Выбрать главу

Robert spożywa odgrzany obiad, Żona nadeszła, weszła, rusza się i przemawia:

– Znowu mnie złapało kichanie tak strasznie. Czy ty aby odkurzyłeś na pewno wszystkie kąty? Trzeba meble poprzestawiać, bo może tam jest kurz jakiś niedostępny, którego nie wessało i on teraz tak ukradkiem na mnie działa. Masz dla mnie te tabletki?

Robert wyjmuje z kieszeni paczkę pigułek z rachunkiem i kładzie na stole przed żoną.

– Oj, no takie drogie, przecież mogłeś pomyśleć, żeby nie kupować. Słuchaj, a może to o pierze chodzi? Wiem, pościel zmieniona, ale te poszwy chyba jakoś tak przesiąkły… Z szopki trzeba przynieść brykiety i drewno do kominka, znowu idą wieczory chłodne, zapowiadali, słyszałam, tylko pamiętaj, żebyś i na tym kurzu nie wniósł, bo się rozkicham do reszty.

Robert kończy jeść, wkłada naczynia do zmywarki, przechodzi przez salon, schodami na piętro, Żona tupocze krok w krok za nim, tzw. młodzi idą na tzw. górę, która wedle niepisanej umowy należy do nich, z treści spisanych i udokumentowanych wynika, że w praktyce i tak wszystko należy do Teściów, obecnie bardzo zaangażowanych w telewizyjną debatę. Teść komentuje, Teściowa wykrzywia usta, minami wyraża dystans, w cóż tu się angażować, na cóż te wszystkie emocje, skoro Boga w tym nie ma, Honoru ani Ojczyzny, z dala od Prawdy te swary, oj z dala; Teść przeżywa:

– O, teraz jej przywaliłem trochę, co? To i tak łagodnie jak na mnie. Ty, patrz, jak mi się nogawka podwinęła. Patrz, jak to pokazują złośliwie teraz, specjalnie kamera najeżdża. Jak tylko jej przyłożyłem, jak wyczuli, że dają sobie radę z tą siksą, zaraz nogawkę kręcą. Nogawką chcą osłabić mnie, tak manipulują sprytnie…

Krok w krok za Robertem. Żona cały dzień nie miała za kim chodzić, to teraz nadrabia, nudziła się, od kiedy jest na urlopie zdrowotnym, nie wie, co z sobą począć, od kiedy nie wie, co z sobą począć, jest na urlopie zdrowotnym, alergia, migrena, stany lękowe, wszystko naraz. Pracowała w biurze poselskim ojca jako sekretarka, ale kiedy wyszła za mąż za powszechnie uznanego pisarza, uznała, że to dobry moment, żeby przejść na jego utrzymanie, tak przynajmniej utrzymuje, kłamczucha, że to była jej decyzja, nie ojca. Teść dał wolne swojej córce; wydając ją za powszechnie uznanego pisarza, zasugerował, że powinna zacząć korzystać z życia, zwiedzać świat, poznawać ludzi; uwierzyła i tym samym zwolniła miejsce dla kolekcji ślicznych sekretarek, które można czasem nieco poemablować, troszeczkę sobie z nimi poflirtować, pożartować, czasem wziąć na kolana, to zupełnie co innego niż wziąć na kolana własną córkę. Kiedy okazało się, że Robert mimo powszechnego uznania (które uważał za przypadkowe, tymczasowe i zgubne) przestał pisać, kiedy powstało poważne zagrożenie, że w związku z tym w krótkim czasie przejdą na wikt i opierunek Teściów, Żona spróbowała wrócić do pracy, ale w biurze poselskim Ojca niestety zrobiło się dość tłoczno, znalazła więc stanowisko sekretarki w innym biurze, gdzie pan dyrektor już po kilku dniach uparł się, by ją emablować, troszeczkę sobie z nią poflirtować, pożartować, a kiedy spróbował ją sobie posadzić na kolanach (wszak nie był z nią w żaden sposób spowinowacony), źle się poczuła; niby tylko stany lękowe, ale zaraz potem dołączyła do nich migrena, no i ta okropna alergia, wzięła więc urlop, teraz przesiaduje całymi dniami w domu, czekając na męża, a potem nie opuszcza go na krok.

Robert ma na pięterku swój gabinet, dawną bibliotekę Teściów wzbogacił swoimi zapasami, od tej pory gabinet skurczył się do wymiarów gabineciku, większość miejsca zajęły w nim książki, cały pokój jest zastawiony dwoma rzędami regałów, nadmiary książek piętrzą się na wygiętych półkach, tworzą kolumny na podłodze, blat stołu-biurka położony jest na czterech książkowych kolumienkach; Robert lubi to miejsce, lubi otaczać się książkami, nawet jeśli nigdy nie zdąży ich wszystkich przeczytać (a właściwie czemu miałby ich nie doczytać po śmierci, oczami ślepca Robert widzi idealnie dla siebie dobrane zaświaty jako bibliotekę w kształcie labiryntu z nieskończoną liczbą niewielkich pokoików, w których mógłby, wymościwszy się w fotelu, czytać wiecznie, nieustannie, bez zmęczenia, bez snu, błądząc między książkami, błąkając się od książki do książki, bez wyrzutów sumienia, że czyta, zamiast pisać, bo po śmierci pisać już nie będzie musiał), książek wciąż przybywa, niedługo trudno będzie się z nimi pomieścić, już teraz książki wypychają z półek statuetki nagród literackich, najcięższą ze statuetek Robert niedawno strącił sobie na stopę, kontuzja była dość poważna i to właściwie z jej powodu w końcu zdecydował się pójść do lekarza, tajemnicę niezdrowego wyglądu badając niejako przy okazji.

Żona bardzo tego miejsca nie lubi.

– O, a tu już w ogóle wchodzić nie powinnam, książki się kurzą, ten twój pokój to jest prawdziwe siedlisko mojej alergii, mole tu mają raj, i roztocza; po co ci te wszystkie książki, może byś chociaż tych przeczytanych się pozbył?

– Nikt ci nie każe tu wchodzić, to jest moja pracownia.

Żona cofa się na korytarz, zasłania twarz chusteczką, Robert szybko wyjmuje z teczki wyniki badań i chowa w zamykanej na klucz szafce, potem wyciąga z torby kupioną książkę i układa na regale obok innych, starszych, wsuwa ją tak, żeby nie rzucała się w oczy; choroba i niepotrzebne wydatki, to by dopiero było zamieszanie, tego by nie zniosła, dla świętego spokoju lepiej uprawiać sztukę kompromisów, a w tym wypadku jej szczególny podgatunek: kamuflaż.

Żona nawet nie patrzy w stronę uchylonych drzwi, przez nie mógłby w jej stronę zawiać jakiś kurzowy podmuch, o zapalenie spojówek nietrudno, mówi do Roberta, stojąc bokiem, przez chusteczkę, niezadowolona, że znów straciła go z oczu.

– Pracownia to była, kiedy pisałeś. Teraz to jest nie wiem co, izba pamięci co najwyżej. Pieniądze topnieją, niedługo od rodziców będziemy musieli pożyczać, jak tak dalej pójdzie. Nie piszesz, to tu nie siedź, już lepiej przynieś te brykiety, poza tym w szopce moim zdaniem przecieka dach.