Выбрать главу

Robert dochodzi do rzędu wielkich pomnikowych grobowców rodzinnych, wśród których straszy masywna bryła pustej wciąż jeszcze, ale już najdostojniej się prężącej krypty Teściów; ten domek wciąż jeszcze czeka na swoich lokatorów, ale już jest doglądany i czczony jak najcenniejsza rodzinna pamiątka, Teściowie wykupili sobie miejsce niezagrożone szkodami górniczymi, w strefie przeznaczonej dla najszacowniejszych obywateli, i już za życia mają swój grób z wykutymi nazwiskami, datami urodzenia i miejscem na datę śmierci, już przychodzą go czyścić, polerować marmur, przemywać litery z taką czcią i pietyzmem, jakby nie kamień pieścili, tylko mumifikowali zwłoki, co tydzień od nowa, po każdym kwaśnym deszczu, po każdej wichurze zasypującej cmentarz liśćmi. Moszczą sobie gniazdko na ostatnie odpoczywanie, dumni z tego, że nikogo z ich rodziny nie pochowa się w grobie, lecz w grobowcu (zwłaszcza Teść zawsze był czuły na punkcie słów, którymi można było jego życie wyolbrzymić, uszlachetnić), przyjeżdżają na cmentarz jak do letniej willi, głupio im tylko, że wciąż jeszcze nie mogą oficjalnie przychodzić tu we Wszystkich Świętych, kiedy na cmentarzu jest największy tłok, nie mogą złożyć wieńców i zapalić zniczy, ludzie wzięliby ich za idiotów, wszyscy wiedzą, że tymczasem grobowiec jest pusty, jakie to nieszczęście w szczęściu, ale cóż, i tak można przespacerować się, niby to mimochodem podsłuchać, co też ludzie mówią, jak zazdroszczą, jak przytłoczeni ogromem i wystawnością grobowca wyrażają podziw i szepczą sobie o tym, jak to musi się dobrze leżeć w takim pięknym grobie, pański to grób, królewski, tu się nikogo ziemią nie przysypuje, tylko składa na kamiennym katafalku, takiego grobowca nie da się przeoczyć, nie można go podeptać, w jego cieniu można się schować przed upałem, wielgi on, a ile musioł kosztować, lepi nie pytać; Teściowie lubią się ukradkiem przysłuchiwać, ale woleliby mieć komu składać pośmiertne honory w błysku fleszy, cóż, kiedy oboje pochodzą z rodzin długowiecznych, w dodatku babcie i dziadziusiowie, uparciuchy, już sobie zastrzegli, że zalec chcą na swoich cmentarzykach gdzieś tam daleko od miasta, zwłaszcza rodzice Teścia, niezupełnie dumni z kariery politycznej syna, nie chcieliby z nim leżeć w jednym grobowcu, matka Teścia, choć ledwie zipie, potrafi się odgryźć, lepiej jej nie ruszać, może narozrabiać, media tylko czekają na smaczny kąsek, zaraz, jak ona to ostatnio powiedziała, że brzydzi się sarmackim teatrzykiem syna przy krucjatowo-katolickim akompaniamencie synowej, gdyby ktoś z mediów się do niej dorwał, gotowa skompromitować Teścia jedną z tych swoich historyjek o Międzynarodówce śpiewanej do kołyski, o ładnej czerwonej chustce, którą mu wiązała, kiedy szedł w poczcie sztandarowym na pierwszego maja, dajmy spokój rodzicom Teściów, niech sobie żyją, jak chcą, i grzebią się, gdzie zechcą, byle siedzieli cicho.

Robert przygląda się ścianie grobowca i nie wierzy własnym oczom: obok imienia i nazwiska Żony widzi też swoje imię i nazwisko. Musieli się długo zastanawiać, litery wyglądają na świeższe, wykute inną ręką, poza tym tylko na Robercie oprócz gwiazdki i daty urodzenia zdążyli już postawić krzyżyk.

9

Żeby mu to było ostatni raz, to jest niedopuszczalne, taka sytuacja nie może się więcej powtórzyć, Pan Mąż nalega, perswaduje, tłumaczy, że dom jest obserwowany przez fotoreporterów, że Róża jest chora i nie można w ten sposób wykorzystywać jej słabości, że absolutnie nie mogą ze sobą tutaj sypiać; w takim razie niech sypiają gdzie indziej, słyszy, niech się wreszcie wyprowadzi i przestanie wszystkich oszukiwać, słyszy, ale oczywiście tego nie zrobi, bo jest wygodnickim skurwielem, słyszy; Pan Mąż nie życzy sobie takiego tonu we własnym domu, zwłaszcza że żona jeszcze śpi; Pan Mąż słyszy, że nie powinien przy kochance nazywać żony żoną, teraz już jasne, że nigdy się nie rozwiedzie, słyszy też trzaśnięcie drzwiami i silnik odjeżdżającego samochodu. Za dużo hałasu; zagląda do sypialni, Róża śpi, Pan Mąż chętnie położyłby się obok niej, jest naprawdę wykończony, musi tylko się trochę odświeżyć. Ustawia w łazience lustra pod takim kątem, żeby obejrzeć sobie plecy, no są ślady, na pośladkach też, ale Pan Mąż nie może mieć pretensji, sam się tego dom aga, nie ma grzmocenia bez drapania, pazury muszą pracować, a niechby i do krwi, świetnie jest doprawić miłość szczyptą bólu, ona go drapie, on ją ciągnie za włosy, podczas gdy ich genitalia mlaszczą, Pan Mąż lubi sobie poswawolić, nazywając rzeczy po imieniu, lubi być w łóżku wulgarny, przy Róży musi liczyć się ze słowami, ale kochanka pozwala na rozrzutność: każe jej pytać, co z nią robi, a potem odpowiada zgodnie z prawdą, że właśnie napluł sobie na rękę i przeciągnął jej po piździe, żeby łatwiej mu było włożyć, przekleństwa to też przyprawy, lubi w chwilach namiętnej współpracy pieszczotliwie nazywać ją kurwą, dziwką, suką czy kim tam jeszcze (im bardziej zapamiętale przeklina, tym mniejszy ma zasób wyzwisk), ileż w tym pikanterii; kochanka jest dumna, że to właśnie z nią pan dyrektor banku uprawia tak zwany drapieżny seks.

Róża stoi w drzwiach łazienki i przygląda się wnikliwie Panu Mężowi, który prezentuje swoje zadrapania, jakby nowymi tatuażami się zachwycał; Róża nie rozumie tego, co widzi, denerwuje się, dopiero co się obudziła, a już ma nowy powód do zaśnięcia.

– Jezus Maria, skradasz się jak upiór! – Pan Mąż zauważa, że został zauważony, przestraszyła go, w dodatku przyłapała na śladach, cały jest pokryty tropami jak świeżo spadły śnieg, wszystkie ścieżki wiodą do kochanki, nie ma jak się ukryć, nie można nic wytłumaczyć; Pan Mąż wie, że musi zrobić żonie twardy reset już z samego rana, no trudno, obudziła się wcześniej niż zwykle, to przez te podniesione głosy, jednak. I znowu go obwąchuje:

– Czyj to zapach? Kto tu był? Co tu się dzieje?

– Uspokój się. Nie psuj nam dnia od samego rana.

– Przecież czuję… Kim ty cuchniesz… Kto cię tak podrapał…

– Słuchaj, spóźnię się przez ciebie do pracy, nie rób scen, bo zaraz znowu mi tu padniesz, a ja nie mam czasu się tobą zająć.

– Dlaczego mi to robisz? Ty łajdaku…

– Obrażasz mnie, a potem nawet tego nie pamiętasz.

I już, Pan Mąż podtrzymuje ją, żeby nie uderzyła głową o kafelki, bierze Różę na ręce i przenosi przez próg w stronę sypialni. Kładzie ją do łóżka, przykrywa; za jakiś kwadrans Róża będzie miała szansę wstać jeszcze raz, tym razem prawą nogą, Pan Mąż w tym czasie weźmie prysznic i się ubierze (golf, konieczny będzie golf, na szyi też ma ślady).

Cóż za szczęśliwe przebudzenie, promienie słońca wdzierają się przez szpary w żaluzjach, drobinki kurzu tańczą w powietrzu, Pan Mąż pogwizduje w łazience, Róża przeciąga się i wstaje, trzeba przygotować śniadanko. Pan Mąż po chwili już w garniturze, dopina teczkę, znowu przesadził z Hugo Bossem, tyle razy mu tłumaczyła, że wystarczy kilka kropel na szyję, Róża poprawia mu krawat, Pan Mąż pyta, jak się jej spało (lepiej, żeby się w język ugryzł), buziaczek, dobrze, buziaczek, jak zwykle dobrze, kochanie, Pan Mąż już się spieszy, taki robotny, ostatnio mówi o kilku ważnych transakcjach, od których wiele zależy, dlatego wychodzi wcześniej i wraca nieco później, dziś też może się tak przytrafić, więc gdyby co, niech Róża się nie martwi, potem sobie to wszystko odbiją, wyjadą, żadnego palmtopa, żadnych służbowych komórek, Pan Mąż obiecuje, domek w Toskanii, chianti w cieniu cyprysów, długie rozmowy i głębokie pocałunki, ale teraz musi już lecieć, buziaczki, pa, a kanapki, nie trzeba, kupi jakiś drobiazg w bufecie albo zrobi sobie głodówkę, żeby lepiej mu smakowała kolacja, nie, niech Róża nie mówi, co ma w planie na dzisiaj, niech to będzie niespodzianka.