Выбрать главу

Żona krąży, zagląda do gabineciku Roberta, widzi, jak walczy z zamkiem, który już dawno był do wymiany, będzie musiał torbę spiąć agrafkami.

– A cóż to? Znowu się gdzieś wybierasz?

– Na tamten świat.

– Myślisz, że jesteś dowcipny?

– Nie wiem, za to staram się być szczery.

Migreny i histerie, nie nadchodźcie jeszcze, bo oto piękny okaz prawdziwie kobiecego gniewu kiełkuje, pąki puszcza, pełną piersią powietrza nabiera i z impetem donośnym wyładuje się wprost w Roberta:

– O czym ty mówisz?! Co się z tobą dzieje ostatnio?! Znikasz gdzieś, nawet mnie nie pytając o zdanie, teraz znowu walizkę pakowaną widzę, wytłumacz mi, o co ci chodzi?!

– Odchodzę.

– Ty? Ty… Ty debilu!! Odchodzisz?! Se tak myślisz, że tak se możesz odejść?! Wziąć manatki i się wynieść? Uważasz, że na to zasłużyłam?!

– Nie mówię, że odchodzę od ciebie. Jak by ci to wytłumaczyć: odchodzę od was wszystkich, całkiem, znikam, po prostu.

– Po prostu?! Co ty do mnie mówisz?! Ty jesteś nienormalny!! Ciebie trzeba leczyć!!

– Niestety, na to już jest za późno.

– Ty draniu!! Ty durniu!! Ty… grafomanie!!!

– Niejeden by ci przyklasnął, ale to już niczego nie zmieni. Widzisz, ja odkładałem tę chwilę od lat, mówiłem sobie – w przyszłym tygodniu, najdalej za miesiąc spakuję się i wyniosę, zacznę inaczej żyć; i tak przekładałem to swoje życie z dnia na dzień. No skończyło się. Teraz będziesz musiała nauczyć się żyć beze mnie.

– To się tak nie skończy!! Nie masz prawa!! Jestem twoją żoną!!

– To prawda, kilka lat temu wziąłem sobie ciebie za… kogoś innego.

Robert dopina torbę i mija osłupiałą Żonę, kierując się w stronę wyjścia. Lecz już na schodach wrzask go dogania i płacz i zgrzytanie zębami; Żona próbuje go złapać, ale odepchnięta (stanowczo, ale uprzejmie, wreszcie się nauczył) pada na ziemię i odgrywa atak padaczki, Robert wie, że nie wolno mu na to zwracać uwagi, Żona nie pozwala mu się oddalić, chwyta go za nogawkę i daje się ciągnąć, bo Robert niewzruszony zmierza w stronę salonu, wolałby, żeby przynajmniej tam ominęła go przeprawa; nic z tego, Teściowa zwabiona krzykiem przybiega i widzi, jak jej córka uczepiona nogi męża zsuwa się za nim po schodach, Robert się wyswobadza, ale Żona ściąga mu but i woła do Teściowej, żeby nie pozwoliła mu przejść; Teściowa zastawia drogę, Robert musi się przepychać, traci siły, Żona znowu go dopada, wszyscy troje przewracają się na ziemię i kłębią piszczą jęczą parskają. Teść wchodzi do salonu poważnie otumaniony alkoholem i środkami uspokajającymi; czuje, że najlepiej byłoby pociąć na kawałki to kłębowisko żmij, tę rodzinną grupę Laokoona, zdejmuje ze ściany reprezentacyjną sarmacką karabelę, podkręca wąsa i w imię boże ciąć zaczyna powietrze, Teściowa odpuszcza Robertowi i próbuje zapobiec tragedii, bł aga męża o opamiętanie, Teść jednakowoż zbyt się już zapalił do fechtunku, ma poważnego pypcia na szermierkę, musi coś natychmiast uciąć, Teściowa jest zdania, że powinien sobie uciąć drzemkę, ale Teść woli zacząć od świec, foteli, krzeseł, obrazów; tnie, co mu się nawinie. Teściowa wniebogłosy o litość dla pamiątek rodzinnych zaklina; Żona wpada w stupor z mokasynem w ręku; Robert o jednym bucie bierze nogi za pas. Nie ma daleko; Róża już czeka pod domem, na włączonym silniku.

____________________

Niech sobie chwilę pożyją razem, nie spieszmy się. Krótko i szczęśliwie. Bo potem i tak.

____________________

Robert już nie chce. Prosi Różę, żeby zadzwoniła po Pannę Zwiewną, a potem niech usiądzie przy nim na łóżku i trzyma go za rękę. Do samego końca. Kiedy wszystko się tak płynnie i bezboleśnie przeniesie do jego dziecięcego pokoju. Mama właśnie pocałowała go na dobranoc, choć wcale nie chce mu się spać tuż po Wieczorynce. Dlaczego inni mogą o tej porze oglądać telewizję, a on ma przytulić zajączka i zasnąć na komendę. Sam w pustym pokoju. Nie chce nie chce nie chce. Gdyby tak można było zamknąć oczy, otworzyć je i od razu zobaczyć poranne światło, znowu mieć dzień do dyspozycji, gry, resoraki, huśtawki i zjeżdżalnie. Nie gaście jeszcze światła. Czy ktoś tu jest?

Hej, życie! Chyba nie zostawisz mnie samego?

15

Róża wychodzi z budynku teatru, grupka wielbicieli prosi ją o autografy, jakiś młody mężczyzna wręcza jej bukiet kwiatów; radosna idzie dalej ulicą, mija gmach sądu i uchylone okienko sutereny, w której ukształtował się światopodgląd Roberta; któż tam teraz przebywa, jakiś smutny pan, przestawił sobie biurko tak, żeby siedzieć tyłem do okna, wygląda na zapracowanego.

Pan Mąż daje właśnie napiwek pokalanej panience, może sobie na to pozwolić, znowu mu się zgadzają bilanse.

Piękniś przybija tabliczkę z numerem na domu Adama; Adam pyta Matkę, która im właśnie przyniosła kanapki, czy Ojciec już wyszedł z zastanawialni, w której się zamknął na znak protestu; Matka kręci głową, ale twierdzi, że już z nią zaczął rozmawiać i wszystko wskazuje na to, że niedługo mu przejdzie.

Teściowa udziela pierwszego w życiu wywiadu jako samodzielny polityk i jest bardzo niezadowolona, że zamiast o jej program, pytają ją o męża; Teść w tym czasie sprawdza, ile razy w ciągu ostatniej doby jego nazwisko pojawiło się w internecie, i wścieka się, że aż tyle, bo to za sprawą jego żony.

Żona pod opieką Psychiatry wyjątkowo sprawnie dochodzi do siebie, zwłaszcza od kiedy jej wytłumaczył, że ludzie tak naprawdę mogą mieszkać tylko w innych ludziach, depresja to nic innego, jak bezdomność, na depresję cierpią ludzie, którzy nie mają w kim mieszkać, a potem zaproponował, że otworzy przed nią swoje drzwi.

Robert patrzy łapczywie; wciąż jeszcze nie przywykł, że może widzieć wszystko jednocześnie.

Chorzów 2005-2008, Krems-Stein 2008

Dziękuję z całego serca tym, bez których nie wydobyłbym się z senności:

Urszuli Kuczok za nadzór i chwałę Matczyzny,

Radosławowi Kobierskiemu za światopodgląd i całą resztę,

Wolfgangowi Kuhnowi za pokój 22,

Grzegorzowi Olszańskiemu za twórcze degustacje,

Magda lenie Piekorz za myślenie fotogeniczne i współpracę bezcenną,

Karinie Przewłoce za pierwsze redakcje i współpracę bezecną

i panu Krzysztofowi Zanussiemu za pierwsze tchnienie.

Wojciech Kuczok

Wojciech Kuczok

***