Выбрать главу

Puka w uchylone drzwi, szkoda czasu, Robert w swojej pracowni może tylko marnować czas, a przecież czeka tyle zadań domowych do odrobienia, lenistwo jest najcięższym z grzechów głównych, czy jej mąż ma tego świadomość?

– Wychodzisz wreszcie?

Robert wychodzi, Żona krok w krok, nagle kicha potężnie.

– A może ja mam alergię na ciebie? Może ty coś szkodliwego wydzielasz, papierochy potajemnie popalasz…

Robert nie wytrzymuje, nie ma aż tyle cierpliwości, minął kwadrans od powrotu do domu i już chciałby z niego uciec, po piętnastu minutach ma dosyć tej kobiety na cały dzień; kiedy jest poza domem, wydaje mu się, że może być inaczej, że przecież wciąż w głębi duszy ją kocha, tylko musi być bardziej wyrozumiały, silniejszy, w domu wystarczy kwadrans, żeby miał jej dość, ilu takich kwadransów jeszcze potrzeba, żeby wreszcie podjąć decyzję o wyprowadzce, zastanawia się Robert i natychmiast przypomina sobie, że teraz już trochę za późno, jest kompletnie spłukany, tak naprawdę od dawna już żyją wyłącznie na koszt Teścia; Robert nie ma dokąd się wyprowadzić, więc tkwi tutaj, zaciskając zęby, czasem odszczekując:

– Myślę, że ty masz alergię na samą siebie.

Dach w szopce przecieka, bo Robert dba o to, by dziura się nie zmniejszyła, żeby popołudniami mieć zajęcie z dala od Żony, alergia nie pozwala jej wejść do środka, szopka jest królestwem kurzu, szopek się nie sprząta, stawia się je po to, żeby wykonywać hałaśliwe i nieeleganckie prace fizyczne, dla których nie ma miejsca w eleganckich domostwach, zasadniczo mają więc służyć jako warsztaty, a z czasem wszystkie upodabniają się do siebie jako lamusy, przytułki dla wysłużonych sprzętów, strzępów dawnej świetności, przedmiotów, które stały się bezużyteczne i niemodne, ale jakoś żal je wyrzucać, a nawet jeśli nie żal, to jest kłopot z wywózką, tymczasem więc lądują w szopce i obrastają kurzem, kurz jest sprzymierzeńcem Roberta, dzięki niemu Robert może przez osobiście wydłubaną w dachu dziurę doglądać chmur, a Żona nie może tego sprawdzić, choć nawołuje, zbliża się, chciałaby go mieć przy sobie, przecież tyle, co wyszedł, a już go nie ma. Zebrała się na odwagę, zagląda do wewnątrz.

– Ale kurzu w tej szopie, zobacz, jak widać pod słońce… To kiedy przyjdziesz do domu?

– O co ci chodzi, widzisz przecież, że dach trzeba naprawić, pewnie do wieczora zejdzie…

– Aha… No bo… Może sobie to podzielisz… Żebyś nie był tu za długo, bo w domu jest roboty dość. U rodziców się odpływ zatkał, tata nie będzie się z tym grzebał, bo musi przygotować przemówienie… Tak, że… Nie za długo tutaj… Poza tym… chyba znowu te lęki mi się zaczynają.

Chyba naprawdę się zaczynają, skoro tak stanęła u wejścia do szopki i kurzu się nie boi tak jak samotności, te lęki, jak je nazywa, czasem doprowadzają ją do poważnych ataków histerii, tak poważnych, że Robert nie chciałby już być ich świadkiem, boi się ich tak samo jak jego Żona, która teraz kicha, czerwienieje, łzawi, ale stoi i patrzy na niego bł aga lnie, zaraz mu się tu udusi, dostanie ataku astmy i padnie, Robert wzdycha, bo znowu wygrała, znowu zrobiło mu się jej żal, przerywa dłubanie w dachu, musi wracać, musi się zająć byciem-ku-Żonie.

3

Pies wierci się, kładzie i wstaje, nerwowo popiskuje, boi się, bo pani leży na podłodze i wygląda na to, że nie chce się bawić, chyba umarła, choć kiedy liże jej twarz, czuje, że w środku jest życie, ciepła pani powinna się obudzić, ale pies nigdy niczego nie może być pewien, póki nie spojrzy pytająco na człowieka; pani upadła i umarła, na szczęście jest jeszcze pan gdzieś tam u siebie, może zaraz przyjdzie, pies pobiegłby po pana, ale wciąż wierzy, że pani za chwilę się obudzi, dopóki leży martwa na podłodze, jest bezbronna, ludzie są silni tylko na dwóch nogach, sprowadzeni do poziomu podłogi przestają być ludźmi, przestrzeń przypodłogowa należy do zwierząt domowych, one nie lubią takiego zaburzenia, wtargnięcia, człowiek nie powinien leżeć na podłodze zbyt długo, martwy czy żywy zaburza odwieczny porządek, pies nie wie, jak się zachować: skoro człowiek leży, to może on powinien wstać na dwie łapy, nie chciałby, żeby odtąd wszystko się tak zmieniło, zwłaszcza że nigdy dotąd nie udało mu się chodzić na dwóch łapach, poza tym pies w ogóle nie lubi jakichkolwiek zmian, żyje w wiecznej teraźniejszości; jeszcze raz liże twarz pani, no niechże ona wreszcie ożyje, może szczekanie pomoże, szczekanie przywoła pana, niech sam zobaczy, że pani umarła, znowu.

Pan jest Mężem pani, która ma na imię Róża; Pan Mąż obecnie przegląda papiery w swoim pokoju, coś mu się tam od rana nie zgadza w bilansach. Pan Mąż założył sobie kiedyś, że najważniejsze w życiu, to żeby bilans się zgadzał, od tej pory ustalał sobie takie biznesplany, żeby przy wykorzystaniu wrodzonego talentu i wyuczonej pracowitości stać się wybitnym specjalistą od bilansowania, Pan Mąż tak sobie wszystko poukładał, że aż mu się życie ułożyło, Szkoła Główna Handlowa z wyróżnieniem, staż w zachodnim banku, szybka wspinaczka, dyrektorskie stanowisko, wreszcie współwłasność banku, którego akcje wciąż rosną – a wszystko tylko dlatego, że nigdy nie przestał dbać o bilanse. Kiedy z nich wynikło, że osiągnął najlepszy moment na założenie rodziny, obliczył, że może sobie pozwolić na zdobycie kobiety ekskluzywnej, następnie po dokonaniu szczegółowego rachunku sumienia przyznał, że poświęcając się bez reszty swojej branży, zaniedbał edukacji kulturalnej, i tu, prześwietlając duszę swoją, dostrzegł zalążek kompleksu, który mógłby z czasem zacząć się rozrastać i wpływać na jego samopoczucie, a co za tym idzie na prosperowanie banku, wzrost akcji etc. Zaczął więc przeglądać rubryki towarzyskie w pismach dla eleganckich kobiet, fotoreportaże z premierowych bankietów, na które nie był zapraszany, blask gwiazd branży finansowej docierał bowiem do galaktyki scenicznej i ekranowej tylko wtedy, kiedy gwiazdy branży finansowej chętne były do przelania stosownej kwoty na sztukę, Pan Mąż zaś trzymał się z dala od wysoce niepewnych i nierentownych inwestycji, przeglądał jednak rubryki towarzyskie bardzo uważnie, bo obliczył, że inwestycja w sztukę może mu się opłacić tylko w jeden sposób: jeśli ożeni się ze sławną artystką, nie będzie musiał nikogo dofinansowywać, żeby znaleźć swoje stałe miejsce w rubrykach towarzyskich, w ten sposób jego wizerunek się wzbogaci, akcje wzrosną, a bilanse nie ulegną dezorganizacji. Pan Mąż szybko zmęczył się analizą fotoreportaży; poważnie studiując wiarygodny materiał, którego dostarczały mu pisma eleganckie, próbując obliczyć, która z gwiazd pojawia się w nich najczęściej w najbardziej pozytywnym kontekście, zrozumiał, że obrał błędną metodę – najczęściej fotografowane uczestniczki bankietów były bowiem tak zwanymi celebrities bankietowymi, artystkami zmuszonymi do bywania, gdyż ich rzeczywista wartość na rynku sztuki drastycznie spadała, aktorki notorycznie bywające na bankietach wcale nie były prawdziwymi gwiazdami, te bowiem niczego już nie musiały, Pan Mąż zrozumiał wreszcie, że rubryki bankietowe wypełnione są fotografiami zbyt małego formatu, prawdziwa gwiazda nie pozwoliłaby sobie na tak niewielki format; Pan Mąż wyszedł więc w miasto szukać dla siebie kobiety większego formatu, stanął w bezruchu przed największym billboardem w mieście, po raz pierwszy w życiu tracąc rachubę czasu (a przecież czas to pieniądz, będzie to później musiał nadrobić). Albowiem zaprawdę powiadam wam, zobaczył twarz Róży i pojął natychmiast, że dotąd oglądał w życiu tylko gęby. Zobaczył w największym z możliwych formatów najpiękniejszą z możliwych twarzy i przystąpił do działania. Wyliczył sobie, że jako człowiek zamożny i urodziwy, do tego korzystający w pełni z analitycznego umysłu, którym został obdarowany, jest może na co dzień nieco zbyt spięty i poważny, brak mu może nieco szarmu i poczucia humoru, nie przywykł do używania tych cech w warunkach biurowych, bankowość nie jest dziedziną zachowań spontanicznych, nakazuje mieć się na baczności i trzymać dystans; Pan Mąż przez całe życie doskonalił sztukę trzymania ludzi na dystans i zupełnie nie wiedział, jak sukcesywnie zmniejszać gradient odległości między sobą i kobietą największego formatu. Pan Mąż do tej pory korzystał z kobiet, zażywał ich, kiedy poczuł, że organizm dom aga się endorfin, były to jednak kobiety lekkie, łatwe i przyjemne także przez to, że nie musiał ich zdobywać, to były kobiety przeznaczone do natychmiastowej konsumpcji, zamawiał je z dostawą do domu, jeden jego napiwek równał się ich miesięcznym zarobkom, przeto doskonale wiedziały, jak się nim zajmować, od mistrzowskiego założenia prezerwatywy ustami na umiejętnie pobudzony członek, aż po maestrię udawanego orgazmu. Pan Mąż zrozumiał, że jakkolwiek by się zabrał do zdobywania kobiety jakiegokolwiek formatu, będzie to czynił z nieznaną sobie dotąd nieporadnością, straci wszystkie swoje atuty, zanim zdąży je ujawnić, uznał więc, że najlepiej będzie zacząć od przedstawienia oferty, potem zaś, stosując techniki negocjacyjne, którymi biegle władał na co dzień w swojej branży, sposobnie uargumentować korzyści z niej dla obu stron tak, by logika wykluczała odmowę.