Выбрать главу

— Chyba powinienem się obrazić, panie Rippert — uśmiechnął się Prezydent.

— Pan?!

— To nie kwestia mojego widzimisię, my po prostu musimy wracać. Nasze pętanie się po kosmosie dało jak dotąd nader mizerne efekty. Ludzie czekali na coś wielkiego, żyli i pracowali dlatego, bo jutro miał w ich życiu dokonać się przełom. Ale dni uciekały i żaden z nich nie przynosił spełnienia nadziei. Ludzie przestali żywić nadzieję, z dnia na dzień spostrzegli, jak straszliwie mało sensu zawiera ich życie. Ten kryzys możemy przezwyciężyć — dając im nowy cel, prolongując nadzieje. Ogłośmy powrót, niech na nowo zaczną marzyć — a spełnienie tych marzeń… zostawimy sobie na później. Tak więc będziemy wracać, panie Rippert, lecz wracać mądrze. Boi się pan o majątek, pozycję, powodzenie u kobiet… o wszystko, czego w nadmiarze dostarczają panu pieniądze i władza. Ale i ja nie liczę wyłącznie na zyski. Moje życie bez tych rzeczy również straci na wartości. Rippert milczał.

— Ogłosimy jutro decyzję. Resztę spraw odłożymy na później… wie pan, obejrzałem jeszcze raz film Berkovitza… ten, potem inne. Gdyby umiejętnie sprokurować niektóre fragmenty, ułożyć we frapującą fabułkę, uzupełnić zainscenizowanymi stosownie do potrzeb sytuacji — mielibyśmy niezły kawałek gumy do żucia dla oczu, nie? Dzieci na dobranoc muszą dostać coś do obejrzenia — zatarł ręce — by nie dręczyły ich koszmary.

Fragmenty filmów Berkovitza Sout wykorzystał jedynie jako źródło inspiracji. Wziął na warsztat biografię McGregora i zajął się wypełnieniem wszystkich jej niejasnych fragmentów. Zdaje się, że było ich wyjątkowo wiele, myśli Prezydent. Sout pokazał na nowo śmierć Cardinne’a i unieszkodliwienie McGregora przez antytaktora Leclerca, w sposób niezwykle sugestywny komentując te sceny zdjęciami z Planety Dwóch Kolorów. Jakiś człowiek twierdził z całą stanowczością przed kamerami, że znał McGregora i na kilka dni przed zabójstwem Cardinne’a otrzymał od niego kawałek srebrnej blaszki, mającej stanowić dowód pobytu mieszkańców Planety Dwóch Kolorów na pokładzie “Dziesięciornicy”. Gremium naukowców na czele z Banowskim potwierdziło po burzliwej dyspucie, że skład chemiczny blaszki niemal pokrywa się z wynikami analiz spektralnych znacznych obszarów Planety Dwóch Kolorów.

Komentarze po transmisji zdawały się nie mieć końca; Sout znowu musiał interweniować, gdyż poruszenie zagrażało spokojnemu przebiegowi hibernacji. Okazało się więc, że właściciel blaszki otrzymał ją od zupełnie kogo innego, zaś grono naukowców ze skruszonymi minami przyznało, że po dokładnej weryfikacji wyszła na jaw rażąca pomyłka — zamieniono wyniki czy coś takiego. Załoga kładła się do hibernatorów w stanie kompletnego kręćka. Tylko niewielu ludzi na “Dziesięciornicy” wiedziało, co jest naprawdę grane. To znaczy zdawało im się, że wiedzą, myśli Prezydent. Drobna różnica.

Prezydent odstawia pustą puszkę po piwie. Sięga przed siebie i z blatu biurka bierze jeden z trzech kompletów kopii, przygląda się arkuszom, kładzie komplet przed sobą, odsuwa pozostałe. Jeszcze przez chwilę się waha… lecz nie, decyzja zapadła. Prośbę Berkovitza o ułaskawienie postanawia odrzucić. Próbuje wstać z fotela, ręka wsparta na arkuszach jedzie po śliskim blacie. Prezydent traci równowagę wpada w fotel. Poruszone grzechoczą puste walce puszek.

Z przeciwległej ściany błyskawicznie złuszcza się srebro dwoma szerokimi pionowymi roletami. Prezydent sięga po ostatnią puszkę wywołując jednocześnie Centralę.

— Sędzia Heathard, panie Prezydencie — mówi do Prezydenta bliski głos. — Słucham.

— Panie sędzio — mówi uroczyście Laveerson — to pan prowadzi jutrzejszą rozprawę przeciwko dyspozytorowi Dooganowi?

— Tak, panie Prezydencie.

— Panie sędzio, ten Doogan… jego wina…

— Zastanawiałem się nad tym przypadkiem, panie Prezydencie. Wina więźnia Doogana w istocie nie wydaje mi się wielka. Uniewinnić?

Prezydent bawi się zawleczką na denku puszki.

— Wprost przeciwnie, panie sędzio — mówi. — To groźny przestępca. Jestem zdania, że zasłużył na śmierć.

Rozlega się głośne pyknięcie; zawleczka odskakuje wraz z kawałkiem blachy, na denko puszki powoli i bezszelestnie wydobywa się bielutka piana.

— Jestem mówiące piwo — mówi piana. — Wypij mnie.

9

Zamarzył o jeziorze z piaszczystym brzegiem, gdzie nad wodą, którą przed wieczorem przestały rozbijać liczne ręce, nogi i wiosła, mógłby położyć się z zamkniętymi oczami i myśląc o wszystkich niegodziwościach ludzi wyciszyć w sobie rozżalenie, że tak wielu spośród nich postanowiło obrać go sobie za obiekt zainteresowań. Zasnąć nad spokojną wodą, która z zielonej stanie się granatowa i czarna, w której pluśnie od czasu do czasu ryba. Posłuchać ostatkiem świadomości, jak uderzają o siebie cienkie blaszki liści.

Przypomniał sobie, że powinien przeszukać kieszenie. Po każdej wizycie u Medicusa znajdował przy sobie pieniądze. Nie podrożał od ostatniego razu — ale i nie potaniał. Zwitek, który wydobył, okazał się banknotem o nominale stu koron.

W najbliższym oddziale banku Gramma automaty nie przyjmowały tak wielkich sum. Jedyny urzędnik obrzucił Deograciasa nieufnym spojrzeniem, po czym długo oglądał banknot ze wszystkich stron.

— W porządku — oświadczył wreszcie — choć między nami mówiąc nie wygląda pan na faceta, który byłby w stanie uczciwie zarobić te pieniądze.

— Niech pan robi, co do pana należy — powiedział Deogracias. — Moralizowaniem zajmą się inni.

— Mogę zawiadomić policję, młodzieńcze — rzekł niezbyt pewnie urzędnik.

— A ja złożyć na pana skargę.

Urzędnik postukał brzegiem banknotu o lśniący blat. Deogracias tkwił przed nim cierpliwie; wiedział, że obaj czekają na werdykt Centrali Gramma i zastrzeżenia Centralnej Krioteki Osobowej. W końcu urzędnik ni stąd, ni zowąd wsunął banknot w podłużną szparę przed sobą, starając się demonstracyjnie okazać niechęć, z jaką to czyni. Oschłym głosem polecił Deograciasowi włożyć palec wskazujący prawej ręki w otwór identyfikacyjny.

— A jeśli ktoś nie ma prawej ręki? — zainteresował się Deogracias.

— Proszę szybciej — warknął urzędnik. — Klienci czekają.

W rzeczy samej obok kręcił się jakiś facet. Deogracias przyjrzał mu się i skonstatował, że tamten nie ma nic do załatwienia, przynajmniej tutaj.

— No więc?

— Pan ją ma — powiedział urzędnik przez zaciśnięte zęby.

— Istotnie — Deogracias znowu obrócił głowę w prawo i przyglądając się zwisającej wzdłuż boku ręce, stanowiącej niewątpliwie jego własność, obejrzał jeszcze raz faceta obok. — Ręka jest. Co pan mówił na temat palca?

Urzędnik spurpurowiał. Nie chcąc dalej znęcać się nad nim Deogracias z rozmachem zatkał otwór. Nie poczuł niczego, jedynie światło wewnątrz otworu wzmogło się i rozświetliło palec na czerwono. Bardzo miły głos oświadczył, że Deogracias Quarr jest odtąd właścicielem stu koron złożonych na koncie w…

— Dziękuję — powiedział urzędnik, z nienawiścią. Jego oczy miotały błyskawice.

Po opuszczeniu banku Deogracias kręcił się bez celu po okolicy. Mężczyzna chodził za nim trop w trop.

— Coś pan zgubił? — zagadnął Deogracias wychodząc mu naprzeciw z ciemnej wnęki. Zmieszanie tamtego sprawiło mu satysfakcję. — Niech pan wraca i powie Medicusowi, że nie życzę sobie, by ktokolwiek za mną łaził.

— Ależ… pan się pomylił! — wybełkotał mężczyzna z oburzeniem.

— Do widzenia — Deogracias obrócił się na pięcie. Kilkakrotnie oglądał się, zawracał, wsiadł do wind i wyskakiwał, nim ruszyły; lecz mężczyzna najwidoczniej zrezygnował. Wkrótce też Deogracias zapomniał o nim zupełnie.