Выбрать главу

Zwyrol nie może odżałować, że Piękniś odebrał mu okazję do małej napierdalanki, przecież to była wyraźna prowokacja, można było frajera nauczyć, jak się chodzi po ulicach i komu w pierwszej kolejności należy ustępować, nauczyłby go, kurwa, kodeksu chodnikowego, praw pierwszeństwa przejścia, Piękniś coś się zrobił za łagodny ostatnimi czasy, może trzeba będzie zmienić kompanię.

Piękniś się boi; Adam znowu go dotknął, to się obudziło, to jest dokładnie w pół drogi od Adama do Pięknisia i tam się powiększa, najprzyjemniej wyczuwalne, kiedy są blisko siebie, Piękniś wie, że od tego nie ma ucieczki.

Piękniś nie chce być dłużej drobnym rabusiem, ma dość bycia płotką, pionkiem, jeżdżenia tramwajami na gapę, skoro bardziej obrotni koledzy wożą tłuste dupy w orszakach porszaków, ma dość wiecznego lawirowania między psami, skoro zaradnym kumplom straż miejska się kłania, dosyć mieszkania przez ścianę z matką, której się, kurwa, wstydzi, skoro niektóre chłopaki już mają domki z basenem; dosyć, czas na jakiś numer, który pozwoli mu się wybić na niepodległość (no, chyba że znów go wbije pod celę, ale tej myśli Piękniś woli do siebie nie dopuszczać). Tymczasem dochody dramatycznie spadły, bo wszystkie ekspresy obstawiają czujni tajniacy, nowa metoda, nie wiadomo, gdzie się pies kryje, można go przez pomyłkę wziąć za frajera i włożyć rękę do niewłaściwej kieszeni, wtedy zamiast kasy kajdanki i na mendownię, a sukinsyny się nie cackają, jak kogo złapią, ręce zapinają z tyłu i tak ciasno, że chłopaki potem mają paraliż, szklanki nie mogą utrzymać, do tego prowokacje przysrywania, że niby u Arabów ręce złodziejom ucinają więc nie ma co narzekać; no nic, intercity trzeba se na jakiś czas odpuścić, pokombinować w osobowych na przywieszkę, ale też ostrożnie, bo ochrona porozklejała plakaty ostrzegawcze, ludzie się naczytali i spanikowani chodzą, każdy łapę na portfelu trzyma, węże ma w kieszeni; wygląda na to, że nadchodzi koniec dworcowej roboty, łza się w oku kręci, tyle czasu taki łatwy pieniądz, dla wszystkich starczyło, a ilu koleżków się poznało, teraz ferajna się rozproszy po przystankach, marketach, stadionach, każdy będzie kroił coś dla siebie; Dziara też jest zły, bo mu rewir pada, ale on jest kuty na cztery łapy, ma ekipę ściągającą z knajp w centrum haracz za opiekę i otworzył przytulny burdelik pod miastem, na razie same Ukrainki, ale zrobione na Tajki, po pijaku i w półmroku wszyscy się dają nabierać, a jak już pójdą z dziewczyną na pokój, nie ma odwrotu, sto pięćdziesiąt za godzinę płatne z góry za wjazd, tak że Dziara to se dworzec nadzorował tylko przez sentyment i w imię zasad, żeby mieć kilka różnych źródeł utrzymania, co racja, to racja, takie czasy, trzeba być wszechstronnym. Piękniś zgłosił się na ochotnika, żeby gdyby jakby co, to Dziara mógłby o nim pamiętać, a tymczasem szykuje się zupełnie osobny numer: Zwyrol, psychofan Zielonych, wierny i poważany bywalec młyna, jeden z najzadziorniejszych hulsów, robiący sobie sznytę po każdej zwycięskiej ustawce, przekonał naczalstwo swojej bojówki, że nie może tak być, żeby Czerwoni, ich odwieczny rywal zza miedzy, mieli bogatego sponsora, a właśnie na najbliższy mecz derbowy przyjechać ma kilku biznesmeneli zainteresowanych inwestycją w klub; Zwyrol wziął na siebie organizację takiej zadymy, żeby wszyscy sponsorzy ze strachu zrobili pod siebie i na zawsze wybili sobie z głowy futbolowe inwestycje, Czerwonym trzeba załatwić zamknięcie stadionu i odstraszenie biznesmeneli, nie można dopuścić do tego, żeby Zielone barwy wspaniałe po drugiej lidze się tułały, a Czerwońce jebane będą sobie budować ekipę na puchary, co to to nie; oto więc Zwyrol szuka gości do rozróby, plan jest taki: przed meczem amfa za darmo dla każdego na rozgrzewkę, pod koniec pierwszej połowy zbiórka w dole sektora, niby żeby flagę wywiesić, podpalamy na płocie szale Czerwonej kurwiarni, wciągamy kominiary i wbiegamy na murawę, w stronę młynu wroga, jak psiarnia wejdzie do akcji, napierdalamy ich i czekamy na wsparcie, na hasło „zostaw kibica” druga część bojówy uderza w kordon od strony trybuny krytej, ważne, żeby się przedrzeć jak najbliżej, żeby wszystkie vipy miały mokre cipy, po drodze totalna demolka, wyrywanie krzesełek, wywracanie toitojów, a, i ważne, żeby ekipa na boisku, zanim się wycofa, podpaliła murawę, rozpierducha musi być bardzo widowiskowa, tak żeby Czerwońce musiały zbierać na remont stadionu, a nie na, kurwa, pucharowy skład. Piękniś nie pyta, co z tego będzie miał, przecież to jasne: rzecz się rozgrywa dla idei, po pierwsze chawudepe, po drugie jebać pezetpeen, po trzecie Czerwo to stara kurwa, po czwarte moja jedyna miłość to Zieloni, a poza tym, gdyby co, dla niego ryzyko jest niewielkie, pod celą przyjemniej niż na melinie u matki i posiłki regularne za darmo, i tak nie mogą ich zamknąć dłużej niż na czterdzieści osiem, a tylko wyjątkowi frajerzy dają się złapać, monitoring też mu niestraszny, nawet jeśli Piękniś dostanie dożywotni zakaz stadionowy, jest tylko najemnikiem na gościnnych występach, na mecze nie chadza, to go nie rajcuje, Zwyrol to co innego, załamałby się, powiesił na szaliku; w razie czego zrobi się bojkot ligi, zero dopingu przez całą rundę, tylko sektorówa z napisem „Zieloni to my, a nie wy”, zarząd tego nie wytrzyma, zmięknie, odwoła zakazy, jak można karać swoich najwierniejszych fanów, chcecie mieć puste trybuny czy co? Zwyrol jest wyjątkowo czujny, bo dostał przeciek, że w młynie Zielonych są konfidenci, a nawet psy w przebraniu, trzeba do tej akcji dobrać najbardziej zaufanych ludzi, co do Pięknisia nie ma wątpliwości, dlatego na niego liczy. Spoko spoko, mówi Piękniś bez przekonania, zgadza się na udział w zadymie dla świętego spokoju, co miałby lepszego do roboty, tym bardziej że nie wie, jak się zachować wobec faktu, że Adam wciąż krąży chodzi śledzi, jego ścieżkami podąża, jego ślady obwąchuje, okruchy po nim zbiera, pojawia się tu i tam, niby to przypadkiem, żeby mu w oczy spojrzeć, stara się być dyskretny, żeby nie narażać na niepotrzebne komplikacje chłopca w mężczyźnie schowanego; Adam jest jak Pan Cień, mógłby tak chodzić za Pięknisiem do końca świata, tropami jego peryferyjnych perypetii.

Na mecz też gotów za nim pojechać; trzeba z tym coś zrobić, nie można dłużej udawać, że się niczego nie zauważa, lada moment Zwyrol wywęszy, że Piękniś ciągnie za sobą ogon, trzeba Adama ostrzec, wytłumaczyć, przepędzić go jakoś (Ale jak? T o wciąż się powiększa.)

Najbezpieczniej przez telefon, wieczorem, przerywając milczenie, ale zachowując twarz, a raczej jedyną w tym układzie dopuszczalną pozycję (tego, który decyduje; tego, któremu właściwie nie zależy; tego, który ma przewagę, bo lepiej udaje, że nic nie czuje), odgórnie zarządzić przez telefon nowe zasady, a raczej jedną zasadę naczelną:

– Przestań za mną łazić.

Adam nawet nie jest zaskoczony; rodzice przestali się odzywać od czasu ostatnich odwiedzin, ze szpitala też już nie dzwonią, bo wyprosił sobie krótki urlop, o tej porze telefon powinien milczeć, o tej porze Adam zwykle śni dzwonek telefonu i budzi się po kilkanaście razy, chcąc go odebrać, gdyby spał głębiej, być może zdołałby wyśnić rozmowę z Pięknisiem, ale nic z tego, sen mu się zapętlił, nigdy nie zdąży przed przebudzeniem podnieść słuchawki, choć we śnie wie, że musi być szybki, we śnie wie o śnie, śni siebie świadomego, że jest śniony, i może właśnie dlatego zawsze budzi się przed czasem; dziś jednak telefon zadzwonił naprawdę, Adam rzucił się do słuchawki i zdołał usłyszeć głos Pięknisia, a nawet natychmiast kategorycznie mu odpowiedzieć: