Выбрать главу

Kabiny mieszkalne na “Dziesięciornicy” rozmieszczone są w przybliżeniu symetrycznie, wzdłuż osi głównej statku. Z rozmieszczeniem poszczególnych warstw, grup zawodowych “społeczeństwa” “Dziesięciornicy” już gorzej — cechuje je tendencyjność. Ale nawet nie biorąc poprawki na czynniki, które nazwę na wyrost socjologicznymi, prawidłowość jest dostrzegalna całkiem wyraźnie. Kolego Vickers, proszę o włączenie projektora, pokażemy film.

— Tak jest! — odpowiedział regulaminowo Vickers i zerwał się pełen gorliwości ze swego fotela. Nim jednak zdołał wykonać choćby krok, wydał stłumiony okrzyk bólu. Ze skrzywioną twarzą, powoli, kuśtykał dziwnie usztywniony w biodrach.

— Co z panem, Vickers? — zainteresował się Banowski. — Znowu przetrenował pan mięśnie lędźwiowe?

— Protestuję! — krzyknęła Ethel Virch zrywając się z miejsca. — Nie zniosę dłużej tych wstrętnych impertynencji!

— Przepraszam panią — rzekł uprzejmie Banowski — nie powiedziałem przecież, że trenowaliście wspólnie.

Ethel Virch, czerwona z gniewu, nie była w stanie wyartykułować ani słowa.

— Profesorze — powiedział Prezydent z wyrzutem.

— Przepraszam — Banowski zgiął się w pasie. Vickers dotarł wreszcie do projektora i zdołał go uruchomić; przed siedzącymi wyrósł obraz zdeformowanego szkieletu wieloryba. Kręgosłup “Dziesięciornicy”, poziom setny, zarysowany był podwójną białą linią, pozostałe poziomy — nieco cieńszą, a wręgi ledwo odznaczały się w ciemności.

— Pokażemy trzy warianty — odezwał się Banowski — obejmujące okres od zakończenia hibernacji do chwili obecnej. Wariant pierwszy obejmuje wyłącznie drobne wykroczenia; wariant drugi — te, które wymagały nałożenia kary. Wariant trzeci bardzo ciężkie przestępstwa, w tym morderstwa.

Szkielet wieloryba wypełnił się niebieskimi pyłkami, które unosiły się między plątaniną kresek, jedne zapalały się, inne gasły w miarę, jak kolejne daty wyświetlały się w pobliżu wielorybiego pyska.

Pokazał się napis WARIANT II i miejsce niebieskich pyłków zajęły żółte plamki. Zdawały się być rozmieszczone po całym wnętrzu szkieletu mniej więcej regularnie, ale wirowało ich mniej, zaś oko zasugerowanego obserwatora chętnie łączyło je w gromady. Za to czerwone nie budziły żadnej wątpliwości: było ich niewiele, ale tworzyły coś w rodzaju owalnej chmury, która, osiadłszy początkowo na górnych poziomach, jęła stopniowo spływać w dół, tracąc przy tym mocno na gęstości.

— Teraz — Banowski uśmierzył w zarodku nikłe zaczątki dyskusji — obejrzyjmy wszystkie warianty łącznie.

Gęsta chmura żółtych, niebieskich i czerwonych punktów spływała majestatycznie w dół “Dziesięciornicy”, prawie dokładnie wzdłuż poprzecznej osi symetrii statku. Na polecenie Banowskiego Vickers cofnął obraz i powtórzył ekspozycję. Panowała kompletna cisza, w której głos Banowskiego brzmiał ostro, wyraźniej.

— Efekt dużego zagęszczenia na wysokich tuż po dehibernacji — to oczywiście wynik trzydniowych walk. Po zakończeniu walk ilość wykroczeń wyraźnie maleje, lecz — proszę zauważyć — obszar największej koncentracji, praktycznie nie zmieniony pod względem kształtu i powierzchni, sunie jakby w dół statku.

Obraz zgasł, zapłonęło światło.

— Ponieważ każdy punkt, przypominam, oznacza miejsce zamieszkania jednego przestępcy, po nałożeniu na siebie kolejnych wariantów otrzymujemy poglądowe przedstawienie ciekawego skądinąd zagadnienia, jak “ochota” na przestępstwo, na popełnienie go narastała w ostatnim czasie w skali całej “Dziesięciornicy”. Stąd blisko już do konkluzji, że przesuwająca się stopniowo po szkielecie statku plama stanowi jakby ślad “kosmicznej latarki” — bo mamy do czynienia ze zjawiskiem zewnętrznym — której “światło” wpływa na organizmy niektórych ludzi — nie wszystkich — w ten sposób, iż wywołuje w nich skłonność do działania nieszablonowego, więc w przypadkach szczególnych do przestępstwa. Pewna część tych, do których dotarło promieniowanie “latarki”, musi po pewnym czasie, w przybliżeniu stałym, wyładować pobraną “energię psychiczną” popełniając czyn przestępczy. Rodzaj czynu zależy zapewne od cech indywidualnych, więc od indywidualnej podatności na promieniowanie “latarki”, ale także od okoliczności, mentalności, nastroju itp.

— Ta teoria… jest pan jej pewien? — zapytał Vandam.

— Teorii — nie. Ręczę natomiast za fakty, co ją wywołały. Możliwe są rzecz jasna odmienne interpretacje — i pewnie się takie pojawią — ta jednak znajduje potwierdzenie w nowo wykrywanych przestępstwach. Na przykład popełnione dzisiaj przez niejakiego Deograciasa Quarra morderstwo absolutnie mieści się w obszarze śladu “latarki”. Sprawca jest znany, chociaż jeszcze nie zdołano go ująć.

— Sądzi pan, że “latarka”… to Dwukolorowi?

— Nie mam pojęcia. W każdym razie promieniowanie pochodzi z zewnątrz.

Ktoś wstał z tylnych rzędów. Medicus.

— Ależ to bzdura — wykrzyknął — dopóki nie będziemy znali konkretnych dowodów, nie wolno nam twierdzić, że ktoś prowadzi “Dziesięciornicę”, która leci było nie było z podświetlną szybkością, wąskim stożkiem promieniowania pochodzącym z jakiejś tam latarki. Czy pan zdaje sobie sprawę — mówił do Banowskiego — jak niewiarygodnej precyzji wymaga taki manewr? A tu sądząc z pańskiego filmu stożek ani razu po hibernacji nie ześliznął się pancerza, choć “Dziesięciornica” wiele razy w tym czasie zmieniała szybkość! To bzdura, powiadam!

— To, że stożek trzyma się statku jak przyrośnięty — rzekł zimno Banowski — nie świadczy o niczym, poza precyzją — ukłonił się w stronę Medicusa. — Nie ześliznął się z pancerza, bo może jest sterowany z wewnątrz, stąd.

Sala Posiedzeń zaszumiała. Medicus stal z ręką uniesioną w jakimś w połowie zarzuconym geście. Banowski patrzył nań bez uśmiechu.

— Są niestety dowody — powiedział — udało się bowiem nie tylko wykryć stożek promieniowania, ale i zlokalizować źródło jego emisji. Za kilka godzin wystartuje w tamtym kierunku rakietka rekonesansowa z byłym dyspozytorem Dooganem na pokładzie.

12

Przed rozpoczęciem dyskusji Prezydent Laveerson zarządził piętnastominutową przerwę. Taraday połączył się z decydentem Zadrianem.

— Niestety — powiedział ze smutkiem decydent Zadrian — jeszcze się nie zgłosił.

Agent Boskersq nie był nawet w drodze; po prostu siedział spokojnie w knajpie, sączył piwo i rozmyślał. To znaczy, takie by można odnieść wrażenie. W rzeczywistości agent Boskersq spał. Miał otwarte oczy, od czasu do czasu wykonywał nieznaczny ruch, lecz zaraz potem zamierał na powrót. Mówiące piwo zniechęciło się ponawianymi bezskutecznie apelami i wyczerpane zasnęło również we flakonie. Boskersq przypominał wielką lalkę o szklanych oczach.

Wreszcie Boskersq ocknął się, jego oczy przestały być puste. Wstał od stolika, ruchy jego jak na komendę nabrały płynności. Kilkuminutowa podróż windą, jakieś lokalne centrum handlowe, cichy o tej porze salon gier hazardowych, wreszcie drzwi do gabinetu, tego samego, w którym kilka godzin wcześniej Taraday wydał mu rozkaz rozpracowania bardzo ważnej sprawy na wysokich.