Teraz znowu był niebezpiecznie blisko. Intrygowało ją, jak zachowałby się, gdyby pocałowała go w szyję? Czy uśmiechnąłby się i pieszczotliwie szepnął jej imię? Czy zacząłby pieścić jak dawniej? Drgnęła przestraszona, że wspomnienia wiodą ją na manowce.
– Uspokój się – szepnął Michael. – Naprawdę nie możesz się rozluźnić? Mam wrażenie, że trzymam kawał drewna.
– Zimno mi.
Westchnął, przytulił ją mocniej i potarł jej zziębnięte ramię gorącą dłonią. Rosalind starała się nie drżeć z zimna i podniecenia. Po chwili uspokoiła się i uległa złudzeniu, że nie było dzielących ich lat i sytuacja w jakiej się znaleźli jest naturalna. W ciemności słyszała jedynie spokojny oddech Michaela i bicie jego serca. Powoli trochę się odprężała.
– Cieplej ci?
– Tak, a tobie?
– Mnie też.
Była niemal pewna, że słyszy napięcie w jego głosie, więc pomyślała, że jest mu niewygodnie, że ścierpła mu ręka, służąca jej za poduszkę. Wiedziała, że powinna się odsunąć i wtedy byłoby im wygodniej, ale wreszcie zrobiło się jej odrobinę cieplej. Gdyby się odsunęła, znowu by marzła. Michael zaś tak czy owak będzie niepokojąco blisko. Zdecydowała, że lepszy niepokój niż chłód.
Zresztą doszła do wniosku, że skoro jemu jest zimno, a ona go grzeje, nie wypada się odsuwać. Uległa pokusie i przytuliła się mocniej. Jednocześnie postanowiła, że nazajutrz kupi elektryczny koc, dzięki czemu nie będzie musiała leżeć tak blisko i czuć unoszenia się i opadania jego piersi w rytm oddechu.
Pocieszyła się myślą, że jedna noc niczego nie zmieni w ich wzajemnych stosunkach. Odetchnęła z prawdziwą ulgą, ponieważ nareszcie poczuła się bezpieczna. Było jej ciepło i wygodnie. Zmęczenie wzięło górę.
Michael zorientował się, że usnęła i nie wiedział, czy cieszyć się, czy żałować. Zastanawiał się, czy w tym, że ją przytulił, był przewrotny zamysł. Nim podjął tę ryzykowną decyzję, wmawiał sobie, że będzie łatwiej mu, gdy ją przytuli, niż jeśli będzie to sobie tylko wyobrażał. W głębi serca wiedział jednak, że będzie, cierpiał.
Jak gdyby na potwierdzenie jego obaw, Rosalind mruknęła coś przez sen i mocniej się do niego przytuliła. Poczuł dotyk jej piersi i pomyślał o jedwabistej skórze pod cienką koszulą, którą wystarczyłoby odsunąć i…
Zdusił w zarodku niebezpieczne myśli i skupił całą uwagę na miarowym oddychaniu. Wdech, wydech, wdech, wydech. Spokojnie, raz, dwa, spokojnie. Przypomniał sobie własne słowa: „Pierwsza pomoc. Mam na głowie sprawy ważniejsze niż odgrzewanie nieudanego romansu. Jesteś zupełnie bezpieczna”.
Żałował, że mu uwierzyła bo jednak wolałby, aby leżała na skraju łóżka, a nie tak blisko. Była taka miękka i ciepła, czuł na ręce jej oddech. Po pięciu długich latach znowu miał ją w ramionach… Zastanawiał się, dlaczego nie znienawidził jej, chociaż próbował długo i ze wszystkich sił. Powinien pamiętać o nie przespanych nocach, gdy bolała go zadana przez nią rana, gdy czekał, aż przestanie tęsknić, przestanie wspominać zapach jej skóry, który przywodził mu na myśl letni ogród o zmierzchu.
Jak dobrze i cudownie było znowu trzymać ją w ramionach.
Rosalind zbudziło blade słońce, zaglądające do sypialni. Przez chwilę leżała zdezorientowana, nie wiedząc, gdzie jest. Gdy sobie przypomniała, zażenowana spojrzała w bok.
Michael wstał wcześniej, a jedynym dowodem, że spał obok, była wgnieciona poduszka. Niezbyt zadowolona pomyślała, że wieczorem było jej okropnie zimno i dlatego bez większego oporu przytuliła się do Michaela.
Czy to naprawdę był jedyny powód?
Zarumieniła się lekko, gdy przypomniała sobie, jak wygodnie ułożyła się przy nim i jakim wspaniałym oparciem było jego ciepłe, silne ciało. Wtedy zdawało się naturalne, że go objęła i że jego ramię służy jej za poduszkę. Teraz zawstydziła się, gdyż przypomniała sobie, o czym marzyła, czego pragnęła…
Wystraszyła się, że Michael mógł odczytać jej myśli. Co wtedy? Co będzie, jeśli odgadł, że pragnęła pieszczot?
Odrzuciła koc, zdjęła skarpety i wstała. Wmawiała sobie, że zachowała się tak dziwnie, ponieważ była zmęczona i zziębnięta. I że coś takiego nigdy więcej się nie powtórzy. Postanowiła kupić ciepłą koszulę nocną i elektryczny koc i zrobić wszystko, aby przekonać Michaela, że nie ma zamiaru co noc spać w jego ramionach. Będzie chłodna, opanowana i da mu do zrozumienia, że nie oczekuje powrotu do intymności pomimo zachowania poprzedniej nocy.
Bez entuzjazmu przejrzała rzeczy kupione przez Emmę i wybrała brązową bluzkę, czarny blezer i czarne legginsy. Pomyślała przygnębiona, że zapewne tak ubiera się idealna, rozsądna Kathy.
Weszła do kuchni tak cicho, że nikt jej nie spostrzegł. Michael uważnie słuchał Jamiego, który mówił coś z pełnymi ustami. Pani domu, siedząca naprzeciw nich, patrzyła na dziecko z pełnym wyrozumiałości uśmiechem.
Rosalind wcześniej miała nadzieję, że zaimponuje Michaelowi opanowaniem i swobodnym zachowaniem. Chciała mu pokazać, że nie jest skrępowana, a tymczasem na jego widok jej serce oszalało. Stała w miejscu, nie pojmując, dlaczego tak się dzieje. Przecież był przeciętnym mężczyzną, który spokojnie pił herbatę ze starego kubka. Nie zauważona, przyglądała mu się, jak gdyby widziała go pierwszy raz w życiu.
Po latach pracy na słońcu miał ogorzałą twarz i kurze łapki w kącikach oczu. Wyobraziła go sobie, jak stoi na pustyni i mruży oczy, wpatrzony w horyzont. I tam, i tu czuł się swobodnie, wszędzie był jak w domu. Popatrzyła na jego czoło, nos i policzki, na mocno zarysowaną szczękę i wreszcie na usta. Westchnęła rozmarzona.
Michael widocznie usłyszał owo westchnienie, gdyż odwrócił się i popatrzył na nią jasnymi, czystymi oczami. Pod wpływem tego spojrzenia zakręciło się jej w głowie.
Pani Brooke powiedziała z dezaprobatą:
– O, nareszcie wstałaś.
– Dzień dobry – szepnęła Rosalind.
Aby oderwać wzrok od Michaela, spojrzała na zegarek; było dwadzieścia po ósmej.
– Uważałem, że dobrze ci zrobi, jeśli dziś dłużej pośpisz – prędko rzekł Michael.
– Dłużej? Och! – Zorientowała się, że ich poglądy na temat wczesnego wstawania bardzo się różnią, więc powiedziała niepewnie:
– Zgadłeś… dziękuję.
– Siadaj. – Wstał i podsunął jej krzesło. – Zrobię ci świeżej herbaty… a może wolisz kawę?
Pamiętała kawę, smakującą jak lura, więc poprosiła o herbatę. Spojrzała na Jamiego, który miał całą buzię usmarowaną dżemem.
– Dzień dobry, smyku. Co jadłeś?
– Grzankę, bo babcia nie ma płatków.
– A sądząc po twojej buzi, pewno nie ma już ani trochę dżemu.
Zmoczyła ręcznik i wytarła chłopcu buzię i ręce. Wciąż dziwiło ją, że tak prędko nauczyła się automatycznie robić coś, co początkowo napełniało ją obrzydzeniem. Wyprostowała się uśmiechnięta i nad głową dziecka spojrzała prosto w oczy Michaelowi. Miał taki dziwny wyraz twarzy, że uśmiech zamarł jej na ustach. Przez kilka sekund wpatrywali się w siebie, zanim Michael odwrócił się i postawił imbryk na stole.
– Herbata gotowa.
Rosalind nie mogła oderwać oczu od brunatnych palców, które w nocy trzymały ją za rękę. Przełknęła ślinę i spytała ze sztucznym ożywieniem:
– Co dzisiaj robimy?
– Proponuję, żebyśmy pojechali po zakupy. – Usiadł z dala od niej. – Odpowiada ci?
– Bardzo, Objęła kubek i spuściła wzrok. Zastanawiała się, co znaczył osobliwy wyraz jego oczu.
– Mam listę! – zawołał Jamie. Przejęty uklęknął na krześle i oparł się o stół. – Napisałem. Patrz!
Kartka była tak zasmarowana dżemem jak przedtem jego policzki. Rosalind wzięła ją w dwa palce i z uwagą obejrzała. Wśród gryzmołów odcyfrowała jedynie kilka koślawych J.