Выбрать главу

— Czy ja wiem… żeby się popłakać? To chyba można dużo prościej…

— Ależ nie i Listy nie przynosiły wyłącznie smutnych wiadomości, wesołe również. Mówiłam już, że w listach wyznawano sobie miłość. Nie chciałaby pani dowiedzieć się z listu, że ktoś panią kocha?

— Ale dlaczego z listu? Tyle jest prostszych sposobów.

— Zapomina pani, że w tamtych czasach ludzie nie komunikowali się ze sobą tak szybko i nagminnie jak teraz. Widzieli się raz, a potem rozstawali na dziesięć lat. Sto kilometrów w tamtych czasach to był szmat drogi.

— Dobrze, odeszłyśmy od tematu. Więc zajęła się pani pisaniem listów.

— No, nie od razu. Kiedy się postarzałam i zaczęłam żyć wolniej — pani rozumie, co mam na myśli? — zaczęłam pochłaniać popularne traktaty o epoce, w której działa się akcja tamtego widowiska video. Dowiedziałam się wreszcie, dlaczego kobieta po przeczytaniu listu płakała.

— Dlaczego?

— Jej narzeczony — tak nazywał się wtedy mężczyzna, z którym… no wie pani. Szło się do łóżka…

— Do czego?

— Do łóżka. Łóżko było… jakby to pani wytłumaczyć… pewną odmianą instara.

— Szło się tam po prostu pogwendolić. A masturbanty?

— Wtedy nie było żadnych. Więc narzeczony był czymś w rodzaju gwendolnika albo raczej kandydata na gwendolnika.

— Nie rozumiem.

— To proste. Kobieta i mężczyzna umawiali się, że będą i razem gwendolić przez całe życie. Kiedy oboje zgadzali się na to… mężczyzna stawał się narzeczonym, czyli kandydatem na gwendolnika, a kobieta gwendoliną.

— Nie. Kobieta kandydatką na gwendolinę, czyli narzeczoną.

— Nie do wiary, i wytrzymali do końca życia gwendoląc tylko ze sobą? To musiało być straszne.

— Niektórzy wytrzymywali do samej śmierci. Sam moment zagwendolenia obchodzony był bardzo uroczyście i wystawnie. Ale chyba znowu odbiegłyśmy trochę od tematu. Z listu ta kobieta dowiadywała się, że jej narzeczony poznał inną i stracił nagle ochotę na gwendolenie z nią, gwendoląc — na razie bezprawnie — z tamtą. Byli daleko, więc kobieta mogła tylko płakać. Nie sądzi pani, że to wzruszające?

— Raczej śmieszne. Nadal nie rozumiem, dlaczego właśnie list najbardziej panią zafrapował w tej scenie.

— Zdawało mi się, że rozumiem tamtą kobietę. Wiele razy próbowałam wczuć się w jej sytuację, a kiedy dowiedziałam się, co było tym białym przedmiotem i czemu służyło, zrozumiałam ją naprawdę. Poczułam szacunek i respekt dla tego małego kawałka materii, który był władny wywrócić całe życie człowieka. Ta kobieta potem zażyła truciznę.

— I umarła?

— I umarła.

— Pani żartuje: jak można chcieć umrzeć z powodu mężczyzny? Nie mogła namówić innego na gwendolenie?

— Mogła, ale ona pragnęła gwendolić tylko z tamtym. Gdy się dowiedziała, że zaczął gwendolić z inną, życie straciło dla niej sens.

— Osobliwe. Tak więc listy zafrapowały panią do tego stopnia, że zapragnęła pani zdobyć o nich jak najwięcej informacji.

— Zaczęłam nawet je pisać. Najpierw oczywiście musiałam nauczyć się stawiać litery, a potem odczytywać je. Zajmowało mi to wszystkie wolne wieczory, udawało się. jednak coraz lepiej. Matko materio, nie zapomnę wrażenia, kiedy napisałam pierwszy list. Jego adresatem był nieznajomy mężczyzna, który wcześniej wyznał mi miłość w swoim liście, i musiałam mu odpowiedzieć.

— To na listy trzeba odpowiadać?

— Oczywiście. Pisałam za siebie i za niego. Pamiętam że, po trzech czy czterech kolejkach zadeklarował wziąć mnie za gwendolinę; byłam wtedy taka poruszona. W nocy nie mogłam spać, myślałam o jego liście, choć przecież napisałam go sama. Następnego dnia znowu przeczytałam list i odpisałam, że się zgadzam.

— Co było dalej?

— Korespondowaliśmy ze sobą bardzo długo, byliśmy szczęśliwi. Kiedy wstawałam rano, jego List czekał już na mnie; czułam się tak, jakbym to wcale nie ja była autorką, jakby mężczyzna istniał naprawdę. Wyobrażałam sobie nawet, jak mógłby wyglądać. Potem coś zaczęło się między nami psuć. Znalazł sobie, oczywiście, pokątną gwendolnicę i napisał, że mnie rzuca. Spłakałam się straszliwie.

— Ale nie zażyła pani trucizny?

— Zastanawiałam się nad tym, ale otrzymałam mnóstwo listów od nieznajomych osób, które odwiodły mnie od tego lekkomyślnego kroku. Pisano do mnie o niegodziwości mężczyzn, o ich niesłowności, zmienności i wybitnych zdolnościach w podejmowaniu wielkiej ilości zabiegów mających na celu unieszczęśliwić kobietę. W ten sposób wróciłam do jakiej takiej, równowagi. Obecnie przecie wszystkim uczę się odpisywać na listy. Myślę, że po lądowaniu otrzymywać będziemy stosy listów, ponieważ ludzie będą sobie nas wyobrażać jako relikty starożytności i podejmować próby porozumienia starożytnymi metodami. Musi znaleźć się ktoś, kto będzie odpisywał na listy w imieniu załogi.

— Jak się pan nazywa?

— Nazywam się Peter.

— Peter jak?

— Peter. Po prostu Peter.

— Pan jest krewnym Almoisa Petera? Wie pan, którego?

— Nie, nie mam z nim nic wspólnego. To że jestem może od niego mniej znany, niczego jeszcze nie dowodzi.

— Rzecz jasna, panie Peter. Nic takiego nie sugerowałem.

— W końcu to ja wymyśliłem mówiące piwo, nie on.

— Oczywiście, panie Peter. Nadal pan twierdzi, że nie zdradzi tajemnicy mówiącego piwa?

— Nie zdradzę. Konkurencja tylko na to czeka. Myśli pan, że nie?

— Panie Peter, nowe wynalazki odpowiadają zwykle na konkretną potrzebę społeczną. Mówiące piwo nie jest wynalazkiem niezbędnym; potrafilibyśmy egzystować bez niego nie gorzej niż teraz.

— Tak pan uważa? Nowe kreacje mody też niczemu nie służą — nie chronią przecież przed chłodem lepiej od już znanych — a jednak projektanci wykazują wiele inwencji w ich wymyślaniu. Potrzebne jest wszystko, na co jest popyt. Gdyby pomyślał pan choć przez pół sekundy o ludziach samotnych, może dotarłoby do pana, że mówiące piwo wymyśliłem ze względu na nich. Pan pije alkohol?

— Bardzo rzadko.

— W takim razie pan tego nie zrozumie. Mówiące piwo powstało po to, by samotny gość mógł pić w towarzystwie partnera o pełnym, wielowymiarowym intelekcie, mógł z nim sprzeczać się, dyskutować na dowolny temat egzystencjalny bądź techniczny.

— Czy pan odrobinę nie przesadza, panie Peter? Piwo jest tylko piwem i niczym ponadto.

— Na razie. Opowiedziałem panu o fazie docelowej, do której usilnie dążymy. Niech pan sobie wyobrazi — wchodzi pan do piwiarni, gdzie wita pana gwar wielu dyskusji, a jedna bardziej merytoryczna od drugiej. Czy to nie szczyt ideału? Pewnie, że od razu go nie osiągniemy, ale zapewniam pana: próby trwają bez ustanku. To, co może pan zaobserwować teraz — to tylko wstęp, przygrywka Z prawdziwą rewelacją chcemy zdążyć na lądowanie.

— Myśli pan, że na Ziemi ktoś jeszcze pamięta o piwie.

— Jakżeby inaczej i A kto zapomniał, wnet sobie przypomni. Samotnych ludzi z apetytem na piwo nie brakuje nigdy i nigdzie. “Mówiące piwo firmy Peter twoim najwierniejszym przyjacielem”. — Pan słyszał poprzednią wypowiedź?