— Proszę pana — palce o długich paznokciach dotknęły rękawa bluzy Przerębla.
— Co, dziecinko? — spytał zagadnięty najłagodniej, jak umiał, niewymuszonym gestem kładąc dłoń na rozfalowanym biuście natrętnej piękności.
— Zapraszam do nas. Królewny z bajek, księżniczki… tylko u nas. W pałacu. Królewna Śnieżka. Szeherezada. — A ty jak się nazywasz?
— Kopciuszek. Chce pan sprawdzić?
— Nie, Kopciuszku, wierzę ci na słowo — z wielką niechęcią oderwał dłoń od jędrnego zyzolitu. Gumowa lala, a oszukać potrafi jak żywa. Nawet lepiej. Żywe nie mają tej urody. Obejrzał się — już zaczepiała następnego.
Minąwszy zespoły Baletów Zbiorowych, Dewiacji O Jakich Się Nie Śni, Baseny Pożądania i Kuźnię Supermenów, następnie Tartak Cielesny. Siedemdziesiąciu Siedmiu Braci Li, Sodommę i Gomorrę, Ognisko Zdrowotne “Chutnik”, Muzeum Męskie, ZOO i Salon Sztuki Swobodnej, skręcili przed Muzeum Damskim I Miłością Nieletnich w Dzielnicę Handlową. Można było ją zwiedzać godzinami, tyle ciekawych przedmiotów o zagadkowym nieraz przeznaczeniu wystawiano tutaj na sprzedaż. Teraz jednak Przerębel i jego towarzysz mieli na głowie ważniejsze sprawy. Zamierzali przeciąć Dzielnicę, by najkrótsza drogą trafić do Centrum Usług Erotycznych, lecz drogę zastąpił im wielkolud w czarnym kapturze z wyciętymi otworami na oczy. Jego potężny tors lśnił od potu.
— Do kaźni, do kaźni! — wydzierał się głosem równie wielkim jak on sam. Jednocześnie uderzał ogromnym biczyskiem o posadzkę z taką siłą, jakby natychmiast chciał rozwalić cały poziom. Idąca przed agentami grupka przyhamowała na jego widok, mężczyźni spojrzeli po sobie niepewnie, kobiety zachichotały bojaźliwie, po czym wszyscy pozwolili wpędzić się w ciasne odrzwia. Przez malutkie podłużne okienka wydobywały się stamtąd odgłosy straszliwych razów, opętańcze wrzaski maltretowanych i pohukiwania oprawców, którzy najprawdopodobniej nie szczędzili im doznań. Był to przykład pracowitości na tyle sugestywny, że obaj agenci zeszli po stromych schodkach w dół. Zgromadzona ludność spoczywała wdzięcznie na krzesłach sącząc napoje z wysokich szklanek, na proscenium kilkanaście par znajdowało się w różnych stadiach stosunku, zaś na zawieszonym wyżej ekranie kłębiły się ciała nagie oraz odziane w katowskie stroje. Odgłosy maltretacji pochodziły właśnie stamtąd.
Tuż obok schodów mieścił się mały sklepik z przebogatym asortymentem biczysk, rózg, nahajów i bykowców — od najmniejszych, zdolnych zaledwie wywołać uśmiech politowania, do całkiem sporych, służących najpewniej do walenia oburącz l przy niewielkiej wprawie w posługiwaniu będących w stanie ściąć z nóg młodego słonia. Interes prowadził senny staruszek zatopiony w lekturze pożółkłego woluminu; kiedy podeszli bliżej, nie podniósł nawet oczu.
— Co pan robi? — spytał niezmiernie zdumiony towarzysz Przerębla.
— Czytam — odparł uprzejmie staruszek, nadal nie zaszczycając ich spojrzeniem. Decydent Vickers słyszał, że dawniej ludzie dowiadywali się wszystkiego z przedmiotów zwanych książkami, lecz nie sądził, że zwyczaj ten zachował się jeszcze na “Dziesięciornicy”. Sam opanował wprawdzie umiejętność czytania, lecz po łebkach, zgodnie ze szkolnym programem — ot, na tyle, by wiedzieć, co który napis reklamuje.
Rozglądając się dookoła decydent Vickers dostrzegł niepozorny, błyszczący przedmiot, który bardzo go zaciekawił.
— To ostrogi — wyjaśnił uprzejmie staruszek nie odrywając wzroku od liter. — Dawniej odznaka i symbol męstwa, zdobyć ostrogi znaczyło zyskać uznanie w swym zawodzie. Dziś… — zachichotał bezgłośnie.
— Kupuję — oznajmił zdecydowanie Przerębel, mniej z rzeczywistej chęci posiadania, bardziej w celu pobudzenia staruszka do działania. Ostrogi leżały daleko od miejsca, gdzie siedział; chcąc je podać musiałby odłożyć książkę i wstać. Ale staruszek przewrócił leniwie stronę i w chwili, kiedy napoczynał górny wiersz, ostrogi leżały na ladzie przed decydentem Vickersem.
— Ile? — warknął Przerębel.
— Trzydzieści.
Przerębel gwizdnął z uznaniem, ale bez słowa odliczył żądaną sumę. Centrala pokrywała wszelkie związane z akcjami koszty. Staruszek znowu; coś chyba nacisnął, bo ostrogi zniknęły; pojawiły się dopiero po chwili w postaci zgrabnej paczuszki.
— A właściwie do czego one służą? — powiedział zrezygnowanym głosem decydent Vickers.
— Trochę fantazji, młody człowieku — rozpromienił się staruszek i spojrzał znad książki. Miał wyblakłe niebieskie oczy, niewinne jak u dziecka. — Dla wyjątkowo niedomyślnych dołączona jest instrukcja obsługi — dodał i z powrotem zapadł w ocean liter.
Za Dzielnicą Handlową zaczynały się pierwsze kopulatoria Centrum — wysokie akwaria na cokołach. Wewnątrz przeciągali się ospali kulturyści obrośnięci górami mięśni, kokietowali przechodniów wyfryzowani, upudrowani i wyszminkowani chłopcy, ubrani w przezroczyste szatki. Niektórzy rozpinali je bądź pochylali się głęboko, aby uwidocznić piersi, których nabyli w wyniku kuracji hormonalnej.
Zaraz za Crestusem i Dyskobolem następowały Cynthia, Galia, Lukrecja, Quillenne, całe Konsorcjum Depres d’Arsonval… Odnaleźli Makedonię dopiero po długim błądzeniu, ponieważ szyld z jej imieniem nie od razu wpadał w oko. Świecił mniej jaskrawię od innych, w dodatku jego litery, widziane od strony Dzielnicy Handlowej, mieszały się z napisem “In piwo veritas”, górującym nad sąsiednim zespołem Pić, Tańcować, Kopulować — Chandra Musi Pofolgować.
Nie miała klientów.
— To nie ona — powiedział Przerębel spoglądając przez szybę. — Tamta była blondynką.
— Może ufarbowała włosy — podsunął towarzysz. — One lubią takie sztuczki, co dzień wyglądają inaczej. Makijaże, pudry, lakiery, zastrzyki… wszystkie te rzeczy. Robią ze sobą, co tylko zapragną.
Vickers kiwnął głową, że rozumie. Już miał wejść do środka, kiedy kobieta podniosła się z wolna i odeszła w głąb akwarium. Ściany stopniowo pokryły się granatowym cieniem. Czekając sprawdzili indykatory. Wreszcie ściany rozjaśniły się; kobieta stała naga przed frontową szybą i zapalała papierosa. Vickers wrzucił monetę w otwór i zniknął we wnętrzu podpierającego akwarium postumentu. W kompletnej ciemności, bez żadnego ostrzeżenia płyta, na której stał, ruszyła wynosząc go w górę.
— Cześć, dziubku — powiedziała kobieta, nie odwracając się od okna i zaciągnęła się dymem. — Znowu cię przypiliło, co?
— Właśnie — zgodził się wspaniałomyślnie Przerębel chcąc uniknąć zawiłych dyskusji. — Skąd wiesz?
— Och — westchnęła prawie bezgłośnie, jakby zdumiona, że można nie uzmysławiać sobie oczywistości jej wiedzy. — Wy, dziubki, jesteście wszyscy tacy sami. Przychodzą na was takie momenty, że nie potraficie wprost myśleć o czym innym.
— Zgadza się — przyznał Przerębel. — Wy natomiast bezwstydnie wykorzystujecie naszą słabość.
— Jasne, dziubku. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby być inaczej.
— Ale gdy dostaniecie szmal, przez pewien czas — nie zanadto długi — potraficie być miłe.
Oboje wyczerpali się i zamilkli. Kobieta znowu zaciągnęła się dymem, po czym jej drobnymi plecami wstrząsnął śmiech.