— Ona bardzo pragnie widzieć się z panem — oznajmił. — Szalenie za panem tęskni. Niech pan ją zrozumie — dodał błyskając lufą małego pistoletu elektrycznego. — Zresztą co to ma za znaczenie. Niech się pan ubiera.
Szli krótko nie korzystając po drodze z windy. Wpadli do jednej z kabin tak nagle, że Medicus nie zdołał zauważyć numeru. Stojąc przed wejściem zobaczył ją od razu. Nogi w błyszczących czarnych butach opierała o łeb zepsutego automatu. Jej piersi, pomalowane na fioletowo, pokryte były srebrnymi cekinami.
Patrzyli na siebie przez chwilę. Odezwała się pierwsza.
— Czemu mnie pan prześladuje, Medicus? — powiedziała zmęczonym głosem, bez cienia złości. Próbował zdobyć się na uśmiech.
— Chciałem uczynić panią moją gwendoliną.
W kącie poruszył się zwalisty kształt. Medicus spojrzał w tamtym kierunku; zarośnięty troglodyta o mięśniach gladiatora podnosił się bez pośpiechu i życzliwości w oczach. Linda powstrzymała go ruchem ręki.
— Niepotrzebnie usiłował mnie pan zranić. Dużo słyszałam o panu i nie wiem, czy nie miałabym ochoty zgodzić się na wszystko, co pan wymyśli. Ale zaszły zdarzenia, które wszystko wywróciły. Teraz pańskie zainteresowanie jest mi nie na rękę. Kiedyś może zrozumie pan, dlaczego.
W jej głosie prócz zmęczenia pobrzmiewała jakaś smutna nutka.
— Na co pan czeka? — spytała tym samym tonem. — Niech pan idzie do diabła.
Praca, praca. Rzucał się na oślep na każdy problem, wybierał najtrudniejsze — i ciągle nie mógł zapomnieć. Rozprawiał się błyskawicznie z zagadnieniami, nad którymi inni siedzieli bez efektów przez lata. Był zdolny i błyskotliwy; nie skończył dwudziestu sześciu lat, kiedy Rada Statku nadała mu profesorski tytuł i przyznała ważną nagrodę za badania genetyczne.
Złą pamięć o jednej kobiecie, która liczyła się w jego życiu, zwalczył Medicus przy pomocy obsesji, której uległ niepostrzeżenie nawet dla samego siebie. Udowodnił, że przy pomocy korekt genetycznych możliwe jest “otrzymanie” lepszego człowieka: bardziej inteligentnego, o większym mózgu i sprawniejszym ciele. Wszystkie jego doświadczenia poszły w tym kierunku, stanowiąc wstęp do tego, co nazwał na własny użytek “eksperymentem finalnym”. Określił warunki, jakie powinny spełniać geny użyte w eksperymencie, by można liczyć na sukces, po czym polecił asystentom spośród trzydziestu tysięcy wybrać zestaw najoptymalniejszy. Wybrali cztery. Profesor Medicus analizował genotypy czterech osób. Czwarty, notabene najmniej ciekawy i przydatny, wydał mu się znajomy. Poprosił o identyfikację.
Tak jak się spodziewał, należał do Lindy Quarr. Wyjął kryształek z czytnika, schował do pojemnika, zamknął go i odesłał do Centralnej Krioteki Osobowej na poziomie czterdziestym ósmym. Do końca dnia nie potrafił się skoncentrować. Szły na marne miesiące starań o to, by zapomnieć.
Wieczorem następnego dnia video przyniosło sensacyjną wiadomość: dokonano napadu na filię banku Gramma. Rabusie — słowo na “Dziesięciornicy” prawie nie znane — zostali ujęci. Jedyna wśród nich kobieta nazywa się…
Za wiele na raz. Jeszcze tego samego wieczora profesor Medicus upił się do utraty pamięci. Kolejne wieczory zastawały go niezmiennie przed ekranem video: śledził przebieg procesu od początku do końca, oglądał z bliska twarz Lindy i słuchał jej hardych odpowiedzi na pytania sędziów. Zapadły surowe wyroki: troje młodych anarchistów (wśród nich także Lindę) skazano na wymianę osobowości. Pozostali mieli otrzymać po dwa zadania o śmiertelnym stopniu zagrożenia.
— Korekty osobowości to pański zespół? — spytał Medicusa Prezydent Cardinne pod koniec jednej z wizyt. — Jutro dostarczą pańskim ludziom tę trójkę, wie pan… Kogo pan wyznaczy do operacji?
— Emmery’ego i Llatza. Lindą Quarr zajmę się osobiście.
— Podobno jest piękna.
— Podobno.
Bał się tego spotkania. Przywieźli ją dokładnie o wyznaczonej godzinie, wprowadzili do gabinetu. Chciał się sycić jej strachem, ale go nie okazała.
— Masz mnie — powiedziała. — Ty głupcze.
Kazał strażnikom wyjść i uderzył ją w twarz.
— Ty głupcze z profesorskim tytułem — powtórzyła. — Masz mnie wreszcie — i co mi zrobisz?
— Na stół — powiedział dusząc się ze złości. — Na stół.
Leżała przed nim naga i cicha. Przyglądał się jej spod zmrużonych powiek czekając na sygnały gotowości automedów. Gdy nadeszły, miał już inną koncepcję.
— Koniec operacji — powiedział. — Wyłączcie się.
W dziesięć minut później siedział w fotelu naprzeciwko Lindy. Z filiżanek parowała gorąca kawa.
— Proponuję pani układ — zaczął bez ogródek. Milczała.
— Na pewno chce pani pozostać taka jak dotąd — myślę o osobowości…
— Taki pan pewien?
— Jeśli nie, nie mam pani nic do zaoferowania.
— A jeśli tak?
— Potrafię upozorować zmianę pani osobowości nie zmieniając jej.
— Co chce pan uzyskać w zamian?
— Zgodę na eksperyment genetyczny. Pani genotyp odpowiada pewnym założeniom, które przyjąłem… mniejsza o nie i o istotę eksperymentu. W każdym razie zamierzam dokonać w pani genotypie kilku drobnych korekt…
— Jeszcze się nie zgodziłam.
— Jeśli się pani zgodzi… następnie jajo ze skorygowanymi — tak to nazwijmy — genami zostanie zapłodnione. W specjalnym automedzie minie mu okres ciąży, po którym “urodzimy” je, aby przekonać się, co z naszych przewidywań wyszło.
— A jeśli się okaże, że to pomyłka?
— Zniszczymy to życie.
— Nie zgadzam się.
Przez długą chwilę siedzieli w milczeniu. Medicus podniósł do ust filiżankę.
— W takim razie zmuszony jestem…
— Mam się kłaść na stół?
— Nie.
Znowu pomilczeli.
— Niech pani posłucha — zaczął Medicus. Nie dała mu dokończyć.
— Dlaczego zwraca się pan do mnie? Wykorzystuje pan moją trudną sytuację. Pan wie, jak to się nazywa?
— Wiem. W innej sytuacji także zwróciłbym się do pani. Przed panią trzy osoby odmówiły mi zgody. Pani jest moją ostatnią nadzieją…
— Niech pan nie kpi. Nie zgadzam się. Wstała i przeszła parę kroków, nim uświadomiła sobie, że w gruncie rzeczy nie ma dokąd pójść.
— Proszę zaczekać — powiedział Medicus. — Rozmowa jeszcze nie skończona. W takim razie będę musiał wypełnić polecenie sądu. Otworzę pani mózg, odbiorę pani pamięć o wszystkim, co pani przeżyła. Niczego nie będzie pani pamiętać, ani mężczyzn w swoim życiu, anarchistów, napadu na bank, ani nawet naszej dzisiejszej pogawędki. Dam pani nowe wspomnienia i nowe przeżycia, których nigdy nie było.
Spojrzał na nią po raz pierwszy od początku rozmowy.
— Między wszystkimi czynnościami z tym związanymi znajdę dosyć czasu i sposobności, by zabrać to, czego mi pani odmawia. Bez pani zgody — o kwalifikacje moralne takiego czynu mniejsza. Zrobię to tak czy owak, lecz pani nigdy się o tym nie dowie, bo straci pani pamięć nawet nie wiedząc kiedy, a ja dołożę starań, aby moje przestępstwo — mam odwagę nazwać to po imieniu — nie ujrzało światła dziennego. W ten sposób zdobędę pani geny, pani zaś nie zdobędzie nic. Niech się pani zastanowi, co opłaca się bardziej.
Kawa dawno wystygła w filiżance Landy.
— Pan jest potworem — powiedziała słabym głosem.
— Oszczędźmy sobie komplementów. Zgadza się pani?
— Tak.
— Jest jeszcze jeden niuans: w warunkach sztucznych płód rozwija się o wiele gorzej niż w naturalnych. Rozumie pani, co chcę przez to powiedzieć? Chciałbym…