— Niech pan przestanie, błagam. Przecież i tak pan dopnie swego.
— Chodzi o to, czy akceptuje pani to uzupełnienie.
— Wszystko mi jedno. Niech mnie pan nie męczy.
— Linda — powiedział Medicus do dziewczyny zatopionej w szkle. — Wcale się nie postarzałaś, wiesz?
To nie była Linda. Nawet nie jej trup. Prawdziwa Linda uciekła ze statku rakietką wycieczkową. Puściła silniki na pełną moc i wzięła kurs na najbliższe słońce. Kiedy zauważyli i zrozumieli, o co jej szło, nie byli w stanie już jej przeszkodzić.
Medicus wiele razy próbował sobie wyobrazić, jak wyglądały jej ostatnie minuty. Narastający żar… pocieszał się, że może umarła wcześniej, zażywając na przykład pastylki. Gdy wrzawa wokół samobójstwa trochę ucichła, zamówił u plastyków kukłę Lindy i pochował ją ze wszystkimi honorami. Nawet o “Śpij, zwycięzco” nie zapomniał.
Jak wyglądałaby dzisiaj, po piętnastu latach bezwzględnych? Co by myślała? O czym chciałaby rozmawiać?
Zza przezroczystej tafli spoglądała nań twarz pełna wyniosłej obojętności. Ktoś szarpnął go z tyłu za rękaw. Obejrzał się.
— Profesorze Medicus — wysapał z oburzeniem Laveerson. — Tak pan czuwa nad moim zmartwychwstaniem?
2
Jeden jedyny hibernator stał na środku pustej hali. Na jego pokrywie, dudniąc o boczną szybę butami, siedziało dwóch mężczyzn.
— Posłuchaj echa — powiedział pierwszy z nich. — Ho, ho!
— Zdrowa pustka — powiedział drugi. — Powinno się zrobić tutaj prawdziwy ocean z wielorybami, rekinami i kaczkami.
— Zwariowałeś? — oburzył się pierwszy. — Kaczki nie żyją w oceanie.
Umilkli nagle, bo niebieska lampka wewnątrz hibernatora mrugnęła i zgasła.
— Zaraz będziecie go mieli — odezwał się ktoś z ośrodka kontroli. — Tylko zejdźcie z hibernatora, do cholery.
Stanęli z boku z rękami w kieszeniach, Doogan właśnie otworzył oczy, szyby poczęły zjeżdżać w dół.
— Witaj — powiedział jeden z mężczyzn podchodząc bliżej.
— Obudziłeś się jak zwykle zgodnie z programem.
— Nie zapomnij przypadkiem, że jest dwieście pięćdziesiąty trzeci rok lotu — dodał drugi.
— Jest poniedziałek, początek tygodnia.
— W dodatku kwiecień.
— I wiosna.
Doogan stał naprzeciwko nich dopinając spodnie.
— Witajcie — rzekł. — Całkiem sympatyczni z was faceci, choć nie powiem, żeby wasz widok akurat w tej chwili był pierwszą przyjemnością, której pragnę.
Mężczyźni spojrzeli po sobie z zakłopotaniem.
— Jasne — powiedział ten, który stał bliżej. — Jakoś tak się przyjęło, że nikt nas nie lubi.
— Na płacz mi się zbiera z tego powodu — dodał stojący dalej. — Cud prawdziwy, że zdołałem się opanować.
— Nie jest tak źle — osądził Doogan manipulując przy automacie do wydawania napojów. — Napijecie się czegoś? Obaj wydali okrzyk grozy i cofnęli się do tylu.
— Piję tylko piwo u Quevasa.
— Jasne. Cudowny facet, ten Quevas. Idę wczoraj do niego rozluzowany jak stary fantomat, świata na oczy nie widzę — i mówię, że w trybie pośpiesznym potrzebuję podać trzewiom pewne pensum piwa, inaczej skonam niechybnie w przeciągu pół minuty. Quevas na to, że nic nie stoi na przeszkodzie, o ile mam czym zapłacić, gdyż w jego lokalu serwuje się ciecz nie zważając na płeć, wiek i stopień upojenia gościa. Chyba że jest pan Dwukolorowym, mówi, przyznaj się pan, bo tych dyskryminuję ile wlezie — jeszcze żaden się u mnie nie napił.
— Może moją własne knajpy?
— Jasne, muszą mieć, inaczej niechybnie by zdechli. Jak są tacy mądrzy, jak o nich mówią, musieli wymyślić piwo. Doogan przyglądał się im z rozbawieniem.
— Po mojemu — rzekł — nie od rzeczy byłoby zajrzeć do Quevasa. Widzi mi się, że to po drodze.
— Tak, po drodze, jak na trzydziesty poziom przez sto dziewięćdziesiąty — zarechotał pierwszy z mężczyzn. — Ale ja nie mam nic przeciwko.
— Ani ja — spiesznie uzupełnił drugi.
Windy dalekiego zasięgu stały puste — widocznie ludzie mościli się jeszcze w kabinach, przychodzili do siebie po hibernacyjnym próżniactwie. Po korytarzu kręciło się niewielu przechodniów, co mogło wydać się dziwne — bądź co bądź czterdziesty był jednym z popularniejszych poziomów promenadowych.
Podszedł do nich młody mężczyzna, właściwie chłopiec.
— Halo, Deogracias — powiedział Doogan. — Jak się masz?
— Nieźle — odrzekł Deogracias. — Za to ty najwyraźniej wpędziłeś się w tarapaty.
— Ja? — zdziwił się Doogan. — Skądże. To moi nowi przyjaciele. Cóż poradzę, że mają brzydki zawód?
— Przyjaciół człowiek nie wybiera — stwierdził filozoficznie Deogracias.
— Właśnie. Jedziemy jak raz na piwo do Quevasa. Dasz się zaprosić?
— Z chęcią. Lubię piwo jak nic na, świecie.
Weszli do windy.
— Witam — powiedziała winda. — Bardzo mi przyjemnie, że wybraliście właśnie mnie. Określając poziom docelowy proszę jednak pamiętać, że połączenia z poziomami 187 i 188 zostały tymczasowo zawieszone.
Policjanci spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
— Nie wybieramy się aż tak daleko, windo — powiedział Doogan. — W zupełności zadowoli nas poziom setny.
— Chwileczkę — powiedział jeden z policjantów. — Centrala? Co się dzieje na sto osiemdziesiątym siódmym i ósmym?
— Demonstracja dwóch tysięcy ludzi z hali hibernatorów na sto sześćdziesiątym.
— O co im chodzi?
— Ich zdaniem zostali obudzeni za wcześnie. Ich kabiny nie zostały na czas odnowione, nie były też czynne baseny.
— Jak to wygląda?
— Na razie niegroźnie, ale bądźcie do dyspozycji. Gdzie jesteście teraz, co robicie?
— Z hali hibernatorów na czterdziestym eskortujemy więźnia Doogana.
— Dokąd?
— Na dziesiąty.
— Załatwcie to szybko i wracajcie.
— Przykro nam, panie Doogan — powiedział ten z policjantów, który rozmawiał z Centralą. — Widzi pan, że to nie nasza wina.
— W porządku — odrzekł Doogan. — Deogracias, napijemy się kiedy indziej. Będziesz mi kibicował na procesie?
— Jakiego wyroku należy się spodziewać?
— Zadania z dwukrotnym zagrożeniem. A jak dopisze szczęście, to z jednokrotnym — rzekł policjant. — Dziesiąty. — zwrócił się do windy. — Jedziesz z nami, chłopcze?
— Nie — powiedział Deogracias. — Nie mam interesu.
— Radziłbym ci, żebyś nie miał go jak najdłużej. Czołem.
Winda z gwizdem ruszyła w dół.
— Ten chłopiec jest garbaty — powiedział policjant do Doogana. — Czemu jeszcze nie poddał się operacji?
— Podobno to niezmiernie skomplikowany przypadek. Na całej “Dziesięciornicy” chyba tylko profesor Medicus byłby w stanie mu sprostać. Ale leczenie u Medicusa drogo kosztuje.
— Aż tak drogo?
— Nie wiem. Inaczej chyba dawno zgłosiłby się do kliniki.
— I ja tak myślę — wtrącił się drugi policjant. — Paradowanie z takim garbem wcale nie musi być przyjemne.
Deogracias tymczasem wsiadł do następnej windy i powiedział:
— Sto osiemdziesiąty siódmy.
— Nie wolno. Zakaz. Czasowe wstrzymanie komunikacji z poziomami od sto osiemdziesiąt wzwyż. Przepraszam.
— Sto siedemdziesiąty dziewiąty — wrzucił monetę, ruszyli.
Na osiemdziesiątym wsiadła staruszka, która wysiadła na sto czterdziestym. Jej miejsce zajęto ośmiu uzbrojonych policjantów taszczących ze sobą prostopadłościenny pojemnik na kółkach. Przez otwarte wejście do windy Deogracias ujrzał napierający na policjantów tłum. “Windy są dla ludzi!”, krzyczał jakiś mężczyzna. “Sprzęt do wind towarowych!” Policjanci spoglądali na siebie niepewnie, po twarzach spływał im pot.