Выбрать главу

Róża śpi nieprzytomnie, środek nasenny powoli przenika przez mięśnie do krwi, nie pozwoli jej się obudzić przed świtem; będzie się wtedy mogła przytulić do Pana Męża, patrzeć, jak głęboko śpi, taki bezbronny, zdąży mu przygotować śniadanie, a nawet trochę poczekać, bo Pan Mąż będzie zmęczony jak wół, wszak długo nie mógł zasnąć.

Źrenica się zwęża, powieka drży, chciałaby się zmrużyć, zasłonić, uchronić oko Róży przed świetlnym punktem, ale specjalista przytrzymuje, sprawdza reakcję, świeci latareczką; cyt, latarka zgasła, teraz prosimy o kolanko, zgiąć, o tak, stukniemy młoteczkiem, nawiasem mówiąc, ma pani bardzo piękne nogi, pani Różo. Pan Mąż wezwał specjalistę, od czasu do czasu go wzywa, chciałby mieć pewność, że z Różą tak naprawdę nic złego się nie dzieje, że jego metody regulowania rytmu są właściwe, poza tym żona musi się komuś poskarżyć, specjalista rozumie, jest przecież Psychiatrą, kubłem bez dna, w którym lądują codziennie setki skarg i zażaleń, czasem ledwie zrozumiałych, czasem zupełnie absurdalnych, ale on musi traktować je z niezmienną powagą, sprawiać wrażenie zasłuchanego i zatroskanego, rozmowa z Różą to dla niego rzadki przywilej, Róża jest pięknością największego formatu, gwiazdą może teraz nieco bledszą niż na billboardach, ale tym większa gratka, że to on może jej pomóc odzyskać dawny blask, Róża mówi dorzecznie i rozsądnie, Psychiatra bardzo lubi jej głos, mógłby go słuchać znacznie dłużej i częściej, niż mu to przysługuje; Psychiatra na co dzień zawodowo słucha wielu pacjentów, ale wsłuchuje się tylko w głos Róży.

– Nigdy nie pamiętam, kiedy zasypiam. Czasem mam tak, że… już się obudziłam, ale jeszcze przez jakiś czas nie mogę się poruszyć, nawet otworzyć oczu, jakbym była sparaliżowana, to jest potworne uczucie… Poza tym już wymiotuję tym… spokojem. Siedzę tu całymi dniami… Chcę wrócić do pracy, do ludzi… Do życia… Już od tej ciszy tutaj mózg mi pęka.

– Trzeba jeszcze troszeczkę poczekać. Pani przypadek wym aga stałej obserwacji, moglibyśmy panią przenieść do szpitala, ale tam naprawdę nie będzie takich dobrych warunków. Ma pani troskliwego męża, wspaniały dom…

Psychiatra biczuje się wspomnieniem troski Pana Męża, chciałby być na jego miejscu, chciałby zabrać stąd Różę i samemu stać się jej domem, Psychiatra wie, że ludzie tak naprawdę mogą mieszkać tylko w innych ludziach, wie, że depresja to nic innego, jak bezdomność, na depresję cierpią ludzie, którzy nie mają w kim mieszkać, Psychiatra ma nadzieję, że Róża sama to zrozumie, stara się ją naprowadzać, delikatnie, ostrożnie; uw aga, udało się, Róża słysząc o Panu Mężu wstaje, przechadza się, ależ jest piękna, Psychiatra chciałby ją zaprosić do siebie, mogliby wtedy zamieszkać w sobie nawzajem, ubolewa nad tym, że poznał ją dopiero jako pacjentkę; cicho, Róża chce coś powiedzieć:

– Panie doktorze… Czy to jest normalne, kiedy ktoś ma sen, który się powtarza, ciągle ten sam, chociaż się go nie chce?… I wszystko w nim jest takie… realne.

– Mhm, to jest możliwe… A jakiż to sen panią prześladuje?

– Śni mi się, że mój mąż jest… cholernym sukinsynem.

4

Dyrektorowie banków nie są do końca zadowoleni, że muszą podróżować koleją, choć to jedyny rozsądny sposób uniknięcia korków na wiecznie remontowanych drogach. W tym kraju nigdy nie będzie można nabrać rozpędu, bo tu się remontuje drogi, zamiast budować autostrady; raz sfuszerowane drogi wym aga ją ciągłej naprawy, inaczej całkowicie zatkałby się krwiobieg, przecież ludzie muszą mieć choć jedną wąziuteńką żyłkę przebudowywanej autostrady, żeby im się wydawało, że mają po czym jeździć w oczekiwaniu na budowę sieci autostrad; raz sfuszerowane drogi wym aga ją nieustającej naprawy, a to wym aga czasu i pieniędzy, najlepiej ściągać je na bramkach z kierowców wiernych ulubionej starej autostradzie (nie mogą jej zdradzić z inną, bo innej nie ma), dbać o to, by choć jedna jej żyłka była drożna, tak by wierni kierowcy pozostawali w ruchu i wydawało im się, że jadą, tak by, jadąc, mieli nadzieję, że dojadą na czas; muszą mieć utrzymywany stały poziom nadziei, inaczej nie godziliby się płacić, omijaliby starą, wysłużoną autostradę albo zjeżdżali z niej przed kolejnym punktem płatniczym; na wszelki wypadek tablicę z elektroniczną informacją o korku ustawiono tuż za zjazdem z autostrady, tak, by pędzący ku rozpędzeniu kierowca nie mógł odczytać ostrzeżenia zbyt wcześnie i ewakuować się na inną drogę; zaraz, kto powiedział, że to tablica ostrzegawcza, ona wyłącznie informuje: drogi kierowco, nie rozpędzaj się, za dwa i pół kilometra będziesz musiał zwolnić, a nawet przystanąć, niestety właśnie minąłeś ostatni zjazd przed korkiem, jeśli się spieszysz, to masz przejebane, mogłeś jechać pociągiem, wszyscy rozsądni ludzie w tym kraju tak robią. Rozsądni ludzie, a zwłaszcza dyrektorowie banków, nie są do końca zadowoleni z warunków podróżowania koleją, przyczyn jest wiele i stale ich przybywa, weźmy na ten przykład ulubione przez dyrektorów banków wagony restauracyjne, w których z niewiadomych przyczyn od pewnego czasu wprowadzono prohibicję, można sobie wypić małe bezalkoholowe piwo w cenie zwykłego dużego, i to na stojąco, bo przy stołach dla ośmiu osób są tylko dwa na stałe przymocowane taborety przy oknie, zawsze zajęte, na domiar złego przez większą część roku panuje tu nieznośny skwar, wagon restauracyjny jest wagonem specjalnej troski grzewczej, trzeba więc zdjąć nie tylko płaszcz, ale i marynarkę, i nie bardzo wiadomo, co z tym wszystkim zrobić, bo w wagonach restauracyjnych wieszaków nie ma, ale zostawmy to, rozsądni ludzie niebawem w ogóle przestaną podróżować po tym kraju, są bowiem inne, dużo łatwiejsze i mniej męczące, do których nic już nie ogranicza dostępu, rozsądni ludzie zadadzą sobie pytanie, co każe im wybierać życie i dużo mniejsze zarobki w państwie, które nie jest im pomocne, w państwie, które zamiast im służyć, czyni wstręty i trudności wszędzie, gdzie to tylko możliwe, w państwie, które jest jak zapijaczony i bijący mąż, który raz w tygodniu idzie się wyspowiadać, zżera opłatek i czuje się oczyszczony z grzechów, a potem wym aga spełniania małżeńskich obowiązków; dyrektorowie banków poczekają, aż wszyscy rozsądni ludzie wyprowadzą się do przyjaźniejszych krajów, wtedy będą mogli zająć zwolnione miejsce na taborecie przy oknie dyrektorowie banków są z tym męczącym krajem związani interesami i kapitałem, który zbijają na ludziach nierozsądnych, ci zostaną tu aż do śmierci, często przedwczesnej, ich sfrustrowane serca poprują się przed wypłatą długofalowej lokaty, będą musieli ją zlikwidować przed czasem, tracąc szansę na wyczekiwane wzbogacenie, ale trudno, na zdrowiu się nie oszczędza, operację trzeba przeprowadzić w najlepszej klinice, oczywiście prywatnie, poprutym sercom należy zapewnić najlepszego krawca. Ludzie nierozsądni też czasem jeżdżą koleją, łatwo ich odróżnić już na dworcu, kiedy pokonują wiecznie nieruchome schody ruchome i wcale ich to nie dziwi; jeśli przestała im przeszkadzać wieczna nieruchomość ruchomych schodów, to znaczy, że nigdy stąd nie wyjadą, będą śpiewać patriotyczne pieśni ku pokrzepieniu dusz, wszak trzeba nadać jakiś sens cierpieniu. Nierozsądni ludzie w przeciwieństwie do dyrektorów banków noszą przy sobie gotówkę, na dworcu są zatem najbardziej narażeni, dyrektorowie banków w ogóle nie interesują młodziaków z foliowymi reklamówkami, którzy rozproszeni w dworcowym tłumie selekcjonują ofiary kradzieży; dyrektorowie banków mają w portfelach tylko karty kredytowe, razem z kartą trzeba by było ukraść samego dyrektora i zmusić go do podania kodu, takie przedsięwzięcie jest raczej niewykonalne, w dodatku groziłby im za to poważny paragraf; dworcowi złodzieje mają znakomicie przemyślaną strategię działania, doskonale rozpoznają ludzi nierozsądnych, którzy mają przy sobie gotówkę, zespołowo działają tylko w szczególnych przypadkach, kiedy wyjątkowo nierozsądny człowiek, kupując gazetę i gumy do żucia, okazał wyjątkowo cenną zawartość portfela, dworcowi złodzieje współpracują z kilkoma str aga niarzami i jednym kioskarzem, jak ktoś kupuje gazetę i gumę, rozmieniając stówkę, mówi mu się, że nie będzie z czego wydać, niech dobrze poszuka, nierozsądny człowiek posłusznie wykonuje polecenie, grzebie w poszukiwaniu drobnych, tymczasem kioskarz daje znać chłopakom, że szykuje się grubszy numer, wyjątkowo nierozsądny człowiek nie musi już nawet pokazywać wnętrza portfela, licząc na zrozumienie: „No nie mam, widzi pan, dzisiaj jakoś same grube”, kioskarz, udając niezadowolenie, wydaje mu resztę, wyjątkowo nierozsądny człowiek jest zadowolony, że udało mu się kupić gazetę i gumę do żucia mimo wszystko bez jakichś większych problemów, człowiek nierozsądny jest z siebie zadowolony, ilekroć cokolwiek uda mu się zrobić bez większych problemów w kraju nader problematycznym, wyjątkowo nierozsądny człowiek czeka już na peronie, chłopcy porozumiewają się dyskretnie, pociąg przyjeżdża, ludzie tłoczą się przy wejściu, chłopcy są wśród nich, człowiek nierozsądny musi się przepychać, chciałby jak najprędzej znaleźć wolne miejsce w przedziale, wreszcie mu się udaje, siada, wiesza płaszcz, czuje ulgę, znowu się udało, jest z siebie bardzo zadowolony, zaraz sobie wygodnie pojedzie, o, pociąg już ruszył, teraz musi zadzwonić do żony i powiedzieć, że zdążył, znalazł miejsce, zaraz, gdzie jest komórka, Boże, gdzie jest portfel, przecież tam były wszystkie dokumenty; portfel i dokumenty leżą już w koszu na śmieci, szukają nowych przyjaciół wśród papierków, puszek i skórek od bananów, pieniądze i telefon komórkowy już zasiliły dniówkę chłopców z reklamówkami, kioskarz dostał prowizję, to była piękna, finezyjnie przeprowadzona akcja całego zespołu, zobaczmy sobie powtórkę. Jakaś mamuśka spieszy się na pociąg, ale chyba nie tak bardzo, bo zagląda do str aga nów z kosmetykami, firmowe, ale jakoś dużo tańsze, mamuśka widać wyjątkowo rzadko bywa na dworcu, raczej zwykła używać auta, ale może ostatnio nie najzgrabniej parkowała i ktoś jej teraz wyklepuje blachę na warsztacie, a tu akurat podróż wypadła, mamuśka ma torebkę, która wygląda naprawdę nieźle, modna ale bardzo niepraktyczna, portfel ledwie się mieści, a zatrzask wiecznie odpina, mamuśka co prawda ciągnie za sobą dziewczynkę, a dzieci bywają spostrzegawcze, ale i ten problem jakoś uda się rozwiązać; dziewczynka bardzo chciałaby, żeby jej coś kupić, to znaczy przede wszystkim tego misia, bierze do ręki, pan zachęca, mamuśka szarpie za rękę i szczeka do córki: „Zostaw to!”, mamuśka chciałaby przed podróżą zajrzeć jeszcze do kilku str aga nów z kosmetykami, bo aż jej się wierzyć nie chce, że takie okazyjne ceny, czy to aby nie podróbka, ależ skąd, pszepani, co też pani mówi, oryginałki, jak boga kocham, niech pani sobie skropi, powącha, no, ale czemu takie tanie, promocja psze pani (str aga niarz chętnie by wytłumaczył mamuśce, jak się robi biznes, do tego trzeba mieć smykałkę, smykałka pomogła mu załatwić stały dostęp do darmowych testerów, potem już poszło z górki, w biznesie liczy się pomysł wyjściowy i smykałka, chętnie by o tym pogadał z mamuśką gdzieś poza dworcem, nawet mu się ona podoba, ale niestety chłopaki dali znać, że się nią zajmą, no trudno), dziewczynka zerwała się z uwięzi i wróciła do misia, to tylko sąsiedni str aga n, mamuśka zaraz ją stamtąd zabierze i nawet klepnie w tyłek, wszak powiedziała, żeby misia zostawić, już zaraz za nią popędzi, jeszcze tylko sobie powącha ten tam flakonik, nie ten, no przecież pokazuje, że ten drugi; teraz jest idealny moment, jeden z chłopaków odpina torebkę, wyjmuje portfel, dziewczynka właśnie się odwróciła, żeby pokazać innego misia, którego jej zaproponowano, widzi, że jakiś pan okrada mamę, piszczy, krzyczy, cóż za pech, mamuśka zauważa, co jest grane, łapie chłopaka za rękę, woła policję, chłopiec się wyrywa i ucieka, ludzie próbują mu zagrodzić drogę, psiarnia gwiżdże, zbiega się, gonią go, chłopiec biegnie szybko, ale w stronę wysokiego muru, policjanci czują, że im nie umknie, głupek, co on robi, ano wie, co robi, bo wybija się, skacze saltem przez betonowy parkan i już go nie ma, jak ten gnojek to przeskoczył, policjanci próbują się wspiąć, jeden staje na drugim i gramoli się, strata rośnie, ten wyścig został przegrany, chłopiec jest wolny, chociaż kontuzjowany, tyle lat treningów i taki frajerski upadek, może trochę przeszarżował, to nie były zawody, teraz trudniej mu biec, bo nie wiadomo, czy żebra bardziej bolą, czy ręka, ale jeszcze tylko przechodnia klatka schodowa i można się wmieszać w uliczny tłum, tu go nikt nie wyłowi, zwalnia, udało się, chociaż chłopak wykrzywia twarz z bólu; zaraz, ależ tak, przecież to chłopiec, a nawet mężczyzna.