Выбрать главу

Matka natychmiast podchwytuje dyskurs, jakby bała się, że Ojciec tak naprawdę walczy ze sobą i zaraz wstanie od stołu, powie: „Jednak nie, nie mogę się z tym pogodzić”, i zostawi ich samym sobie:

– A pewnie, że tak. Niech se chłopak trochę popracuje w mieście, pozarabia…

– Kobite se znajdzie…

– A jakżeby inaczy…

– A z kobitami, he, he, to zasada jest jedna sprawdzona: piękna kobita nie musi być, piękny to ma być koń, jak go na targu kupujesz. Kobite se musisz wybrać rasową. Piękne konie tu już na ciebie czekają, rasową kobitę nam przywieź, co, matka, ni mom racji?

Ten niewyszukany dowcip Adam już skądś zna, Ojciec używa go w chwilach zakłopotania jak magicznego zaklęcia, które oznacza, że jest zmęczony niezręczną sytuacją i chciałby wrócić na poziom prostych prawd, jasnych podziałów, na poziom tak zwanego chłopskiego rozumu.

Matka znowu się wzrusza, wszak napięcie opadło, łzawi na widok syna i ojca w zgodzie przy stole siedzących, głaska Adama po głowie.

– Cacany jesteś, wrażliwy, taki Kazio dobroduszniak, oj, żebyś ty na dobrą kobietę trafił, Adaś, bo takich jak ty najłatwiej skrzywdzić…

I tu się z aga lopowała, bo wrażliwość i podatność na krzywdę to nie są idealne męskie cechy, Ojciec jest rozdrażniony, Matka cofa rękę przestraszona, ojciec gromi:

– Ty go tam nie pieść, nie ściskoj go tak… Takie chechlanie to z dzieckiem, nie z chłopem.

Matka próbuje się bronić odwieczną formułką, klątwą nieodpępowionych:

– Dla mnie on zawsze będzie moim dzieckiem, dla matki syn dzieckiem zostaje na zawsze…

– Dobra, synuś, pojedlim, to cię wezmę na męski spacer, he, się przejdziemy, pogadamy se jak chłop z chłopem, że tak powiem, już cosi tam przygotowane mom, żeby nam się dobrze gadało…

Ojciec znajduje wyjście w wyjściu, do którego kieruje Adama, łapiąc go za przegub (więc Adam nie ma wyjścia, tak na chłopski rozum).

Męski spacer nie jest zbyt odległy, chociaż męczy jak całodzienna wspinaczka, Adam nie przywykł do męskich spacerów, pije niechętnie i od wielkiego dzwonu, jeśli już, to czerwone wino, Ojciec zaś specjalnie na tę historyczną chwilę wyjął flaszkę litewskiego rumu, Adam już po pierwszym łyku zaczyna łapać powietrze, czuje, że jego organizm przeżywa tąpnięcie, to się nie może dobrze skończyć, ale Adam stara się nie okazywać zmęczenia, jeszcze tylko ten spacer, jutro skoro świt wyjedzie, a co tam, w końcu raz w życiu kończy się studia, czy może być lepsza okazja, żeby się upić, poza tym to nie jest niedobre, tylko za mocne, mogło być gorzej, ojciec mógł go poczęstować tak zwanym winem z czereśni, Ojciec jest dumny ze swojego wyrobu, Adam nie śmiałby tłumaczyć mu, że wino, jak sama nazwa wskazuje, robi się z winogron, Ojciec wyśmiałby go, uznałby, że na tych studiach we łbie mu się poprzewracało, z dziada pradziada na wsi pędzili wino czereśniowe, tajniki przepisu sobie przekazując, bo to nie wystarczy, żeby owoce sfermentowały, trza wiedzieć, jak wino pędzić, o tak, mogło być gorzej, czereśniowe wino Ojca zawsze wywoływało u Adama zgagę i mdłości, rum na szczęście wykonali profesjonaliści, Ojciec przywiózł go z jakiejś dawnej wycieczki, trzymał latami i oto nadarzyło się, męski spacer z panem doktorem, krótki, bo do nadproża nowego domu drewnianego, tymczasowo niechcianego, sto pięćdziesiąt metrów, i to w poziomie, nie w ścianie, choć rozpoznawalność pionu i poziomu z wolna w Adamie zanika, Adam patrzy na etykietę i próbuje odczytać liczbę procentów czystego etanolu, pięć tysięcy pięćdziesiąt procent, przecież to niemożliwe, myśli Adam i mruży jedno oko, pięćdziesiąt procent, mój Boże, to mnie zabije, myśli Adam i słucha Ojca, który tłumaczy się, tłumaczy sobie, poddaje sytuację analizie.

– Bo my z matką by chcieli żeby ty mioł wszystko jak najlepi

Adam mimowolnie podejmuje dialog z Ojcem, próbując obliczyć liczbę pustych kalorii w pięćdziesięciomiligramowym łyku pięćdziesięcioprocentowego rumu.

– Rozumiem, tato.

– Tylko my, durne, chcieliby mieć cię od razu przy sobie.

– Wiem tato…

– A to tak nie da się.

– Tak, tato…

– Jak świat światem, dzieci od rodziców odchodzo na swoje.

– Mhm…

– A przecie w Biblii powiedziane jest, zostawisz ojca i matkę, czy coś tam…

– Mm…

– …i pójdziesz za żoną… No jest coś takiego, synuś, nie?

– …

Adam próbuje utrzymać równowagę w pozycji siedzącej, myśli, czy aby nie umrze z wyczerpania na tej przechadzce, czuje, że musi wstać, bo im bardziej jest nieruchomy, tym szybciej rusza się ziemia; nagle w pobliżu zaczynają wściekle ujadać psy, słychać też jakieś wrzaski, prawdopodobnie pijackie, ale tego już Adam dokładnie oszacować nie może, nie jest też pewien, czy naprawdę słyszy psy, może to w jego mózgu rum szczeka; spogląda pytająco na Ojców, mówiących jednym głosem.

– He, he, staremu Kubicy znowu psy przywieźli. Chodź, zobaczysz kacapa.

Teraz przydałaby się i dłoń na przegubie, Adam nie nadąża za Ojcami, nogi gubią trop, ale nic to, spacer dokończyć należy, szuka wzrokiem Ojców, przymyka jedno oko, jeden Ojciec ukrył się za drzewem i daje mu znać, żeby podszedł, popatrzył. Adam mruży, patrzy, widzi, że za płotem Kubicy, sąsiada nie tak starego, jak durnego, biegają i ujadają niemiłosiernie dwa rottweilery. Chwiejny Kubica próbuje się dostać do środka, ale kiedy tylko trochę uchyla furtkę, psy natychmiast wpychają swoje wściekłe pyski w szparę, próbując go ugryźć. Ojciec analizuje, tłumaczy;

– Od kiedy do partii sie zapisoł, odbiło mu całkiem. Psy wynajął. Na noc mu je przywożą… Dobrze pies groźny w ogrodzie wygląda… jakby się kto zakradł… Mówi, że na pewnym poziomie psy trza mieć…

Adam pyta Ojca, nie poznając własnego głosu, próbując sobie przypomnieć, jakiego języka używa na co dzień:

– Szemuonetakiezłesą? Niepoznajągo?

– A bo to czasu ni mo, żeby bestie oswoić… A jak długo z szynku nie wraca, stara mu dom zamyka i idzie spać.

Ojciec pociąga łyk rumu, delektując się trunkiem, po czym nachyla się ku Adamowi, jakby chciał mu wyjawić jakąś tajemnicę, ale zauważa słabość, nie, tak by tego nie nazwał, widzi chwilowe osłabienie syna, w końcu rumisko mocne że u-cha, jemu samemu łzy do oczu podchodzą, może trochę przesadził, synek zdrowy tryb życia prowadzi, ludzi leczyć będzie, może niepotrzebnie w ogóle ten rum wyjmował, trzeba było wina czereśniowego, dłużej by sobie pogadali, a tak musi synka pod ramię wziąć, żeby nie upadł, i do domu prowadzić; Adam powłóczy nogami, tato, zwolnij albo weź mnie na barana, myśli i odpływa w nieprzytomność; w resztkach świadomości lęgnie się poczucie winy.

To z nim się obudzi następnego dnia o świcie, tylko to nieokreślone poczucie winy pamiętać będzie, jak również to, że autobus odjeżdża o szóstej czterdzieści pięć, czyli zaraz, czyli trzeba biec mimo zawrotów głowy, kołkowatego języka i rozstrojenia ośrodkowego układu nerwowego. Dobiegnie, autobus będzie już stał z włączonym silnikiem; usiądzie, odetchnie i zanim ponownie zaśnie, zdąży sprawdzić, czemu chlebak ma taki wypchany – matka kanapki włożyła i herbatę w termosiku – i czułością ukołysany, spokojnie prześpi pierwszą fazę kaca.

2

Robert wygląda niezdrowo, od pewnego czasu sam to zauważa. Żona często zwracała mu uwagę, żeby zaczął dbać o wygląd, bo ubiera się byle jak, nie goli porządnie, sprawia wrażenie wiecznie skacowanego, co ludzie sobie o nim pomyślą, powinien bardziej zwracać uwagę na to, jak go postrzegają, w końcu nie jest byle kim, za byle kogo by nie wyszła, przez pewien czas był nawet osobą publiczną, gdyby nie przestał pisać, wciąż by nią był, pisma dla kobiet miałyby na niego oko, byłby brany pod uwagę w rankingach najpiękniejszych ludzi roku, w końcu jest przystojny, w końcu nie jest taka pewna, czy gdyby nie był przystojny, pozwoliłaby mu się uwieść, nie jest taka pewna, czy gdyby chodziło tylko o te jego piękne słówka, pisane i mówione, o to jego słynne mistrzostwo słów i słówek, wyszłaby za niego za mąż, prawdopodobnie została jego Żoną dlatego, że poznała go akurat w momencie, kiedy jego mistrzostwo i jego przystojność osiągnęły fazę szczytową, została Żoną przystojnego mistrza słowa, trudno jej więc pogodzić się teraz z tym, że przestał pisać, jak również dobrze wyglądać, dlatego zaczęła mu zwracać uwagę, że się zaniedbał na ciele i umyśle, owszem, często mu powtarzała, że wygląda źle, ale jak dotąd nie zauważyła tego, co zaniepokoiło samego Roberta, a mianowicie niezbitego faktu w niezbitym lustrze objawionego: Robert zaczął wyglądać niezdrowo.