Выбрать главу

Zasiedli więc za z grubsza oheblowanym stołem i wzięli się za usmażone na chrupko sardynki, które przyniesiono im na drewnianym talerzu, wielkim niczym koło od taczki. Jaskier, jak zauważył wiedźmin, co jakiś czas rozglądał się lękliwie. I zamierał, gdy zdało mu się, że jakiś przechodzień nazbyt natarczywie się im przypatruje.

— Powinieneś, myślę — mruknął wreszcie — jednak zaopatrzyć się w jakąś broń. I nosić ją na widoku. Warto by wyciągnąć naukę z wczorajszego zajścia, nie sądzisz? O, spójrz, widzisz tam wystawione tarcze i kolczugi? To warsztat płatnerski. Miecze też ani chybi tam mają.

— W tym mieście — Geralt ogryzł grzbiet sardynki i wypluł płetwę — broń jest zakazana, przybyszom broń się odbiera. Wygląda na to, że tylko bandyci mogą tu chadzać uzbrojeni.

— Mogą i chadzają — Bard ruchem głowy wskazał przechodzącego obok draba z wielkim berdyszem na ramieniu. - Ale w Kerack zakazy wydaje, przestrzega ich poszanowania i karze za ich łamanie Ferrant de Lettenhove, będący, jak wiesz, moim stryjecznym bratem. A ponieważ kumoterstwo jest świętym prawem natury, na tutejsze zakazy my obaj możemy sobie bimbać. Jesteśmy, stwierdzam niniejszym, uprawnieni do posiadania i noszenia broni. Skończymy śniadać i pójdziemy kupić ci miecz. Pani gospodyni! Znakomite te rybki! Proszę usmażyć jeszcze dziesięć!

— Jem te sardynki — Geralt wyrzucił ogryziony kręgosłup — i konstatuję, że utrata mieczy to nic, tylko kara za łakomstwo i snobizm. Za to, że zachciało mi się luksusu. Trafiła się robota w okolicy, umyśliłem więc wpaść do Kerack i poucztować w «Natura Rerum», oberży, o której w całym świecie głośno. A było gdziekolwiek zjeść flaków, kapusty z grochem albo rybnej polewki…

— Tak nawiasem — Jaskier oblizał palce — to «Natura Rerum», choć kuchnią słynąca zasłużenie, jest tylko jedną z wielu. Są lokale, gdzie jeść dają nie gorzej, a bywa, że lepiej. Choćby «Szafran i Pieprz» w Gors Velen albo «Hen Cerbin» w Novigradzie, z własnym browarem. Względnie «Sonatina» w Cidaris, niedaleko stąd, najlepsze owoce morza na całym wybrzeżu. «Rivoli» w Mariborze i tamtejszy głuszec po brokilońsku, tęgo szpikowany słoniną mniam. «Paprzyca» w Aldersbergu i ich słynny comber z zająca ze smardzami à la król Videmont. «Hofmeier» w Hirundum, ech, wpaść tam jesienią po Saovine, na pieczoną gęś w sosie gruszkowym… Albo «Dwa Piskorze», kilka mil za Ard Carraigh, zwyczajna karczma na rozstaju, a podają najlepsze wieprzowe golonki, jakie w życiu jadłem… Ha! Popatrz, kto do nas zawitał. O wilku mowa! Witaj, Ferrant… Znaczy, hmm… panie instygatorze…

Ferrant de Lettenhove zbliżył się sam, gestem rozkazując pachołkom, by zostali na ulicy.

— Julianie. Panie z Rivii. Przybywam z wiadomościami.

— Nie ukrywam — odrzekł Geralt — że się już niecierpliwiłem. Co zeznali przestępcy? Ci, którzy na mnie wczoraj napadli, korzystając, że byłem bezbronny? Mówili o tym całkiem głośno i otwarcie. To dowód, że w kradzieży moich mieczy maczali palce.

— Dowodów na to, niestety, brak — instygator wzruszył ramionami. - Trzej uwięzieni to zwykłe męty, do tego mało rozgarnięte. Napaści dokonali, fakt, ośmieleni tym, że byłeś bez broni. Plotka o kradzieży rozeszła się niewiarygodnie szybko, zasługa, jak się zdaje, pań z kordegardy. I zaraz znaleźli się chętni… Co zresztą mało dziwi. Nie należysz do osób szczególnie lubianych… I nie zabiegasz o sympatię i popularność. W areszcie dopuściłeś się pobicia współwięźniów…

— Jasne — kiwnął głową wiedźmin. - To wszystko moja wina. Ci wczorajsi też doznali obrażeń. Nie skarżyli się? Nie wystąpili o odszkodowanie?

Jaskier zaśmiał się, ale zaraz zamilkł.

- Świadkowie wczorajszego zajścia — rzekł cierpko Ferrant de Lettenhove — zeznali, że tych trzech bito bednarską klepką. I że bito niezwykle okrutnie. Tak okrutnie, że jeden z nich… zanieczyścił się.

— To pewnie ze wzruszenia.

— Bito ich — instygator nie zmienił wyrazy twarzy — nawet wówczas, gdy już byli obezwładnieni i nie stanowili zagrożenia. A to oznacza przekroczenie granic obrony koniecznej.

— A ja się nie boję. Mam dobrą adwokat.

— Może sardynkę? - przerwał ciężkie milczenie Jaskier.

— Informuję — przemówił wreszcie instygator — że śledztwo jest w toku. Wczorajsi aresztowani w kradzież mieczy zamieszani nie są. Przesłuchano kilka osób, które mogły mieć udział w przestępstwie, ale dowodów nie znaleziono. Żadnych tropów nie byli w stanie wskazać informatorzy. Wiadomo jednak… i to jest główna rzecz, z którą przybywam… że w miejscowym półświatku plotka o mieczach wywołała poruszenie. Pojawili się podobno i przyjezdni, żądni zmierzyć się z wiedźminem, zwłaszcza nieuzbrojonym. Zalecam więc czujność. Nie mogę wykluczyć kolejnych incydentów. Nie jestem też pewien, Julianie, czy w tej sytuacji towarzystwo pana z Rivii…

— W towarzystwie Geralta — przerwał bojowo trubadur — bywałem w dużo bardziej niebezpiecznych miejscach, w opałach, którym tutejsza żulia do pięt nie dorasta. Zapewnij nam, kuzynie, jeśli uznasz to za celowe, zbrojną eskortę. Niechaj działa odstraszająco. Bo gdy obaj z Geraltem spuścimy lanie kolejnym szumowinom, będą potem biadolić o przekroczeniu granic obrony koniecznej.

— Jeśli to istotnie szumowiny — powiedział Geralt. - A nie płatni siepacze, przez kogoś wynajęci. Czy śledztwo prowadzi się także i pod takim kątem?

— Pod uwagę brane są wszystkie ewentualności — uciął Ferrant de Lettenhove. -Śledztwo będzie kontynuowane. Eskortę przydzielę.

— Cieszymy się.

- Żegnam. Życzę powodzenia.

Nad dachami miasta darły się mewy.

* * *

Odwiedzin u płatnerza, jak się okazało, można było równie dobrze zaniechać. Geraltowi wystarczył rzut oka na oferowane miecze. Gdy zaś dowiedział się ich cen, wzruszył ramionami i bez słowa opuścił sklep.

— Myślałem — Jaskier dołączył na ulicy — że się rozumiemy. Miałeś kupić cokolwiek, byle nie wyglądać na bezbronnego!

— Nie będę trwonił pieniędzy na cokolwiek. Nawet jeśli to twoje pieniądze. To był chłam, Jaskier. Prymitywne miecze masowej produkcji. I paradne mieczyki dworskie, nadające się na bal maskowy, gdybyś zapragnął przebrać się za szermierza. Wycenione zaś tak, że tylko śmiech pusty porywa.

— Znajdźmy inny sklep! Albo warsztat!

— Wszędzie będzie to samo. Jest zbyt na broń byle jaką i tanią, która ma posłużyć w jednej porządnej bitce. I nie posłużyć tym, co zwyciężą, bo zebrana z pola boju nie nadaje się już do użycia. I jest zbyt na połyskujące ozdóbki, z którymi paradują eleganci. A którymi nawet kiełbasy nie da się ukroić. Chyba że pasztetowej.

— Jak zwykle przesadzasz!

— W twoich ustach to komplement.

— Niezamierzony! Skąd zatem, powiedz mi, wziąć dobry miecz? Nie gorszy od tych, które ukradziono? Albo lepszy?

— Są a jakże, mistrzowie mieczniczego fachu. Może i trafiłaby się u nich jakaś porządna głownia na składzie. Ale ja muszę mieć miecz dopasowany do ręki. Kuty i wykonany na zamówienie. To trwa kilka miesięcy, a bywa, że rok. Nie mam tyle czasu.

— Jakiś miecz jednak sprawić sobie musisz — zauważył trzeźwo bard. - I to raczej pilnie, według mnie. Co więc pozostaje? Może…

Zniżył głos, rozejrzał się

— Może… Może Kaer Morhen? Tam z pewnością…

— Z całą pewnością — przerwał Geralt, zaciskając szczęki. - A jakże. Tam jest wciąż dość kling, pełny wybór, wliczając srebrne. Ale to daleko, a prawie nie ma dnia bez burzy i ulewy. Rzeki wezbrały, drogi rozmiękły. Podróż zajęłaby mi z miesiąc. Poza tym…