił krótką przerwę, ale Medicus nie zareagował. — Nikt nie jest pewien niczyjej przyjaźni i wierności, konkubina jutro pójdzie z innym, ponieważ spodobają się jej jego pieniądze, a przyjaciel zdradzi w trosce o własny spokój. Jak to jest — najpierw przez długie lata wychowywano mnie w poszanowaniu ideałów, zapewniano o wspaniałościach bycia szlachetnym, zachęcano obłudnie do bezinteresownego niesienia pomocy — a potem wypchnięto w życie, które dokładnie zaprzecza ideałom, w którym liczą się kły i pazury, pieniądze, układy i władza. Kto szybszy, kto bardziej kompromisowy, układny, ten wygrywa. Jak tu żyć w tej ruinie świata? Kto wcześniej odrzuci młodzieńcze ideały, prędzej ma szansę zostać człowiekiem przez duże C. Dorastanie jest bólem, przekleństwem; błogosławieni schizofrenicy, psychopaci i dzieci-kwiaty — wszyscy oni nie dorosną nigdy i na zawsze pozostaną szczęśliwi.

Pan mnie nie rozumie, pan należy do pokolenia starych, którzy do rzeczywistości przykładają inne kryteria, są niewolnikami przeszłego czasu, którzy siedzą, rozglądają się dookoła i pilnują dorobku całego życia. Nie jesteście w stanie zdobyć się na żaden gwałtowniejszy ruch, myśli macie spętane wielką życiową wiedzą, wiele możecie stracić a mało już zyskać, siedzicie, jesteście zachowawczy, wiecie, że tkwicie na obrotowej scenie, na karuzeli, wasz epizod już odegrany, powoli schodzicie w cień, za kulisy. Nie oszukujmy się — jeśli udało się panu coś we mnie zmienić, uczynił pan to przede wszystkim w nadziei na nieśmiertelność, potem dla innych względów równie jak nieśmiertelność prywatnych, i dopiero na samym końcu, gdzie docierają jedynie resztki intencji, stoję ja. Coś mi pan rzekomo ofiaruje, wmawia nadzwyczajną tego wartość — a ja nawet nie mogę odmówić. Przymusowe prezenty bywają kłopotliwe; dlatego, że pan coś we mnie poprzestawiał, miałbym poczuć się wyjątkowo? Pozostałem człowiekiem, a wszyscy ludzie są równi…

— Teoretycznie.

— Więc powiedz mi pan wreszcie, czym mam nad nimi dominować?

— Znasz prawo egalitarności encefalicznej? Mózgi ludzkie są prawie identyczne pod względem możliwości, predyspozycji. Dwa identyczne genotypy dają jednak z reguły odmienne fenotypy; innymi słowy start do biegu jest jeszcze równy, lecz sam bieg — niekoniecznie. To, co ma cię wyróżniać, musisz znaleźć sam. i pamiętaj: nie daj się światu zbyt wcześnie kupić, nie skuś się na słodycz, którą ci ofiaruje, aby obezwładnić. Poznaj swoją cenę. W końcu ulegniesz — jak wielu przez tobą i po tobie — ale postaraj się jak najbardziej opóźnić tę chwilę.

Świat, ludzie, ich historia, tworzone przez myślicieli ideologie nie stanowią zbioru przeczystych dokonań, myśli jedynie słusznych — najwyżej intencji; nie są galerią wspaniałych ludzi, aniołów bez skazy. Dopóki nie zobaczysz świata na własne oczy, nie zajrzysz mu do kątów, we wszystkie jego wstydliwe sprawki, dopóty pozostaniesz idealistą, a twoje życie będzie trwaniem, twoja wiedza pozorem. To tak, jakbyś spał i śnił — więc jakbyś nie żył wcale.