— Ci z dołu nie próżnują — powiedział Werner.
— Aż dziw bierze, że zrobili to dopiero teraz — odezwał się jakiś głos z ciemności.
— Mają nas.
— No, nie tak szybko…
— Macie coś do żarcia?
Nikt nie miał. Szykowali się do spędzenia nocy na podłodze. Przez puste, pozbawione kurtyn siłowych otwory wejściowe wlewały się odgłosy z korytarza. Zasypiali, gdy ktoś nadszedł od sąsiedniej kabiny.
— Szukam ochotników do trzymania wart. Kto się zgłasza.
Nikt się nie zgłosił i mężczyzna poszedł dalej. W kilka minut później Werner podniósł się ciężko, pomacał ręką po podłodze szukając butów, po czym założył je na nogi.
— Spij — powiedział do Deograciasa. — Niedługo wrócę. Ktoś w końcu musi zabawić się w wartownika. Inaczej powyjmują nas stąd jak pisklęta.
— Zaczekaj, idę z tobą — dobiegło z ciemności.
Przez sen Deogracias usłyszał, jak Werner wraca. Szurał butami przeraźliwie głośno, układał się niesamowicie długo. To jedno Deograciasa nie dziwiło — podłoga była twarda i sen na niej nie należał do przyjemności. Myśląc, jakie to wszystko straszne, jakie niespodziewane, zasnął kamiennym snem śmiertelnie zmęczonego człowieka.
Obudziły go głosy. Któryś z mężczyzn w kabinie wybierał się właśnie na wartę i namawiał do tego leżącego obok kolegę. Pocertolili się trochę i wyszli. Werner spał w najlepsze, oddech miał długi i równy.
— Która godzina? — rzucił w ciemność Deogracias, ale nikt nie odpowiedział. Uznał, ze nie ma sensu powtarzać pytania, skulony próbował zasnąć. Światło uderzyło go w oczy tak niespodziewanie, że sporo czasu upłynęło, nim zareagował. Werner przerwał senne mamrotanie i zapytał:
— Światło? Skąd tutaj światło? Co się stało?
Wstawali, wciskali tastery w ścianach i niemal w tym samym momencie padali na instary.
Deogracias obudził się na dobre, gdy po skończonej warcie wrócili tamci dwaj. Stali długo przed kabiną z dwoma lub trzema obcymi i spierali się z nimi zapalczywie, w tym sporze słowo “komunikat” dźwięczało częściej niż inne, wreszcie pożegnali się ze śmiechem i weszli do kabiny.
— Co za komunikat? — spytał półśpiący Werner.
— Oni jeszcze nic nie wiedzą, Marc — powiedział jeden z nich takim tonem, jakby sam posiadł całą wiedzę “Dziesięciornicy”. — Komunikat o zawieszeniu broni, włączcie tylko video, a dowiecie się wszystkiego. Nadają go co pięć minut na wszystkich programach.
Werner wstał i włączył, ekran wielki na pół ściany pojaśniał, wypełniony gadającym bez przerwy facetem. Zapowiedziano relację ze sto siedemdziesiątego piątego poziomu, ekran zgasł i zaraz się rozświetlił, policjanci siedzieli obok łazików popijając piwo, nie było trupów ani dymu, w dali spychacz pchał przed sobą stos gruzów, pogiętych belek i osmalonych pni sztucznych drzew, z drugiej strony szły chrzęszczące ławą inne maszyny, łatały poszarpane ściany, łączyły przewody i rurociągi, cukierkowy krajobraz zostawał za nimi nowiutki jak spod igły.
— Niech skonam — wymknęło się Wernerowi. — Niech mnie szlag trafi, Jeśli tak to wygląda rzeczywiście. Toż to piknik, nie wojna!
— Całkiem możliwe — odezwał się Marc — że oni już są na etapie pikniku. Od pięciu godzin mamy zawieszenie broni.
— Ale ich mnóstwo — powiedział Werner wskazując policjantów. — Myślałem, żeśmy ich trochę wybili, a tu sporo jeszcze zostało.
— Zwerbowali nowych — rozstrzygnął towarzysz Marca waląc o podłogę butami. — Myślisz, że tak trudno zostać policjantem? Mundur, pięćset koron tygodniowo — sam bym się połakomił. A za taką akcję leci im grubo ekstra.
— Musielibyśmy wytłuc trzy czwarte “Dziesięciornicy”, żeby wygrać.
— Jasne — odrzekł Marc. — To od początku nie miało sensu.
— Jak to się właściwie zaczęło? — spytał Deogracias. Z głębi kabiny podniósł się drab o ponurym wyglądzie, który zdaje się w nocy wychodził z Wernerem.
— Niewinnie. Na sto osiemdziesiątym ósmym była demonstracja, śmieszna impreza, ludzie szli trzymając się za ręce, śmiali się, żartowali, od czasu do czasu, żeby nie wypaść z roli, skandowali wspólnie hasła. Nic więcej, szedłem z nimi, więc wiem. W pewnym momencie jeden z naszych podszedł do policjanta — policjanci stali z założonymi w tył rękami i przyglądali się — podszedł i zaczął rozmowę. Namawiał go, żeby przyłączył się do demonstrujących. “Jak to byłoby ładnie, gdyby policja choć raz poszła z ludźmi.” Tak powiedział. Stałem od nich nie dalej niż cztery metry, słyszałem każde słowo. Policjant chwycił go za ramiona, tamten próbował się uwolnić, zaczęli się szamotać, szarpać, zdenerwowany policjant zdzielił go pięścią w twarz. Facet upadł, z nosa puściła mu się krew. W ludziach na ten widok jakby się coś odmieniło. Wzięli tego policjanta między siebie, pozostali skoczyli mu na pomoc. W ferworze walki któryś musiał wystrzelić. Potem padły jeszcze dwa strzały, ludzie rozbiegli się, cofnęli, dwóch naszych zostało na placu i ten policjant, mocno widać poturbowany, koledzy pochylali się nad nim, coraz to inny — musiało być z nim niedobrze. Myślę, że połączyli się z Centralą i wezwali lekarza, i kiedy czekali przypatrując się nam spod hełmów, z jednej z kabin wypadł facet z miotaczem i załatwił ich jednym pociągnięciem.
Potem poszło już szybko. Nie wiadomo, skąd nagle wzięło się tyle broni… rzecz jasna zabrano policjantom pistolety, ale widziałem coraz więcej młodych ludzi z miotaczami, którzy porywali za sobą cząstki tłumu i biegli w kierunku bliskich wind, żeby dostać się na sąsiednie poziomy. Zanim nadeszła odsiecz policji, mieliśmy dziesięć głównych poziomów pod kontrolą. Pobiegłem z innymi, przed samymi windami zaskoczyło nas trzech policjantów; tylko jeden zdążył wystrzelić, nim dostali serię… policja sądziła ciągle, że to drobne zamieszki, do których uśmierzenia wystarczy przysłać kilka mundurów z niższego poziomu. Niektórzy nie byli nawet uzbrojeni, z początku kładliśmy ich jak muchy. Dojechaliśmy na sto osiemdziesiąty drugi, już się tam ostro paliło. Ludzie wpadli w amok, przestali myśleć, chcieli tylko strzelać i zabijać. Potem znowu wsiadłem z innymi do wind, zjechaliśmy na sto siedemdziesiąty szósty. Czyli tutaj. Przeskoczyliśmy do dalekich wind, którymi nadjeżdżały posiłki. To było całkiem proste: dwóch naszych stawało przed wejściem i prażyło do środka ledwie generatory otwierały wejście, nie patrząc, kto jedzie i po co. Dalej sami wiecie. Machnął ręką i wrócił na swoje miejsce.
— Dziwna rzecz — powiedział w zamyśleniu. — Próbowałem odnaleźć choćby jednego z tych, którzy wtedy zaczęli — przecież pamiętam ich dobrze — i nie znalazłem żadnego. Jakby się pod ziemię zapadli.
Werner tarł dłonią policzek w zamyśleniu. Marc i jego towarzysz zaczęli zasypiać. W video spiker odczytywał komunikat.
Z komunikatu wynikało, że podpisane zostało zawieszenie broni i że obecnie toczą się rozmowy między przedstawicielami zbuntowanych poziomów a Prezydentem na temat warunków kapitulacji.
— Jacy przedstawiciele? — zastanawiał się mężczyzna w głębi kabiny. Deogracias natychmiast ochrzcił go Ponurym Drabem. — Znasz, Werner, swoich przedstawicieli?
Werner nie znał. W kolejnym komunikacie video ogłoszono, że zbuntowane poziomy zerwały rozmowy.
— Lada chwila zacznie się na nowo — powiedział Werner.
— Chodźmy się przejść — Ponury Drab opuścił na dobre swoje legowisko. — Przyjrzymy się naszym przedstawicielom. Jeżeli w ogóle wrócili, są na pewno gdzieś tutaj.