Выбрать главу

– Kiedy pan znowu coś napisze? – pyta chłopak zza pleców dziewczyny, którą wypchnął z książką, żeby uroczo dygnąwszy, potwierdziła tożsamość Roberta i złowiła autograf.

– Coś mi się tam ciągle pisze… chociaż się nie wydaje – odpowiada Robert i uśmiecha się, zadowolony z tego, że zachował jeszcze resztki dawnej błyskotliwości, a zaraz potem posmutniały, że znowu musiał skłamać: przecież nic się nie pisze, kiedyś samo mu się pisało, książka, którą właśnie zadedykował dziewczynie i chłopakowi, też napisała mu się sama, dlatego wciąż jeszcze się sprzedaje, choć już raczej z rozpędu. Kiedyś pisało mu się samo, potem zaczął zmuszać się do pisania, teraz już tylko podpisuje swoje książki.

Przychodzi pora, kiedy trzeba wrócić, wejść do domu, zdjąć płaszcz i buty, przejść przez główny salon, w którym ścieżki domowników przecinają się najczęściej, bo choć tak zwana góra należy do tak zwanych młodych, to na dole, należącym do rodziców, czyli teściów, mieści się wspólna kuchnia, a także kominek i panoramiczna plazma, do których to ognisk domowych lgnie Żona, a tym samym i Robert unikać ich nie może; choć góra należy do młodych, do schodów przechodzi się przez główny salon, należący do niemłodych już, lecz przecież zdrowo wyglądających, zdrowy tryb życia prowadzących, jakże aktywnych i żwawych teściów, czyli rodziców; ściślej mówiąc, to Teść odpowiada za utrzymywanie wysokiego poziomu żwawości w swoim małżeństwie, Teść jako wpływowy polityk jest żwawy za dwoje, żwawy i zmyślny, jego zmyślność wcale nie słabnie z wiekiem, wszystko robi zmyślnie, zmyślnie zaproponował młodym górę, wiedząc, że z dołu będą musieli korzystać, przeto nie straci kontaktu z córką, jako też kontroli nad jej małżeńskim samopoczuciem sprawować mógł będzie. Robert wita się z domownikami i zmierza do kuchni, Teść nie zwraca na niego uwagi, przemierza salon z kasetą wideo w dłoni, otwiera szafkę, w której stoją rzędy kaset, szuka wśród nich nowej, żeby móc zarejestrować kolejne ze swoich wystąpień telewizyjnych, Teść umiejętnie udaje niechęć do udzielania wywiadów, im częściej dziennikarze nękają go prośbami o wywiad, tym łatwiej przychodzi mu udawać tę niechęć, wciąż jednak udaje, uwielbia się oglądać w telewizji, dziennikarze nie mogą go przestać nękać prośbami, nie mają wyboru, Teść wciąż jest gwiazdą, zrobić z nim wywiad to gratka, tyle lat, stary skurczybyk, utrzymuje się u żłobu i wciąż jeszcze nikt mu porządnie nie dołożył, ale nawet ci, którzy spektakularnie polegli, robią potem karierę w telewizji, sama próba dołożenia Teściowi czyni dziennikarza gwiazdą, więc wszyscy próbują się do niego dobrać, ale Teść rzadko się zgadza, zna swoją wartość, dlatego stawia warunki, wybiera sobie rozmówców, no i nigdy, przenigdy nie występuje na żywo. Teść szuka pustej kasety i nie może znaleźć, wścieka się, bo tym razem zjadła na nim zęby szczególnie ostra i doświadczona w zagryzaniu polityków dziennikarka, Teść jest człowiekiem czynu i porządku, archiwizuje wszystkie swoje publiczne występy, nie rozumie, dlaczego nie może znaleźć pustej kasety; nie musiałby nagrywać domowymi sposobami debat ze swoim udziałem, wystarczyłoby poprosić, żeby mu przesłali płytę z programem, ale wtedy Teść musiałby się zdradzić, przecież udaje, że nie znosi wywiadów.

– Jasna cholera, jasna cholera. No nie ma, no. Pokończyły się kasety, a za chwilę się zacznie…

Może Teściowa coś wie na ten temat; od kiedy popadła w szczególnego rodzaju religijność, zrobiła się nagle jakaś złośliwa, od kiedy zaczęła uczęszczać na zebrania organizowane w salkach katechetycznych i utrwalać nowe znaczenia słów: Moralność, Ojczyzna, Prawda, Rodzina, Historia, które wprowadzano w miejsce moralności, ojczyzny, prawdy, rodziny i historii, Teść zaczął się o nią niepokoić, nigdy wcześniej nie przejawiała ideologicznej aktywności, w domu rodzinnym to on uosabiał ideologiczną żwawość, nigdy nie było między nimi konfliktów, Teściowa zawsze w pełni utożsamiała się ze stanowiskiem męża, od pewnego czasu jednak jej poglądy zradykalizowały się, jej religijność i złośliwość przybrały na sile, Teść przyglądał się temu z najwyższym niepokojem, ale nie wszczynał sporów, nie był przygotowany na debaty domowe, tym bardziej że wszystkie debaty telewizyjne wygrywał swoim zmyślnie argumentowanym konserwatyzmem, wygrywał swoimi radykalnie konserwatywnymi poglądami, które, opanowawszy za młodu sztukę erystyki, wykładał z niedoścignioną zmyślnością, nie był przygotowany na spór z kimś, kto uznawałby jego postawę za zbyt kompromisową, a nawet zachowawczą, by nie rzec służalczą wobec wrogich wartości, tak zaś mieliła ozorem Teściowa, albo mieliło radyjko przy jej uchu; Teść nie przyjmował do wiadomości, ignorował, nie uznawał, ważył lekce mielenie Teściowej z radyjkiem, gdyby bowiem zareagował choć raz gniewem, gdyby dał się wciągnąć w kłótnię, tym samym uznałby prawo Teściowej do indywidualnego, niezależnego rozwoju światopoglądu, a przecież to nie Teściowa miała światopogląd, lecz radyjko, jakżeby Teść miał się wdawać w pyskówkę z radyjkiem, ignorował więc ostentacyjnie, Teściowa ostentacyjnie pogłaśniała; póki nie kompromituje go publicznie, nie będzie interweniował, tak sobie postanowił, ale coraz trudniej radzi sobie z jej złośliwością. Znowu mu złośliwie przygaduje:

– I bardzo dobrze, że nie ma na co nagrać. To masz za karę, żeś się nie zgodził u ojca dobrodzieja wystąpić…

– A właśnie, że się nagra. I to na twojej kasecie, tam gdzie masz film z ostatniej pielgrzymki. Na złość tobie, bo mnie wkurzasz już niemożliwie. Gdzie ona jest? Gdzie jest ta kaseta?

Teściowa w ostatnich latach coraz częściej peregrynuje, to już nie są wycieczki kółka parafialnego do Lichenia, to poważne wyprawy rodziny radyjka pod auspicjami ojca dobrodzieja, Wilno, Medjugorje, Cork, Fatima, Santiago de Compostela (Jerozolima w planie na ten rok; od kiedy ma w planie Jerozolimę, wyjmuje Teściowi po kryjomu z portfela pieniądze, wcześniej nie zdobyłaby się na coś takiego, ale teraz traktuje to jak dywersję na tyłach wroga, od kiedy wspom aga rodzinę radyjka skonfiskowanymi pieniędzmi i odkłada na Jerozolimę, jej złośliwość wzmogła się jak nigdy dotąd), nagrywa, kolekcjonuje, ma swoją szufladkę, księgi pielgrzymstwa polskiego opisuje na paseczku, kaligrafując literki.

– A tej to na pewno nie znajdziesz. Pożyczyłam, puszczałyśmy sobie w parafii ostatnio, proboszczowi się tak spodobało…

– Jasna cholera, jasna cholera. No się zaczyna już, no…

Tym razem nagrania nie będzie, Teść zasiada w fotelu, widząc siebie w fotelu witającego się z publicznością i państwem przed telewizorami, odruchowo składa dłonie, stykając czubki palców, podstawy języka gestów opanował tak dawno i z tak dobrym skutkiem, że stały się językiem jego odruchów; Teść ogląda siebie i przeżywa debatę po raz drugi, mniej więcej pamięta, co mówił, szepcze pod nosem te same kwestie, podoba się sobie.

Teściowa ogląda program po raz pierwszy, słucha pilniej od Teścia, poznaje aktualną postawę polityczną przeciwnika, przygląda się jego metodom, wsłuchuje się w zmyślnie prowadzony dyskurs i choć reprezentowane wartości są jej obce, uczy się, wyciąga wnioski.

Żona nie może przestać się ruszać, jej drobne kroczki są wszędobylskie, drepcze całą powierzchnią stóp, jak Japonka, akcentując piętą każdy krok, nie przestaje chodzić, otwierać i zamykać szuflad, poprawiać zasłon, przysuwać krzeseł, przestawiać przedmiotów z miejsca na miejsce, bez przerwy trajkocze pod nosem, pokichując co kilka zdań, taka jest, taka się stała, nie ma rady, jej natręctwo czynności obejmuje też Roberta, sama wciąż będąc w ruchu, źle znosi widok bezczynności; Robert coraz częściej odnosi wrażenie, jakby oglądał Żonę na filmie z przyspieszonymi obrotami, na jeden jego krok przypadają cztery kroczki, zanim zdąży jej odpowiedzieć, słyszy już dwa kolejne pytania, Robert męczy się przy Żonie, odpoczywa w spokoju swej biurowej smutni. Kiedyś pokochał właśnie żywotność, energię, rozmowność tej kobiety, ale czas jest wrogiem zauroczeń, teraz drobne kroki żony szukającej dla niego kolejnych zajęć wywołują w nim tęsknotę za krokiem wolnym, dostojnym, spacerowym, jej szybko wypowiadane komendy wywołują w nim głód mowy niespiesznej, spokojnej, a nawet wiązanej. Robert lubi przesiadywać w szopce, markując pracę, postukując młotkiem, wkręcając i wykręcając śrubkę (gdyby Żona przyszła sprawdzić, czy się nie rozleniwił, śrubka jest poręcznym alibi). Bywało, że Robert sam na sam ze śrubką napawał się chwilami wolności, a nade wszystko powolności, bywało, że mówił wolno do śrubki, radośnie oddalony od tupotu stóp małżonki, „O, śrubko”, wołacza używał w chwilach szczególnego rozmarzenia i zadowolenia swoją tymczasowo odzyskaną powolnością, nie przestając jednak nasłuchiwać, czy aby nie przyjdzie kontrola, czy nie będzie musiał przybrać sugestywnej pozy mechanika, czy nie usłyszy, że musi wynieść to tamto z góry na dół, przestawić ten tamten stamtąd gdzie indziej, dokręcić, bo się poluzowało, przeczyścić, bo się przytkało.