Выбрать главу

Właściwie spokojnie mogę pojechać następną kolejką.

Albo jeszcze później.

Jest interes do zrobienia

Siedzę sobie w tej kolejce swojej ulubionej i zdecydowanie jestem szczęśliwa. Tyle dobrych rzeczy przydarzyło mi się w ciągu ostatniego roku. Co prawda nie pamiętam prawie, jak wygląda Ula, bo teraz mam zdecydowanie mniej czasu. Cały dom na głowie. I mężczyznę. Adam nie lubi pizzy, więc odpadły szybkie obiady z najbliższej pizzerii. Tosia jest zadowolona, ja mniej. Ale na ogół przyjemnie jest pichcić dla kogoś, kto jest tym zachwycony. I przyjemnie jest sobie z Adaśkiem posiedzieć w samotności – oczywiście względnej, bo przecież czasem do nas zajdzie Tosia z góry, jak sobie przypomni, że ma matkę. A najlepsze z tego wszystkiego jest to, że Adaśkowi w ogóle nie przeszkadza, że wyglądam tak, jak wyglądam, że Tosia bez przerwy czegoś od niego chce oraz że czasami trzeba wlać kreta w urządzenia sanitarne.

Tylko mniej mi się zrobiło czasu dla świata. Mańki nie widziałam od Bóg wie kiedy, Ule przynajmniej przez płot czasami złapię i pogadamy chwileczkę, Renia wpadnie raz na jakiś czas, ale poza tym… Z Agnieszką nie plotkowałam od miesięcy. Mężczyzna jest bardzo czasochłonny. Zupełnie o tym nie pamiętałam.

Dzisiaj skorzystam z okazji, że jestem w mieście, i spotkam się z Ostapko. To kapitalna dziewczyna, którą poznałam kiedyś w redakcji. Drobniutka, szarutka, o wesołej twarzy, bez przerwy zabiegana, coś robiła, coś jej nie wychodziło, zaczynała coś następnego, mieszkała kątem u znajomych, niesamowicie dzielna. A tydzień temu spotkałam ją przypadkiem po dłuższym niewidzeniu. Ludzie święci! Nie poznałam jej! Jak Feniks! Ktoś na mnie trąbnął na ulicy. Myślę sobie, świat nie jest do końca zły, jeśli na mnie jeszcze ktoś trąbi (na chodniku byłam). Nie odwróciłam się dumnie, bo co będę reagować na zaczepki, ale serce mi zaczęło pikać z radości. Trąbienie nie ustawało, a ja poczułam, jak prostują mi się plecki, a krok robi się sprężysty, co tu będę udawać. Dopóki się nie odwróciłam, udając zniecierpliwienie. I wtedy zobaczyłam Ewę. W jakim samochodzie! Nie znam się na samochodach, dopiero niedawno Adam, zaśmiewając się z mojej nieprawdopodobnej ignorancji, wytłumaczył mi, na czym polega różnica między sedanem a hatchbackiem. Zupełnie przypadkowo weszliśmy do salonu Nissana – stary opel Adama się rozlatuje. Weszliśmy, rzecz jasna, nie żeby kupić, kogo stać na taki samochód, ale żeby obejrzeć. I w jednym salonie zobaczyłam naraz trzy marki – Nissana, Sedana i Hatchbacka. Najbardziej mi się podobała ta trzecia – ale Adam dostał ataku śmiechu i musieliśmy wyjść. Całą drogę do domu tłumaczył mi, że sedan to wygląd taki samochodziasty, a hatchback to ścięty tył w każdej marce. Potem długo mówił o koniach i ich stosunku do pojemności, mocy, ABS, ASR, ESP itd. Wcale mnie to nie bawiło. W dalszym ciągu uważam, że w samochodzie najbardziej liczy się kolor.

W każdym razie wylądowałam z Ewą w knajpie. Mieszkanie wynajęte, samochód jej, ciuchy, że matko moja! Zupełnie niezależna finansowo osoba! A ja od Adama dostaję na rachunki, na całe szczęście zresztą. Bardzo byłam ciekawa, co to za praca, bo przecież nie z pensji redaktora. Ewa powiedziała, że to skutek dobrego inwestowania, pospłacała długi i myśli o wpłacie pierwszej raty na mieszkanie. A potem popatrzyła na mnie i powiedziała:

– Jeśli chcesz, mogę cię w to wprowadzić.

Ale oczywiście wcale nie chcę. Wystarczy mi to, co mam. Słyszałam o piramidkach i cudownych interesach, które potem się latami spłaca. Nie jestem idiotką. Ale Ewa przysięgła mi, że to nie żadna sieć bezpośredniej cudowności ani piramida, po prostu ma znajomego w Berlinie, który jest maklerem. I dobrze inwestuje.

Poza tym Adam na pewno byłby przeciwny takim cudom. On stoi mocno na ziemi. Ale spotkam się dzisiaj z Ostapko, bo skoro i tak będę w Warszawie, to co mi szkodzi. I miło popatrzyć na osobę, której się powiodło.

W redakcji jestem o trzynastej. Okazuje się, że notes z telefonami zostawiłam w domu, bo szukałam biletów na kolejkę i wszystko z torebki wyrzuciłam na stół. Ale nie wszystko z powrotem schowałam. Dzwonię do domu. Muszę przed czternastą skontaktować się z Ostapko! Od tego zależy moja przyszłość! Ach, jaki on ma miły głos, ten mój Niebieski!

Rzucam okiem na drzwi od pokoju, i szepczę w słuchawkę.

– Znajdź mi Ostapko.

Adam mówi:

– Nie ma.

Ja mówię:

– Leży na stole.

Adam mówi:

– Przeceniasz mnie. Słowo daję, że nie leży.

– Notes – mówię.

– Jest! – mówi ze zdumieniem. Idiota. Przecież mówiłam, że jest na stole. Przez chwilę w słuchawce słyszę tylko szelest kartek.

– Nie ma pod O.

Ja mówię:

– Oczywiście, że nie ma pod O. Chyba nie jestem głupia, żeby obcą osobę, do której miałam tylko raz zadzwonić w bardzo pilnej sprawie, pakować pod O, które już jest wypełnione do cna przez znajomych, którzy są na O.

Adam:

– To gdzie może być?

Logiczne jest, że matkę mam pod M, ojca pod K – kancelaria, brata pod S – bo tam mieszka, hydraulika pod W – jak woda, wodociągi pod P – projekt. Pedikiurzystkę mam albo pod N – nogi, albo pod G – Gośka, albo pod M – Małgośka, albo pod Z – zakład kosmetyczny, nie pamiętam dokładnie, ale jakie to ma znaczenie, skoro zawsze ją znajduję, gazownię pod X – bo tam było dużo wolnego miejsca. Więc Ostapko może być pod X albo Inne.

Adam mówi, żebym zadzwoniła za dziesięć minut, to może zdąży przeczytać cały mój notatnik z telefonami i zapoznać się z moim wyjątkowo rozczulającym sposobem prowadzenia notatek.

Nie chcę, żeby czytał cały! Ale muszę mieć telefon Ostapko. Odkładam słuchawkę i patrzę na zegarek. Mózg mój pracuje na przyspieszonych obrotach. Ostapko pracowała kiedyś w “Expressie Porannym”, to może być pod P. Albo pod G – gazeta, albo pod R – redakcje. Co prawda poznałam ją dzięki Agnieszce – to może być pod A. Chociaż Agnieszka nie jest pod A, tylko pod G – Grześki. To Ostapko może też być pod G. A nawet na pewno.

Dzwonię do domu, żeby powiedzieć Adamowi, gdzie ma szukać.

Zajęty!

Z kim on, do cholery, gada, jak ja czekam i czekam już chyba ze dwie godziny?

Dzwonię. Zajęty.

Wchodzi Naczelny i pyta, kiedy dostanie odpowiedzi na listy i czy wychodzę i gdzie, i czy wiem, że Napoleon chorował na taką chorobę, co to zmniejsza się i zmniejsza penis męski. Pierwsze słyszę i wykazuję chorobą Napoleona należne zainteresowanie, żeby odwrócić jego uwagę od pierwszych dwóch pytań. Jednak prawdą jest to, co twierdzi Renia – zwróć uwagę na penisa, a zapomną o wszystkim innym.

Okazuje się, że Naczelny przeczytał, że penis Napoleona miał dwa i pół centymetra. Zauważam uprzejmie, że to więcej niż średnia krajowa. Naczelny rozbawia się niemożebnie i mówi, że zawsze mu się miło ze mną rozmawia. O listach już nie wspomina. Zamyka za sobą drzwi, a ja rzucam się do telefonu.

Dzwonię.

Zajęty.

Zabiję go, jak wrócę do domu. Gdyby pędzel z borsuka nie stał w łazience, mój telefon nie byłby zajęty i mogłabym sobie spokojnie do siebie dzwonić! W porę sobie przypominam, że jednak mężczyzna w domu się przydaje – na przykład zaraz mi poda numer do Ostapko oraz skosi trawnik.

No i są jeszcze noce. Dużo powyżej średniej krajowej. Trochę się rozmarzam i wtedy dzwoni telefon. Adam!

– Boże, z kim ty tyle czasu gadałeś?

– Próbowałem się do was dodzwonić – mówi rozkosznie.

– Ale cały czas zajęte. Ostapko nie ma pod żadną literą w twoim notesie. Kto to jest H.M.?

O, psiakrew. To ja Hireczka nie wykreśliłam jeszcze na zawsze? To nie jest wygodne pytanie.

– Nie wiem – mówię słodko. – Może hydraulik.