— Co panu jest? — dopiero teraz doktor Zeeland zainteresował się naprawdę potrzebującym pomocy Boskersqem, który nie mógł złapać tchu.
— Nic… naprawdę nie trzeba… — łgał Boskersq w żywe oczy popatrując na Zeelanda nieufnie. — Stary zaaplikował mi dwa potężne sierpy… tam na setnym… i jeden w żołądek. To dlatego.
— Dopiero teraz pan sobie przypomniał? — Zeeland rozkładał diagnostat. — Chodź no pan tutaj.
Boskersq nie bez wahania oderwał rękę od zbawczej ściany, stawiając sztywne kroki zbliżył się do diagnostatu.
Zeeland powiódł czujnikiem wokół piersi i twarzy Boskersqa. Żadnych zmian prócz gwałtownie przyśpieszonego tętna nie wykrył.
— A to rozcięcie? — spytał wskazując na czoło agenta. Istotnie, tuż pod srebrną krawędzią hełmu widniała podłużna świeża rana.
— Rozcięcie — zdziwił się Boskersq. Dotykał rany z niedowierzaniem. — Pewnie podczas bójki… albo gdy wkładałem tę skorupę — postukał zgiętym palcem po hełmie. Wyglądało to na tyle pociesznie, że Staniewski wybuchnął śmiechem.
— Gdzie pan tka te brudne paluchy — zezłościł się Zeeland. — Od hełmu — powiedział sam do siebie. — Niewykluczone. Pod warunkiem, że ubiera się pan odpowiednio gwałtownie. W takim razie niech pan bardziej uważa, bo działając nadal z takim impetem gotów pan któregoś dnia roztrzaskać sobie czaszkę.
Poskładał diagnostat i spojrzał pytająco na Taradaya.
— Pozostali zdrowi? — zainteresował się Taraday. Nikt się nie odezwał, tylko Staniewski skrzywił się lekko na wspomnienie bolącego ramienia. — To w takim razie na dziś koniec. Zgodnie z umową otrzymujecie po tygodniu urlopu — chyba że będziecie bardzo pilnie potrzebni. Wybierając się dokądkolwiek nie zapominajcie o sygnalizatorach. Jak w regulaminie — macie być do dyspozycji w dzień i w nocy, zrozumiano?
Chór ponurych głosów oznajmił, że owszem.
— Co jeszcze — Taraday zdjął hełm i drapał się po rzadkich włosach. — Szmal do odebrania tam gdzie zwykle. A tego — pokazał kciukiem przez ramię — od razu na stół. Poprosić do asysty Medicusa. Najwyższy czas wciągnąć go w tę sprawę.
Z zielonym opatrunkiem na czole Boskersq zmierzał w jakimś kierunku, choć niezbyt dokładnie wiedział, w jakim i po co. Skupiwszy się przypomniał sobie, że jego kabina znajduje się kilkadziesiąt poziomów wyżej. Tak właśnie pomyślał: kilkadziesiąt. Wydało mu się, że gdyby się postarał, mógłby nawet powiedzieć, ile — lecz w tej chwili nie to było ważne. Skręcił do wind i wsiadł do pierwszej, która zmierzała w dół; miał wrażenie, że powinien pojechać właśnie w dół. Czekała tam na niego jakaś nie cierpiąca zwłoki sprawa i liczył, że nim winda osiągnie odpowiedni poziom, zdąży sobie przypomnieć. W windzie nie było nikogo, żadnej twarzy, o której dałoby się powiedzieć, że przeszkadza Boskersqowi pozbierać myśli, a jednak po dwudziestu poziomach nadal nie wiedział, dokąd jedzie.
— Niech pan płaci — powiedziała winda — jeśli ma pan ochotę nadal mną podróżować. Przykro mi, ale ostatnio zbyt wielu ludzi usiłowało mnie oszukać. Dziwi pana, że jestem ostrożna?
— Nie, to zrozumiałe — odparł Boskersq, a raczej to wargi Boskersqa udzieliły takiej odpowiedzi. Machinalnie wsunął rękę do kieszeni, wyjął podłużną blaszkę oraz kilka monet. Jedną z nich zamierzał opłacić przejazd, lecz powstrzymał go w porę głos windy.
— Najmocniej pana przepraszam — winda najwyraźniej dostrzegła odznakę. — Nie poznałam pana. Usilnie proszę o wybaczenie. Może pan oczywiście podróżować mną jak długo pan sobie życzy. Jestem taka szczęśliwa. Dokąd zamierza pan dotrzeć?
— Ja… nie wiem — wybełkotał Boskersq ze zdziwieniem, bo pytanie windy przypomniało mu, że dokądś się wybierał. — Gdziekolwiek — machnął ręką. — Wszystko jedno.
— Lubi pan plażę? Lubi piwo? A może pragnie pan miłości? — glos windy był słodziutki.
— Piwo? — zastanawiał się Boskersq, jakby słyszał to słowo po raz pierwszy w życiu. — Miłość? Czy pragnę? Co to jest miłość?
— To jest… — zawahała się winda. — Ludzie to wiedzą. Pan też powinien to wiedzieć. Nigdy nie kochała pana kobieta?
— Nie — stwierdził w zamyśleniu Boskersq.
— A pan?
— Co ja?
— Nigdy nie kochał pan kobiety?
— Nie, chyba nie — powiedział Boskersq i nagle przypomniał sobie, że sprawa, którą powinien załatwić, jest związana z kobietą. Z młodą kobietą. Z dziewczyną.
— Wszystko mi jedno, windo — zdecydował — jedź, gdzie się tobie podoba. — Wydało mu się, że to będzie najrozsądniejszy wybór.
— O, strasznie pan miły — zaczęła mizdrzyć się winda, gdy jej fotokomórki zadrgały nagle — z poziomu 90 wsiedli dwaj inni mężczyźni i jeden z nich powiedział twardo:
— Poziom sześćdziesiąt dziewięć.
Obrzucił wnętrze windy przelotnym spojrzeniem i wetknął w otwór na monety analogicznego kształtu blaszkę jak ta, która spoczywa w kieszeni Boskersqa.
— Jedziemy na baby, windo — powiedział tak samo twardo. — Prawdę mówiąc co nieco nam się śpieszy, dlatego niekoniecznie musisz oszczędzać generatory napędowe.
— Rozumiem — powiedziała winda chłodno. — W drogę.
— Parę godzin wcześniej, nim Filmowiec uciekł, — odezwał się drugi mężczyzna kontynuując widocznie rozpoczętą wcześniej opowieść — poznałem tę dziewczynę.
— Jak to: uciekł? — obruszył się pierwszy mężczyzna. — Nie miał prawa uciec. Czy nikt go nie pilnował?
— Cała zgraja automatycznych zabezpieczeń plus czterech ludzi. Nie chciałbym być w ich skórze. Mówię ci, nie ma w tym krzty przesady — była naprawdę śliczna.
— Zaraz, zaraz — pierwszy mężczyzna gestykulował z niezadowoleniem. — Więc jak udało mu się zwiać?
— Głowi się nad tym teraz komisja z Banowskim na czele. Na szczęście nie uciekł daleko. Nasi ludzie dostali go w jakieś dwie godziny po tym jak…
— Znikł? — podsunął mężczyzna, który mówił windzie o pośpiechu. Jego towarzysz przez chwilę zbierał myśli.
— Można to i tak nazwać. Znikła… to jest znikł. Ale teraz mają go z powrotem i najpóźniej jutro albo pojutrze dostatnie w czapkę. Resztę sam wiesz.
— No a co z tą dziewczyną — rzekł z rezygnacją mężczyzna o twardym głosie.
— Chciała go zobaczyć, więc wziąłem ją ze sobą.
— Cerber ją wpuścił?
— Za jej zdjęcie. I teraz uważaj: nie miałem wtedy żadnego zdjęcia, więc powiedziałem, że na pewno dadzą mu na basenie, żeby tam jechał. Wiesz, byliśmy razem w kontaktronie… Cerber natychmiast się tam wybrał i wrócił bardzo wściekły — nie dostał nic. Nie uwierzyłem mu, rzecz jasna, i pojechałem sam, ale Cerber nie oszukiwał. Zdjęć istotnie nie było. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że to może być sprawa.
Przez cały czas Boskersq miał wrażenie, że zna głos opowiadającego.
— Błąd aparatury czy coś takiego. Ale sam wiesz, jak rzadko trafiają się awarie kontaktronów. W takich delikatnych sprawach człowiek musi mieć całkowitą pewność, że byle podmuch sztucznego wiatru nie zdejmie mu parasola znad tyłka.
— Może to ona wyłączyła aparat? W końcu nie wszystkie lubią się przy tym fotografować.
— W takim razie powinno to zostać zarejestrowane. Rozumiesz, powinien zostać ślad, że wydała taki rozkaz.
— A nie został?
— Nie.
— Rzeczywiście, dziwne — powiedział pierwszy mężczyzna.
— Cerber zaczął straszyć, że mnie sypnie. Wolałem sam powiedzieć. Stąd się to wszystko wzięło. Pół biedy, jeśli mówiła prawdę — na całym Czerwonym Poziomie urzęduje tylko jedna Makedonia.