Lekarz odesłał go do innego lekarza, inny lekarz odesłał do specjalisty, specjalista odesłał go na badania, a kiedy zobaczył wyniki, zapytał, jak dużo Robert pali i od kiedy pije, dowiedział się, że Robert co prawda trochę popala, żeby nie obgryzać paznokci, ale za to nie pije prawie wcale, po pijaku nie mógłby pracować, wtedy lekarz zapytał gdzie Robert pracuje i w jakich warunkach, tylko niech nie owija w bawełnę, bo wyniki nie są zbyt ciekawe, Robert odpowiedział, że normalnie pracował w domu, ale od pewnego czasu w biurze, w sądowym archiwum, Teść mu to załatwił, żeby miał spokój, tam prawie nikt nie przychodzi całymi dniami, może się skupić na pisaniu, lekarz zapytał: „To czym pan się właściwie zajmuje?”, Robert odpowiedział, że teoretycznie jest pisarzem, podał mu tytuł swojej ostatniej książki, lekarz przyznał, że coś mu się obiło o uszy, ale Robert nie uwierzył, książka bowiem ukazała się zbyt dawno, ludzie mają krótką pamięć, lekarz zapytał: „Dlaczego pan powiedział «teoretycznie»?”, Robert odparł, że w praktyce nie jest już pisarzem, bo nie pisze, od pewnego czasu nie może zebrać myśli, a kiedy próbuje się skupić, wysilić umysł w twórczy sposób, robi się senny, znużony, nie wie, czy to może mieć związek z tym jego niezdrowym wyglądem i nieciekawymi wynikami; „Wszystko możliwe – odpowiedział lekarz – będziemy musieli pana jeszcze raz zbadać dokładniej”; Robert zbadał się jeszcze raz dokładniej, dziś ma odebrać wyniki.
Robert spogląda przez okno swojego pokoiku w archiwum, mieszczącym się w suterenie gmachu biblioteki sądowej, wokół niego piętrzą się rzędy obrosłych kurzem skoroszytów, okno znajduje się na wysokości trotuaru, Robert spogląda na przechodzących ludzi z żabiej perspektywy, widzi tylko ich nogi. Myśli o swoich poprzednikach, o tych wszystkich ludziach, którzy wcześniej od niego pracowali w tym miejscu, sąd stoi tu od czasów międzywojnia, Robert próbuje policzyć, ilu urzędników nadzorowało sądowe zbiory w tym archiwum z oknem na wysokości chodnika, na pozór ograniczającym widok, ale też odsłaniającym to, co ludzkim oczom zazwyczaj niedostępne, jaki to miało wpływ na ich psychikę i światopogląd, a raczej światopodgląd, siłą rzeczy nie sposób bowiem z tej perspektywy spojrzeć ludziom w oczy, można tylko popatrywać na ich nogi, przy odrobinie wysiłku zerkając nieco wyżej, Robert miał się tu skupić na pisaniu, ale od kiedy zajrzał pod sukienkę zgrabnym młodym nogom, nieukoronowanym żadną koronką, od kiedy ujrzał niczym niechroniony równiutko wygolony paseczek nad cipką (nie mógł znaleźć innego słowa na tę śmiałą wiosenną otwartość), od kiedy więc zaczęła go rozpraszać świadomość cipki raz ujrzanej, a zatem możliwej do zobaczenia powtórnego, nie mógł już pisać, lecz rozlubował się bez reszty w spoglądaniu ludziom na nogi, czasem zaś zaglądaniu między nogi, w oczekiwaniu na cipkę (w porach ciepłych zdarzały się wcale często), domyślał sobie do nóg twarze, wyobrażał sobie, jakaż twarz może pasować do nóg, czy nogi zgrabne oznaczają twarz piękną, czy koślawe giczoły muszą należeć do gęby kaprawej, przecież nie wszystko na świecie jest tak oczywiste, światopodgląd odsłaniał tylko część prawdy o ludziach, Robert całymi godzinami zajmował się więc rozważaniem, jakaż to gęba lub twarz kryje się za danym chodem, butami, spodniami, rajstopami, majtkami, najbardziej zaś się głowił, czyjeż to cipki tak odważnie nad nim przemykają; z czasem spekulacje zastąpiła zimna analiza, Robert stał się w tym całkiem niezły, teraz jest już naprawdę dobry, całe miasto rozpoznaje po chodzie, wie więcej, niż powinien, mógłby z tej wiedzy skorzystać, gdyby nie to, że najbardziej interesują go cipki. Robert wygląda przez okno, dziś jest niestety dzień chłodny, tęsknota za cipką nie znajdzie ukojenia, mimo to Robert nie traci nadziei, wykrzywia się pod oknem, żeby zobaczyć jak najwięcej, musi wyglądać naprawdę dziwacznie; kiedy Praktykantka uchyla drzwi, Robert wygląda na tyle dziwacznie, że sama nie wie, czy może wejść i przerwać to, co się dzieje, czy zaskakując Roberta, nie odkryje w nim wariata, czy nie zdemaskuje jakiejś jego tajemnicy, narażając się tym samym na skutki niespodziewanego ataku jego szaleństwa; Praktykantka zamiera więc w uchylonych drzwiach i czeka, i patrzy, podgląda podglądającego, wpatruje się, a może i zapatruje na niego, bo aż drzwi od tych zapatrywań szczękają, nie ma odwrotu, trzeba wejść, zamarkowawszy wejście z marszu, żeby nie wzbudzić podejrzeń, że coś zdołała podejrzeć; Robert natychmiast odpycha się nogami od ściany i dojeżdża na ruchomym krześle do biurka, przybierając urzędniczą postawę. Praktykantka jest śliczna, w dodatku ślicznie udaje, że niby z marszu, bez pukania, bez pardonu, jak do swego po swoje, już kłaść mu chce na biurku naręcze teczek:
– Gdyby mi pan to przygotował na… – Dopiero teraz podnosi oczy śliczne i rozgląda się wokół tak ślicznie, i urywa w pół zdania, że niby zdezorientowana, że się pomyliła: – Zaraz, a co to jest za pokój?
Robert nabrał podejrzeń pełną garścią, Praktykantka jest podejrzanie śliczna, zbyt śliczna na Praktykantkę, Robert spogląda na jej nogi i głowę dałby sobie uciąć, że to nie nogi Praktykantki, może i ona praktykuje co nieco tu i ówdzie, ale raczej nie w gmachu sądu, to nie jest uroda sądowa, to nie jest uroda gmaszysk ponurych i monotonnych, to jest uroda zjawiskowa, Robert tłumaczy zjawisku fałszywej Praktykantki, gdzie się znajdują, nie dociekając, skąd ona tu i co udaje:
– Archiwum, szanowna pani.
Praktykantka wychodzi przed drzwi, sprawdza tabliczkę, klepie się w głowę, (czyni to ślicznie), a potem zaprzecza swemu gestowi:
– Boże, ja dzisiaj jestem bez głowy zupełnie, no. Nie na to piętro zjechałam…
I wychodzi, tak ślicznie spoglądając przepraszająco. Robert wie już, że absolutnie niczego dzisiaj nie napisze, został definitywnie rozproszony, co gorsza, domyśla się, że to sprawka Teścia, Teść jako człowiek wpływowy ma dostęp do urodziwych hostess, które ze znawstwem wyławia i czyni sekretarkami w swoim biurze poselskim, Teść jest kolekcjonerem sekretarek, które z czasem zaczynają być wobec siebie nieuprzejme, kiedy więc sekretariat Teścia się przeludni, Teść wysyła wybrane sekretarki z zadaniami specjalnymi; owóż jednym z tych zadań są przeszpiegi w gmachu sądu, Teść chciałby mieć pewność, że jego zięć należycie korzysta z komfortowych warunków, jakie mu zostały stworzone, na państwowej posadzie za średnią krajową ma przełamywać pisarski kryzys, po to, żeby wreszcie wrócić do formy, a mianowicie stać się powszechnie uznawanym mistrzem słowa, tylko w ten bowiem sposób przysporzyć może Teściowi dodatkowej estymy; Teść, przyzwalając na małżeństwo córki z twórcą powszechnie uznawanym, nie brał pod uwagę, że tym samym skazuje ją na życie z twórcą wypalonym, bo powszechne uznanie prędzej czy później powoduje syndrom wypalenia, Teść chciałby mieć pewność, że Robert robi coś w kierunku właściwym, a mianowicie w kierunku przysparzania mu dodatkowej estymy, Teść wysyła więc od czasu do czasu sekretarki w roli szpiegów, dyskretnie instruując je, jak czujnego i podejrzliwego Roberta sprawdzać, jakich sztuczek używać, by sprawdzian okazał się wiarygodny, a Robert nie wiedział, że został sprawdzony; cóż stąd, kiedy wszystkie sekretarki Teścia są nieuleczalnie śliczne, Robert demaskuje każdą z nich od pierwszego wejrzenia.