Выбрать главу

— Matko materio — bełkotał Taraday. — Jeśli pan żartuje…

— Nie czas na żarty — uciął Boskersq. — Czemu pan nie słucha dobrych rad — tak panu pilno rozstać się z życiem? Tym razem nie ma pan na sobie ani wygodnej zbroi, ani twarzowej przyłbicy… bez nich nawet z pistoletem w ręku byłby pan łatwy jak dziecko.

— Jest pan Quevasem?

— Właściwie nie. Korzystałem tylko przez pewien czas z jego gościnności, ale w końcu jego ciału przydarzyło się kilka nieprzyjemności i musiałem się przesiąść. W Boskersqa. Czemu pan tak patrzy? Owszem, mogę się przesiadać z dowolną. częstotliwością. Dziś jestem sobą, jutro mogę być kim innym…

Zdjął palce z biurka i poszedł w kierunku Taradaya, Ten cofał się z przerażeniem w oczach.

— Dla mnie to tyle, co wypić puszkę piwa… mówiącego — wypowiadał słowa bardzo wyraźnie, jak aktor. Powoli, ale zdecydowanie posuwał się przed siebie.

Taraday krzyczał ze strachu, oparty o ścianę. Boskersq, wyłączywszy już wcześniej indykator, zbliżył się na wyciągnięcie ręki i wtedy Taraday osunął się po srebrnej płycie na mięciutki dywan. Leżał nie poruszając się. Boskersq pochylił się i wyjął indykator z jego klapy.

— Wspaniale — powiedział. — Parę minut tutaj prześpi. — Cofnął się, spojrzał nagle w kierunku Doogana: “Kto tu jest? Ty, Grynx? Keiken? Hercx? Theart, Voox? Mówiłem, żeby nie pakować się bez potrzeby do środka tych klatek — stąd można więcej nie wyjść. Zostawiacie za dużo ambarraxu, byle analizator was wykryje. No, jazda stąd!”

Przez otwarte wejście Doogan wypłynął na zewnątrz.

— Schowaj zabawkę, synu — powiedział Boskersq do stojącego przed wejściem agenta — bo byle łachudra wyjmie ci ją z ręki razem z cennym życiem. Szef powiedział, że jesteś wolny.

— E tam — chłopak pokręcił głową obracając w palcach broń z wyraźnym zakłopotaniem — widzi mi się, że to nie szef, tylko ty. Podobno jesteś na czarnej liście?

— Moja sprawa, szczeniaku. Popatrz tutaj: poznajesz? Czyj to indykator? Myślisz, że szef dałby mi go bez powodu?

Chłopak nie wiedział, co o tym myśleć.

— Jak mi nie wierzysz, możesz szefa zapytać — rzucił niedbale Boskersq i poszedł przed siebie. Chłopak, wyraźnie zakłopotany, schował w końcu broń i zażądał od wejścia wpuszczenia do środka.

— Ani mi się śni — odpowiedziało wejście. Agent przeciął je wiązką, wlazł do środka, po chwili wypadł na zewnątrz. Boskersq znikł, jakby się rozwiał w powietrzu.

Doogan miał zamiar towarzyszyć Boskersqowi, ale napotkał kolejną barierę. Zanosiło się na to, że ich ilość w miarę poznawania nowego świata rośnie w postępie przynajmniej geometrycznym. Obserwował oddalające się plecy Boskersqa i pocieszne usiłowania sforsowania wejścia przez agenta.

W inną stronę droga stała otworem. Doogan popłynął przed siebie masowo rozdając czasoprzestrzenne kopniaki — do przodu i wstecz. Skierował się najkrótszą drogą na dwudziesty ósmy. Przed samą kabiną Deograciasa czas dostał kolejnego prztyczka. Dzień błyskawicznie zamienił się w noc.

Doogan orientował się doskonale, że Deogracias zwinął instar dopiero po południu i wybrał się na małą przejażdżkę. Trzydzieści poziomów wyżej, w jednym z korytarzy bocznych natknął się na tę dziewczynę. Każdy, kto choć raz oglądał program video, znał jej imię: Dorotea. Pod działaniem pola encefalicznego dziewczyna — nie zaprotestowawszy ani słowem — zjechała z Deograciasem na. dwudziesty ósmy, w kabinie pozbyła się odzieży w niemal eksresowym tempie. Po straszliwych zmaganiach Deogracias i Dorotea leżeli obok siebie na instarze wsłuchując się w coraz spokojniejsze bicie własnych serc.

— Właściwie… — zaczęła dziewczyna i umilkła nie doczekawszy się żadnej zachęty do rozmowy. Po kilku minutach podjęła próbę jeszcze raz.

— Właściwie nie przyszłam tu z własnej woli.

Powiedziała to bardzo cicho i niepewnie, przekrzywiwszy uprzednio głowę, żeby widzieć reakcję Deograciasa. Ale Deogracias nie zamierzał widocznie się spierać; jego profil rysował się ostro na tle jaśniejszego ekranu video. Przesunęła kilka razy otwartą dłonią nad Jego oczami.

— Obudź się — powiedziała. — Musimy porozmawiać.

— O czym?

— Zdaje mli się, że nie przyszłam tu sama — w jej głosie było tym razem więcej kokieterii.

— Zgadza się — burknął Deogracias — przyszłaś tutaj ze mną.

— Nie o to chodzi — zirytowała się na manierę video. — Zostałam do tego zmuszona.

— Tak? — zdziwił się Deogracias. — Przyniosłem cię? Zaciągnąłem?.

— W pewnym sensie — dziewczyna nie była przekonana. — W każdym razie wpłynąłeś na mnie — to taki trudno uchwytny stan — w ten sposób, że przyszłam tutaj, choć wcale przedtem nie miałam takiego zamiaru.

— Wpłynąłem na ciebie? — zainteresował się Deogracias. — Więc wszystko jest w porządku.

— Nie, mię. Po drodze robiłeś ze mną nieuczciwe rzeczy.

— Nie robiłem.

— Robiłeś.

— Nie:

— Robiłeś, robiłeś, robiłeś! — tłukła go małą piąstką po obojczyku. Przycisnął dziewczynę do siebie.

— Z miłości do ciebie gotów byłbym umrzeć. Dziewczyna roześmiała się.

— Co ty wygadujesz? — przywarła doń całym ciałem i szepnęła: — Kocham cię.

— Gruchacie sobie, gołą beczki? — rozległ się jakiś głos. Z ciemnego kąta kabiny wyszło kilka postaci w błyszczących strojach. Prawie wszystkie trzymały w rękach małe niklowane przedmioty. Deogracias włączył więcej światła i zobaczył, że są to pistolety, i że przybysze osłaniają twarze przyłbicami.

— No, Dwukolorowy — powiedział ten spośród nich, który stał najbliżej — koniec gry. Przyszła na. ciebie kolej.

— Dwukolorowy? — powtórzyła dziewczyna. — Od razu podejrzewałam, że…

Coś pękło, coś zgasło, wrócił ciężar i fragment przestrzeni, obwiedziony ledwie widocznym konturem sylwetki, począł z wolna wypełniać się ciałem. Ręka dotarła do piersi, palce poczuły twardą materię skafandra. Wróciła ostrość widzenia. Vis-a-vis stał obcy mężczyzna.

— Co to było? — zapytał Doogan.

— Byłeś czystą świadomością lewitującą w poprzek rzeczywistości — odparł nieznajomy. — Ten stan, to wszystko może stać się twoim udziałem na zawsze, jeśli upadłszy oddasz mi pokłon.

Nogi same ugięły się pod Dooganem.

— W porządku — powiedział nieznajomy. Zbliżył się wolno i położył rękę na jego ramieniu. — Jesteś moim przyjacielem, a ja jestem twoim przyjacielem. Chodź.

Doogan ruszył za nim posłusznie jak manekin.

14

“Siedział dokładnie tak samo, jak zapamiętałem: w tej samej pozie, otoczony tymi samymi przedmiotami. Nastawiony na najwyższy punkt skali automatyczny dozownik strzykał od czasu do czasu prosto w jego szklankę porcją alkoholu konwencjonalnego. O ile wiem, wtedy właśnie narodził się w nim nasz pomysł.”

Wszystko kiedyś się kończy, myśli Medicus, Przez całe życie oswajamy się z myślą o śmierci, zgadzamy się na nią. akceptujemy jej obecność na świecie — bo przecież nie można inaczej; lecz mimo to zostaje jeszcze iskierka nadziei, irracjonalnej i śmiesznej, że prawa przyrody odwrócą się po raz pierwszy w naszym przypadku. Ta nadzieja jest teraz jedyną rzeczą, która mnie powstrzymuje.

Ekran video błysnął i z powrotem poszarzał.

— Tak oto zginął dyspozytor Corneil Doogan, wierny syn naszej wysepki dryfującej poprzez Wszechświat. Kochał ją i dla niej oddał życie. Cześć jego pamięci. W uznaniu zasług Prezydent i Rada Statku odznaczyli pośmiertnie Corneila Doogana Orderem Nieustraszonego Serca. Oto nazwiska następnych ochotników, którzy podążą wytyczonym przez bohaterskiego dyspozytora szlakiem — do zwycięstwa.