Выбрать главу

— Dobrze. Patrząc mi w oczy pomyśl to i czekaj na odpowiedź.

“Przepraszam pana. Chciałbym, żeby się pan przybliżył.” Osadzony na wężowej szyi wysięgnika blat Keikena zaczął płynąć w powietrzu. Kokon posuwał się w ślad za nim. Brzegi blatów po połączeniu zrosły się natychmiast, kokony zlały się w jeden. Pogrubiony wysięgnik widziany z góry wyglądał jak pień egzotycznego drzewa.

Przez dłuższą chwilę patrzyli sobie w oczy.

“Dziwię się panu, Keiken, że tak wielką tajemnicę powierzył pan tak ochoczo byle włóczędze.”

“Idąc korytarzem natknąłem się przypadkowo na twój sygnał elementarny. Jest to coś w rodzaju biopola encefalicznego, kiedy mózg pracuje na biegu jałowym. Natężenie sygnału zależy oczywiście od odległości, ale i od predyspozycji indywidualnych. Twój sygnał był bardzo silny, nie mogłem go nie zauważyć. Nie jesteś pospolitym włóczęgą, jesteś — jeśli cię takie sformułowanie nie obrazi — anormalny. Zwyczajni ludzie wytwarzają tak słaby sygnał elementarny, że prawie nie do wykrycia bez wzmocnienia.”

“Scena z mózgami to też pańska sztuczka?”

Keiken kiwnął głową.

“Wzmocniłem twoje pole, bo nie mogłem się powstrzymać, żeby nie dać ci tego doznać. Niezwykłe uczucie, wejście w inny świat — pamiętam, kiedy sam doświadczałem go po raz pierwszy. Przeraziłeś się? Mózgi większości ludzi są pogrążone w letargu, przeciętny człowiek wykorzystuje tylko osiem procent możliwości mózgu. Reszta leży odłogiem. Gdyby wykorzystać dziewięć dziesiątych, nie jedną, szedłbyś kwitnącą łąką zamiast wypalonym lasem.”

— Przepraszam — powiedział Deogracias. — Zmęczyłem się. Niech pan pozwoli mi odpocząć.

— W takim razie napijmy się, chłopcze. Deogracias połknął swój alkon bardzo szybko, żeby móc napawać się teatrem, jaki z picia zwykł czynić Keiken, ale odstawiając szklaneczkę napotkał tylko jego roziskrzone oczy.

— Dość żartów, panie Keiken — powiedział niespodziewanie ostrym głosem. — Czego właściwie chce pan ode mnie? Przecież to jasne jak słońce, że jest pan Dwukolorowym.

Keiken obracał szklaneczkę w dłoni, zajęty swoimi myślami.

— Dalej twierdzi pan, że spotkał mnie pan przypadkowo na korytarzu? Chce pan wiedzieć, co myślę o takich przypadkach?

— Dobrze — westchnął z rezygnacją Keiken. — Powiem ci tyle, ile mi wolno. — Prawie natychmiast przeszedł na transmisję: “Przede wszystkim nie jestem Dwukolorowym. Dwukolorowi są wymysłem Souta.”

“Więc kim pan jest, do cholery?”

“Już sobie tłumaczyliśmy. Cechują mnie ponadnormalne zdolności umysłowe.”

“Brawo. Ładnie mnie pan spławił.”

“Mówiąc więcej naruszyłbym reguły Gry. Nie kpij z mojej niemożności, jeśli nie znasz jej powodów.”

“Niech pan je wymieni, wtedy je uszanuję.”

“Moja misja jest inna. Szukałem cię, żeby cię ostrzec. Jesteś obecnie najbardziej poszukiwanym człowiekiem na całej “Dziesięciornicy”. Dobrze, że się nie spóźniłem. Szukają cię Dwukolorowi — zostańmy przy tej nazwie, mimo że Dwukolorowi nigdy nie istnieli, jak nie istniała Planeta Dwóch Kolorów i wszystko, co się wokół niej wydarzyło.”

“W takim razie skąd wracamy?”

“Nie odpowiem. Każda odpowiedź rodzi nowe pytania; szkoda na nie czasu.”

“Przyjdą się zemścić za wysokie poziomy?”

“Nie wiem. Śmierć Dyerxa Pierwszego spowodowała, że zwrócono na ciebie uwagę. Całkiem możliwe, że spróbują wykorzystać twój organizm do transplantacji nowego Dyerxa. Jeśli to nastąpi, przestaniesz istnieć jako Deogracias Ouarr. Zapomnisz o dzieciństwie, o dotychczasowym życiu. Od momentu zakończenia metamorfozy każda komórka twojego ciała podporządkuje się roli Dyerxa w Grze. Staniesz się Dyerxem. Czemu zmniejszasz natężenie emisji?!

“To… to przecież morderstwo!”

“Morderstwo osobowości — tak. Wy nazywacie to ładniej: zamiana osobowości. U nas zamianę na Dyerxa traktuje się jako wyróżnienie. Nie każdy nadaje się na Dyerxa, nie każdy może nim być. Ty — mógłbyś,”

“Jak mam się ratować?”

“Przeciwstawisz im siłę woli. To jedyny dostępny dla ciebie sposób, by nie zdołali tobą zawładnąć. Pamiętaj: jedna z tajemnic Gry, która toczy się na statku, polega na respektowaniu przejawów działania woli. Woli silniejszego. Bezwolni giną bądź czeka ich los nowoczesnych niewolników. Tyle powinieneś wiedzieć. Teraz odejdę. Nie próbuj mnie ścigać, oszczędzisz czas i siły.”

“Ostatnie pytanie — o czystość intencji. Dlaczego obchodzi pana, co się ze mną stanie?”

“Zabijając Dyerxa automatycznie włączyłeś się do Gry, Tak się składa, że i ja jestem jej uczestnikiem. Chcę cię mieć po swojej stronie.”

Keiken uśmiechnął się, jego fotel utracił połączenie z blatem i jął zsuwać się na sprężystej łodydze wzdłuż pnia. Z dołu Keiken kiwnął Deograciasowi ręką. — Dam ci dobrą radę — zawołał. — Noś ten kapelusz jak najdłużej. — Po chwili był poza obrębem kokona.

Deogracias siedział bez ruchu obserwując mimowolnie, jak coś, co mogło być sygnałem elementarnym Keikena, wietrzeje powoli z jego mózgu. Poczuł się nagle pusty, skrzywdzony/ i samotny. Podstawił kieliszek pod kranik.

— Alkon — zadysponował. — I pół litra zormaxu.

Popijając słaby koktajl usiłował wymyślić, co będzie robił dalej. W naczyniu pokazało się dno. Włożył palec w otwór pekuniarny, ale światło nie zabłysło.

— Zapłacone — powiedział blat.

Nawet się nie zdziwił. Te same srebrne literki umykały mu z twarzy jak stadko drobnych rybek, gdy wychodził na korytarz. Ruch się zmniejszył. Stał niezdecydowany, zastanawiając się, dokąd pójść, kiedy czyjaś ręka zamaszystym ruchem strąciła mu z głowy kapelusz. Zobaczył wokół siebie kilka młodych, czerwonych od alkoholu twarzy, błyszczące prowokacją oczy, odsłonięte w drapieżnym grymasie zęby. Sprawca incydentu stał przed nim o trzy kroki. Czekał z zaciśniętymi pięściami.

“Podnieś kapelusz!”

Nie krzyknął tego, nawet nie wypowiedział. Tamten z naprzeciwka jakby się zawstydził; spuścił wzrok, poszukał nim kapelusza, schylił się bardzo powoli, otrzepał go, a potem ostrożnie, jakby stąpał po rozżarzonych węglach, zbliżył się, i wyciągnął rękę z kapeluszem w stronę Deograciasa. Dopiero po oddaniu kapelusza odważył się popatrzeć wyżej.

— Przepraszam — wybełkotał ledwo zrozumiale — to takie… dziwne… nie wiedziałem…

Jego oczy były dwoma dołkami wypełnionymi po brzegi strachem. Przypominały pod tym względem oczy Filmowca, przestępcy doprowadzonego właśnie do kliniki Medicusa.

— Czego się pan boi? — zwrócił się do skazańca Emmery. Zaczął z szelestem wertować odebrane od strażnika papiery. Zawierały wszystko, co potrzeba. — Ćwiartowanie przed kamerą naiwnych panienek zawsze powinno kończyć się w ten sposób. Co pan mówi? że nie?

Filmowiec posłał przed chwilą w jego stronę niewyraźne przekleństwo, lecz nie odważył się powtórzyć go głośno.

— Niech się pan rozbierze — powiedział Emmery siadając za pulpitem, na który wcześniej rzucił papiery. Oparł się na nich wygodnie łokciami, ujął w dłonie gładko wygolone policzki, jakby za chwilę zamierzał zdjąć sobie głowę z szyi w celu zademonstrowania jej audytorium. Siedząc w ten sposób miał przed sobą strażnika, a skazańca z boku. Nie musiał wcale na niego patrzeć, żeby wiedzieć, iż stoi nieruchomo i nie reaguje na polecenie. Emmery lubił oszukiwać ludzi pozorując zamyślenie albo brak uwagi.

— No, na co pan czeka? — odezwał się znużonym głosem. — Chyba nie spodziewa się pan, że będę się z panem bił, by zechciał pan zdjąć ubranie… prawda, panie Puthovan?