Выбрать главу

— Zapowiada się ładny dzień — powiedział Konfident patrząc wzwyż, gdzie w normalnym świecie bywa niebo. Szedł przed siebie bezludnym korytarzem. Wzmagający się blask nowego dnia powodował łzawienie oczu, które w dodatku piekły od bezsenności. Cała noc na nogach.

Wywołanie przyszło w samą porę. Myślał akurat o rozmaitych automatach, które w tylu dziedzinach z powodzeniem zastępują człowieka, nikt jednak nie pomyślał o automacie czuwającym podczas snu konfidentów. Myśląc tak żałował ogromnie, że nie ma elektroneuronicznego wykształcenia.

— Komunikat specjalny sztabu akcji. Przerwać poszukiwania i udać się ma spoczynek. Przedtem zdać indykatory zgodnie z instrukcją.

Na poziomie setnym, niedaleko piwiarni Quevasa, leżał na korytarzu pijany w sztok Prezydent Laveerson. Otaczała go grupka policjantów i cywilów. Sprowadzony natychmiast Medicus klęczał z nosem przy jego ustach.

— Alkohol konwencjonalny — mruknął podnosząc się z kolan.

Ze stojącej dwa kroki dalej grupki wysunął się rosły cywil. Medicus znał go, choć niespecjalnie przepadał za jego towarzystwem: był to Rippert, po Prezydencie drugi człowiek na “Dziesięciornicy”.

— Pół godziny, profesorze — powiedział. — Posłowie czekają od ponad trzech godzin.

Profesor zbył go niechętnym machnięciem ręki. Zdezynfekował uważnie i opatrzył kilka niewielkich zadrapań, na twarzy i dłoniach Laveersona. Dwóch policjantów na dany znak doskoczyło do leżącego, ułożyło go na noszach i przeniosło do transportera. Inny z cywilów popychał w kierunku wind wystraszonego mężczyznę, który znalazł Prezydenta.

— Jesteśmy panu niesłychanie wdzięczni — perorował cywil. Szczupły, średniego wzrostu, w wyglansowanych butach do kolan — nosił nazwisko Taraday. Podlegały mu sprawy związane z bezpieczeństwem i ochroną. — Proszę teraz iść i wyspać się solidnie, a rano zgłosić po nagrodę. No! Naprawdę bardzo się pan przysłużył, pewnie jest pan zmęczony. Niechże pan idzie!

Mężczyzna podreptał do wind oglądając się raz za razem. Sam Prezydent Laveerson, matko materio!

— Niech pan dobrze śpi — zawołał za nim Taraday. — Proszę też nie rozpowiadać tego, co pan tutaj widział. Dobranoc — odwrócił się, wskoczył na transporter, gdzie siedzieli już Rippert, jeden z agentów ochrony i Medicus.

Silnik transportera zawył i pojazd ruszył w stronę szybów towarowych, mijając po drodze zdumionego mężczyznę. Z głębi korytarza malejące postacie policjantów i pozostałych cywilów odprowadzały odjeżdżających wzrokiem.

Zajechali nie do kliniki, lecz do prywatnego gabinetu Medicusa. Rippert z agentem przenieśli nosze, Taraday rozglądał się po korytarzu.

— Bierzmy się do roboty — powiedział do nich Medicus. — Lepiej nie wzywać dyżurnych… skoro nie zależy nam na rozgłosie. Wy zdejmijcie z niego ubranie, a pan niech przyniesie w tamtym pojemniku wody.

— Ciepłej?

— Najzimniejszej, jaka będzie.

Dopiero po trzecim wiadrze Laveerson otworzył oczy. Usiłował coś powiedzieć, ale zdołał wydać z siebie tylko niewyraźny bełkot. Medicus skinął na cywilów, aby przynieśli Prezydenta na instar, a następnie sam, manipulując przyciskami pola, doprowadził go nie bez trudu do pozycji siedzącej.

— Niech pan to wypije — rzekł podając mu kubek, z którego buchała para. Laveerson przełknął nieco cieczy z kubka, łypnął ku Medicusowi wdzięcznym okiem i opadł na niewidzialne oparcie.

— Kubeł, szybko! — zakomenderował Medicus.

Ledwo zdążyli. Taraday podstawił kubeł, zaś Medicus z agentem złapali Prezydenta za ramiona i wbili weń głową. Potężny skurcz wstrząsnął nagim torsem Prezydenta, jeden, drugi, trzeci.

— Wystarczy — wycharczał Laveerson stłumionym przez kubeł głosem. Taraday z agentem spojrzeli niepewnie na Medicusa.

— Trzymać — powiedział Medicus.

Jeszcze dwa skurcze, dwukrotny plusk wydalanych rzygowin, gęste spluwanie Laveersona.

— Teraz wystarczy — Medicus odsunął nogą kubeł. Podał Laveersonowi naczynie z wodą, tamten wypił, wypłukał gardło i usta, wypluł. Odetchnął głęboko.

— Matko materio — powiedział — myślałem, że wyrzygam duszę. Która godzina?

— Piąta dwadzieścia. Pięć minut dla was, panowie — Medicus skinął na Ripperta, który przysiadł obok instara na laboratoryjnym taborecie. Agent wyszedł opróżnić pojemnik.

— Jak pan może pamięta, Prezydencie, wczoraj wieczorem uzgodniliśmy zawieszenie broni z buntownikami ze sto osiemdziesiątych poziomów. Jednocześnie zgodnie z pana rozkazem odcięliśmy im dopływ energii i wystosowaliśmy ultimatum. Przed drugą przybyli przedstawiciele buntowników, żeby paktować w sprawie warunków kapitulacji.

— Nie mogliście tego załatwić beze mnie?

— Nie, do diabła, choć próbowaliśmy. Sam pan usłyszy, co oni proponują. W ogóle, jeśli mogę coś sugerować, sytuacja nie jest na tyle klarowna, żeby pozwalał pan sobie…

— Niech pan schowa dla siebie swoje cenne rady. Sam wiem dobrze, co mam robić — powiedział ze złością Laveerson. Rippert wzruszył ramionami. Medicus patrzył na niego z szacunkiem: w końcu nie każdy by się zdobył na zwracanie uwagi Prezydentowi tym tonem.

— Jest dobra okazja, żeby popisał się pan tą wiedzą — powiedział Rippert. — Delegacja buntowników czeka na nas przynajmniej od trzech godzin.

— Niech czekają. Ilu ich jest?

— Trzech.

— Profesorze Medicus — kiwnął ręką Laveerson — za pięć minut muszę być na nogach świeży i wypoczęty. Rozumie pan?

— To nie będzie możliwe — uśmiechnął się Medicus — przynajmniej tak szybko. Ale zrobię, co w mojej mocy.

— Niech pan użyje całej swojej sztuki. Chodzi o to, żebym nie był bardziej tępy niż zwykle.

Roześmiali się. Śmiali się ostrożnie trzej cywile, gotowi w każdej chwili zamilknąć, ze szklanką w jednej ręce i pastylkami w drugiej śmiał się dla towarzystwa Medicus, swoim kozim śmiechem pobekiwał Prezydent. Drżącą ręką odebrał od Medicusa szklankę, zjadł pastylki, popił i spojrzał ciekawie po otaczających go twarzach.

— Staniewski, pan dostarczy mi tu ubranie. No, czemu pan stoi? Dostanie się pan do kabiny bez kłopotu, wejście wpuści każdego, kto pokaże… gdzie mój kombinezon? W prawej kieszeni… ma pan? Ja w tym czasie wezmę kąpiel. Co pan o tym myśli, Medicus?

— Znakomicie panu zrobi.

— Więc mówi pan, Rippert, że buntownicy zamierzają dyktować nam warunki. Nie przesłyszałem się? Czego żądają na przykład? Niech pan opowiada.

— Do diabła, nie ma za wiele do opowiadania. Chcą secesji dwudziestu pięciu najwyższych poziomów.

— Czego?

— Secesji… i autonomii. Sam pan widzi, Prezydencie, że nie trudzimy pana bez powodu.

Laveerson zaklął i z płaszczem kąpielowym Medicusa przewieszonym przez nagie ramię poszedł w kierunku natrysków. W międzyczasie wrócił Staniewski, Prezydent posiedział w diagnostacie, ubrał się, podziękował Medicusowi, po czym wszyscy wsiedli do transportera. Medicus usadowił się z tyłu, obok Taradaya, Prezydent z Rippertem od razu rozpoczęli ożywioną dyskusję. Staniewski obsługiwał pulpit.

— Muszę pana przestrzec, Prezydencie — mówił Rippert — że z nimi rozmawia się bardzo ciężko. Nie wiem, może zabrzmi to śmiesznie, ale odniosłem wrażenie… gra pan w szachy?

— Nie za dobrze.

— … odniosłem wrażenie, jakby przez cały czas myśleli o trzy ruchy do przodu dalej ode mnie. Nie wygramy z nimi tak łatwo.