Выбрать главу

— Pójdę z wami — zadeklarował się Deogracias.

— Nie, nie zgadzam się — rzekł Werner. — Nie masz broni, więc lepiej poczekaj w kabinie. Uważaj, co leci w video, powiesz nam, jak wrócimy.

Wyszli jednak we trójkę, bo Deogracias się uparł. Korytarz był wypełniony ludźmi; uzbrojeni mężczyźni siedzieli przed kabinami paląc papierosy i spoglądając na przechodzących. Inni rozprawiali między sobą albo rozmawiali z kobietami, które patrzyły na nich z podziwem i troską. Dziewczyny wykonywały przypisaną im od wieków funkcję sanitariuszek: opatrywały rannych, podawały napoje i medykamenty. Parę kroków dalej z przestrzelin w ścianie wyciekała woda, rozlewając się szeroko w poprzek korytarza. Leżały w niej trupy o twarzach nakrytych kawałkami papieru.

Nieco dalej natknęli się na dziewczynę rozdającą zawinięte w nieprzezroczystą folię porcje.

— Co to jest? — pytał jeden z mężczyzn rozwinąwszy folię.

— Niech pan nie grymasi — powiedziała dziewczyna rozglądając się. Wszyscy dookoła już jedli. Werner dotknął jej ramienia.

— My też jesteśmy głodni. Nie jedliśmy od wczoraj.

— Mają panowie talony?

— Co takiego?

— Talony. Przed chwilą je rozdawano. Werner wściekł się.

— Nie mamy żadnych talonów! Bijemy się o głodzie od wczoraj uczciwie narażając życie i w zamian za to nie zasługujemy nawet na porcję surogatu imitującego jedzenie! Niech mnie diabli porwą, jeżeli będę się bił drugi dzień o pustym żołądku!

— Proszę im wydać po jednej porcji, zasłużyli na nią — odezwał się z tylu męski głos. Za nimi stał czarnobrody mężczyzna w błyszczącej czarnej kurtce, który wczoraj rozlokowywał po kabinach.

— Nie ma niebezpieczeństwa — powiedział Werner wskazując miotacz. — Ręka pana zaboli.

— Proszę się o mnie nie troszczyć — skwitował uwagę czarnobrody. Wzięli po porcji i usiedli pod ścianą. Jedli porowatą substancję o lekko słonawym smaku — ale nie chleb — i popijali wyciekającą ze ściany wodą, którą Deogracias przyniósł w pożyczonym kubku.

— Widziałeś go przedtem? — spytał Werner Ponurego Draba.

— Wczoraj pierwszy raz.

— Dba o ludzi jak może.

Podczas ich rozmowy czarnobrody przechadzał się wielkimi krokami. Raz czy dwa spojrzał na nich spode łba, po czym wrócił do swojej przechadzki. Werner śledził z uwagą każdy jego krok.

— Przepraszam — zagadnął — że płoszę panu myśli. Słyszał pan najnowszy komunikat video?

— Wszyscy słyszeli — powiedział czarnobrody zimno. — I co z tego?

— Nie wie pan przypadkiem, co za durnie zerwali rozmowy z Prezydentem? Jak się ruszy policja z dołu, nie wytrzymamy nawet dwóch godzin.

— Nie pańska sprawa — uciął czarnobrody.

— Nie byłbym tego taki pewien. Nie moja? Nie nasza? — wykonał półkolisty ruch ręką. — Więc czyja?

— Stoimy pod bronią, żeby wytargować lepsze warunki.

— Czego żądamy mianowicie?

— Podziału “Dziesięciornicy”. Odgrodzimy zdobyte poziomy od reszty i na nich zamieszkamy.

— Ale po co? Przecież to nie ma sensu! Zresztą, odetną nam od razu dopływ wody i energii…

— To my im odetniemy chłodzenie.

Werner odłożył miotacz i ukrył twarz w dłoniach. Raptem wstał.

— Ale ja tego nie chcę! Przez cały wczorajszy dzień zabijałem ludzi nie wiedząc, czemu to służy, nie wiedziałem, o co walczę — ale w każdym razie nie o to przecież, nie o to!

— To pańskie zdanie — powiedział czarnobrody. — Niech pan nie mówi za innych.

— Ale wszyscy tok myślą. Niech pan spyta jego — wskazał siedzącego pod ścianą Draba. — Albo jego. Jego. Jego — mówił pokazując mężczyzn pod ścianą. — Wszyscy myślą tak samo.

Po twarzy czarnobrodego przeleciał skurcz gniewu.

— Wystarczy tych fanaberii — powiedział. — Wracaj do szeregu.

Spod ściany podniósł się Ponury Drab ze złymi błyskami w oczach. Lufę miotacza opierał o zgięte przedramię.

— Nas jest dwóch, przyjacielu — powiedział przez zaciśnięte zęby. — Zobaczymy, kto stanie za tobą.

Czarnobrody jakby go nie widział. Krokami ani dłuższymi, ani krótszymi niż podczas przechadzki zbliżył się do stojącego nieruchomo Wernera, jego prawe ramię zatoczyło w powietrzu łuk i kolba miotacza ze straszliwą siłą ugodziła Wernera w głowę. Werner padł na korytarz bez czucia. Ponury Drab przyglądał się tej scenie z kamienną twarzą.

“Czemu nie strzela, czemu nie strzela” powtarzał w myśli Deogracias jak rozpaczliwe zaklęcie. Spojrzenie czarnobrodego spoczęło na nim przez moment; w tej samej chwili pociemniało mu przed oczami. Jak gdyby potworna łapa nakryła jego mózg, wyzuty nagle ze wszystkich myśli, niezdolny do podjęcia najbłahszej decyzji. Korytarz, siedzący pod ścianą mężczyźni, leżący Werner i stojący bez ruchu Ponury Drab zaczęli wirować wokół czarnobrodego, który nie spuszczał z nich gorejących oczu, wirowali coraz szybciej, aż stali się jednostajnie szarą smugą. Raptem wirowanie ustało. Czarnobrody zdjął wzrok z Deograciasa i skierował się w stronę Ponurego Draba.

“Strzelaj — błagał go Deogracias. — Strzelaj wreszcie!”

Ale Ponury Drab stał wyprostowany, nieruchomy, z miotaczem wycelowanym prosto w pierś czarnobrodego, który zbliżał się nieludzko spokojny, aż podszedł całkiem blisko. Sięgnął lewą ręką i ostrożnie wyjął Ponuremu Drabowi miotacz z drewnianych rąk. Następnie jego prawe ramię znowu zatoczyło łuk i jak przedtem Werner, tak teraz Ponury Drab zwalił się bezwładnie na pokład. Czarnobrody kopnął go z pogardą, coś w rodzaju krzywego uśmiechu pojawiło się na krótko na jego twarzy. Wykonał zwrot, uśmiech ustąpił miejsca uprzejmemu zdziwieniu.

Naprzeciwko stał Deogracias z miotaczem Wernera w dłoniach.

— Zostaw, chłopcze, tę zabawkę — powiedział czarnobrody prawie łagodnie. — To nie dla ciebie.

“Odłóż miotacz, rozkazuję ci.”

“Spokojnie, Deogracias. Spokojnie. Nie ma się czego bać.”

“Odłóż miotacz!”

“Spokojnie. Tylko spokój… ”

Wybiegły sobie ma spotkanie dwa encefaliczne żywioły i zwarty się jak dwa płomienie, niebieski i czerwony. Pierwszy, ćwiczony przez lata, zasobny w engramy zła, drugi dysponujący tylko naiwną ciekawością i ufnością do świata. Jak długo mógł trwać ten nierówny pojedynek?

Czarnobrody ruszył z miejsca krokiem nie za szybkim, ale i nie za wolnym. Na jego twarzy znów zagościł uśmiech.

“Rozkazuję ci odłożyć miotacz.”

Zbliżał się coraz bardziej. Na krok przed Deograciasem zatrzymał się i nie przestając się uśmiechać wyciągnął rękę po broń. Płomień wystrzału odrzucił go na kilka metrów, gdzie za progiem bezmiernego zdumienia czekała nań ciemność i cisza, cisza i ciemność.

Świat znowu zamienił się w wirującą obłędnie tarczę. Miotacz wysunął się z rąk Deograciasa, a on sam opadł na kolana i runął twarzą na posadzkę.

3

Jesień na poziomach sto trzydziestych nastała na drugi dzień po wiośnie. Skrajnym korytarzem sto trzydziestego drugiego szedł Konfident Rejonowy nr 8, głowę wtulił w ramiona, a zmarznięte dłonie grzał pod pachami. Zmiana zaskoczyła go, nie słyszał wczoraj komunikatu, nie miał czasu na video, bezpośrednio po odprawie został rzucony do akcji. Spojrzał na wpięty w klapę od kieszonki indykator, ale jego łepek był ciągle jednakowy matowy.

Mgła buchała spomiędzy mokrych liści wielkimi kłębami, powietrze było śliskie, nieprzyjemne. Konfident Rejonowy łykał je ze wstrętem wielkimi porcjami. Obrzydlistwo! Przepychało się przez gardło jak olbrzymie nadmuchiwane ryby. “Nie ma się czemu dziwić — każdy atom przeszedł tysiące razy przez tysiące płuc, potem przez generatory, wentylatory, stacje aromatyzowania… to powietrze jest po prostu zużyte, nic więcej”, pomyślał.