Выбрать главу

Żona leży w łóżku i nie wygląda na taką, co to się męża doczekać nie mogła, czyta kolorowy m aga zyn dla nowoczesnych kobiet, rzeczywiście czyta, nie tylko przegląda, najgorsze jest to, że wczytuje się w rzędy liter udających wyrazy, w kolumny wyrazów udających zdania i zdań udających teksty, i robi to przekonana, że w ten sposób zalicza dzienną dawkę lektury niezbędną do prawidłowego rozwoju duchowego i utrzymywania umysłu w stanie aktywności. Po książki sięga rzadko, a kiedy je czyta, niemal natychmiast zasypia, leżąc, siedząc, wieczorem, w środku dnia, nieważne – literatura ją usypia, a nowoczesne m aga zyny nie; Robert zastanawia się, czy strony tych pism nie są nasączane jakimś pobudzającym środkiem zapachowym. Żona twierdzi, że nie czyta książek, od kiedy Robert przestał pisać, w ten sprytny sposób nadaje swojemu umysłowemu lenistwu wymiar manifestacyjnego postu, protestacyjnej głodówki; to Robert jest winien, był jej ulubionym pisarzem, przy jego książce nigdy by nie zasnęła, inni ją nudzą, niech jej więcej nie przynosi książek innych pisarzy. Żona leży i czyta, pościel zsunęła się z jej podkurczonej nogi odsłaniając ją aż po… tak, aż po samą cipkę, Żona ma cipkę bezgrzesznie rozwartą między udami, i może sama o tym nie wie, bo cipka drzemie poza zasięgiem jej wzroku, a raczej symuluje drzemkę, flirtownie ku oczom Roberta skierowana, jego spojrzeniem się wzruszająca, oto bowiem cipka wcale nie wydaje się napięta, wilgotnieje porozumiewawczo, nie ulega więc wątpliwości, że Żona jednak zdaje sobie sprawę z cipki, a przypadkowość zsunięcia pościeli i przykurczenia nogi była udana, Żona misternie przygotowała tę pozycję i nadała jej pozory przypadkowości; Żona jest mistrzynią pozorów przypadkowości, jej małe piersi nie znoszą stanika, za to doskonale nadają się do pozornie przypadkowych odsłonięć między brzegami niedopiętej bluzki, w dekolcie podczas stosownie niestosownego nachylenia, w pozornie źle dobranej, zbyt prześwitującej sukience; Żona lubi grać z męskimi zmysłami, bo zawsze wygrywa. Robert zaczyna ceremoniał wędrówki języka od stopy do cipki. Żona jeszcze nie protestuje, lubi tę niespieszność, cipka czeka rozgorączkowana na swoją kolej, teoretycznie się niecierpliwi, ale właśnie to jest najprzyjemniejsze; gdyby Robert zbyt szybko dotarł na miejsce, zepsułby całą zabawę, musi krążyć dookoła cipki, delikatnie lizać pachwiny, zbliżać się po gładko wydepilowanych okolicach, aż Żona poczuje, że jest gotowa lewitować, dopiero wtedy wolno mu delikatnie zapukać do drzwi, królewicz język może zacząć podrywać królewnę łechtaczkę, a potem już mocniej, płynnie, żwawo, obustronnie, wszerznie i wzdłużnie ustami całymi, warga w wargę, jednak na królewnę bacząc najszczególniej, nie wolno mu stracić jej z języka, zresztą nie ma po co, bramy zamku i tak pozostaną zamknięte, zwłaszcza jeśli się je szturmuje taranem. Kiedy tylko Robert przestaje całować cipkę i próbuje włożyć obolały z niewsadzenia członek tam, gdzie mu będzie najcieplej, Żona ściąga go za włosy do poprzedniej pozycji albo po prostu odpycha, tłumacząc jak zwykle:

– Przecież wiesz, że nie możemy tego zrobić.

– Znowu coś sobie uroiłaś.

– Nie możemy, ciąża by mnie zabiła, jestem chora.

– Nie jesteś na nic chora, poza tym ludzkość już wymyśliła parę sposobów antykoncepcji.

– Ale żaden nie jest pewny na sto procent!

I tak się kończy próba spłodzenia pogrobowca. Robert próbuje jeszcze raz, ale nie może dopasować pieszczot ani pocałunków, Żona jest obrażona, sztywna, zamknięta. Robert próbuje mimo to, desperacko, siłą (od wielu miesięcy Żona nazywa seksem najprostsze rozwiązanie węzłowiska jego namiętności, zwykle w takich okolicznościach przejmuje ster i po chwili idzie do łazienki umyć ręce, podczas gdy Robert zasypia zdjęty ulgą), dziś po prostu chce się z nią kochać za wszelką cenę, ostatecznie może już nie mieć okazji, kiedy ból w nim zamieszka.

– Przestańże mnie dziobać tym swoim chujem, powiedziałam: nie!

Żona wstaje, poprawia koszulę nocną, nie daje mu szansy:

– Uspokoisz się albo idę spać do rodziców.

– Chryste, ja z tobą dłużej nie wytrzymam.

– Potrafisz tylko gderać i straszyć. Mocny jesteś w gębie.

Robert sięga po książkę, sytuacja się stabilizuje, Żona wraca do łóżka i do m aga zynu nowoczesnych kolorów, ale tylko na chwilę, zdenerwowała się, litery przestały udawać słowa, nie może czytać, chce zgasić lampkę i zasnąć, no ale ten tu znowu teraz będzie przy świetle zatapiał się w lekturze, trzeba coś zrobić, żeby go wyłączyć.

– Napisałeś coś dzisiaj?

Robert nie odpowiada, zawziął się i chyba naprawdę ma zamiar czytać mimo wyrzutów sumienia, że nie pisze; nic nie napisał, przecież Żona o tym dobrze wie, inaczej by go nie zapytała. Odnajduje pod kołdrą jego kutasa, jest jeszcze ciepły, taki odrzucony, wykluczony, pochylmy się nad nim. Żona pochyla się, bierze go do ust i nie zamierza wypuścić, zanim odszkodowanie nie zostanie uiszczone, zwykle to nie trwa długo, można przyspieszyć, skrobiąc paznokciami jądra, tak jest wygodniej, nie trzeba iść do łazienki, wystarczy połknąć, potem odwrócić się plecami, spać. Ostatni zgasi światło.

– Od kiedy z tobą sypiam, nic mi się nie śni, słyszysz? – Robert kłamie, nigdy nic mu się nie śniło, próbował sobie tłumaczyć, że ma sny, tylko nie może ich spamiętać, w każdym razie nigdy nie miał dostępu do snów i zawsze czuł się przez to kaleki, ale kiedy go pytano, czy spał dobrze, nie mógł się poskarżyć, przecież nie niepokoiły go żadne mary, sypiał miarowo, nieprzytomnie, ślepo. „Nawet zwierzęta mają sny”, myślał, „Jestem nieszczęśnikiem. Życie bezsenne jest życiem bez sensu”, myślał, „Pomyśleć, że niektórzy mówią do siebie przez sen, ba, mówią językami, których nie znają”, żalił się w myślach. Wysnuwał ze swojego nieśnienia wnioski natury metafizycznej, lękał się, że brak snów jest oznaką braku duszy, bał się więc, że życie po śmierci – nieskończony sen nieśmiertelnej duszy – go ominie; modlitwy o sen także nie przynosiły skutku. „Bóg mnie nie słyszy, bo modlę się tylko umysłem. Jestem człowiekiem bezdusznym”, takimi myślami się pogrążał.

– Słyszysz? – Żona nie słyszy, mruczy i wije się we śnie, Robert mówi do niej, bo domyśla się, że Żona ma sen erotyczny, patrzy na nią zazdrośnie, czuje się zdradzany z samym sobą (zakłada, że Żona nie śni o kimś innym). Zza ściany dobiega transmisja godzinek, po chwili zbliża się w przenośnym radyjku przy uchu Teściowej, która jak co dzień o świcie przychodzi dopilnować, żeby zięć nie zaspał. Teściowa ponad wszystko ceni sobie rodzinną harmonię, a także porządek, wierzy, że człowiek porządny podporządkowuje się ściśle określonym zasadom harmonijnego życia; Teściowa dba w domu o porządek, jak również o śniadanie dla mężczyzn. Jest wyznawczynią tradycyjnych wartości, do których należy stanie na straży rodzinnej harmonii, a zatem krząta się po kuchni w szlafroku, zaparza herbatę, podaje talerz z kanapkami do stołu; mężczyźni schodzą się w strojach wyjściowych. Teść otwiera laptopa i czyta przy kawie aktualną wersję e-gazety, potem wpisuje swoje nazwisko w wyszukiwarce i sprawdza, gdzie też o nim co nowego powiedziano w ciągu minionych dwudziestu czterech godzin, nieważne: dobrze, czy źle, tak naprawdę najgorzej będzie, jeśli któregoś dnia nic nowego się nie pojawi, Teść nie chciałby dożyć dnia, w którym nie znajdzie na swój temat żadnej nowej informacji; Teść nie boi się śmierci, tylko nieistnienia, boi się, że mógłby popaść w nieistotność, boi się panicznie dnia, w którym jego działania, przemówienia, wszystko, co zrobi, stanie się nieistotne, w mediach nie będzie o tym żadnej wzmianki; nieistotność to nieistnienie. Teść jeszcze w dzieciństwie zapragnął, by mieć kiedyś ulicę swojego imienia, od tej pory dopytywał się o każdego patrona ulicy w mieście, w jakimkolwiek nowym miejscu się pojawił, czytał nazwiska na tabliczkach z patronami ulic i sprawdzał, kim też był, czym się wsławił dany patron; dzieciństwo Teścia przypadło na czas, w którym najczęściej patronami ulic zostawali tak zwani działacze; kiedy nie można było nigdzie znaleźć żadnej informacji na temat patrona niewielkiej ulicy w małym miasteczku, dorośli mówili: „To na pewno był jakiś działacz”, Teść postanowił więc, że w przyszłości zostanie działaczem, cokolwiek by to miało znaczyć. Z czasem zrozumiał, że działacz to człowiek, którego działania są istotne, zauważane, odnotowywane i zapamiętywane, najczęściej dlatego, że jest przedstawicielem władz, a więc jego działania wpływają na bieg rzeczy, a kto wie, może i historii. Teść pozostaje u władzy od tak dawna, że prawdopodobnie nie zniósłby, gdyby go jej pozbawiono, mógłby sobie wtedy działać ile wlezie i nikt by na to nie zwrócił uwagi, Teść panicznie boi się dnia, w którym nie będzie mógł o sobie niczego nowego przeczytać. Jest jeszcze jeden istotny przywilej, od którego odzwyczaić się nie sposób w mieście o niskiej przepustowości: Teściowi, jako wysoko postawionemu działaczowi z immunitetem poselskim, przysługuje kogut, dzięki któremu wiecznie zakorkowane ulice nie są dla niego problemem; kiedy jedzie na sygnale w limuzynie rządowej samochody rozstępują się jak Morze Czerwone przed Mojżeszem, nie ma takiego korka, którego kogut by nie mógł odetkać; Teść jeszcze nigdy nie stał w korku, nie wie, jakie to może być przyjemne, Robert z nim o tym nie rozmawiał.