Выбрать главу

I ta nazwa była wyjątkowo trafna, krasowe ostańce wytyczały zadziwiająco regularny kształt wielkiego trójkąta, wysuniętego przed Elfią Twierdzę niczym bastion. Wewnątrz owego trójkąta wznosiła się budowla, przypominająca fort. Otoczona czymś, co przypominało ogrodzony obóz warowny.

Geralt przypomniał sobie słuchy, krążące o Rawelinie. I o osobie, która w Rawelinie rezydowała.

Skręcili z gościńca.

Za pierwsze ogrodzenie wiodło kilka wejść, wszystkich strzegli uzbrojeni po zęby strażnicy, po pstrej i różnorodnej odzieży łatwi do rozpoznania jako żołnierze najemni. Zatrzymał ich już pierwszy posterunek. Choć Jaskier głośno powoływał się na umówioną audiencję i dobitnie podkreślał dobre stosunki z szefostwem, kazano im zsiąść z koni i czekać. Dość długo. Geralt zaczął się już nieco niecierpliwić, gdy wreszcie zjawił się drab o aparycji galernika, każący im iść za sobą. Wnet okazało się, że drab prowadzi ich drogą okrężną, na zaplecze kompleksu, z centrum którego dobiegał gwar i dźwięki muzyki.

Przeszli przez mostek. Tuż za nim leżał człowiek, mało przytomnie macający wokół siebie rękami. Twarz miał pokrwawioną i tak napuchłą, że oczy całkiem niemal niknęły w opuchliźnie. Oddychał ciężko, a każdy oddech wydymał u rozbitego nosa krwawe bańki. Prowadzący ich drab nie poświęcił leżącemu najmniejszej uwagi, zatem także Geralt i Jaskier udawali, że nic nie widzą. Znajdowali się na terytorium, gdzie nie należało przejawiać nadmiernej ciekawości. W sprawy Rawelinu nie zalecało się wścibiać nosa — w Rawelinie, jak wieść niosła, wścibiony nos zazwyczaj rozstawał się z posiadaczem i zostawał tam, gdzie go wścibiono.

Drab wiódł ich przez kuchnię, w której jak w ukropie uwijali się kucharze. Bulgotały kotły, w których, jak dostrzegł Geralt, gotowały się kraby, homary i langusty. Wiły się w kadziach węgorze i mureny, dusiły w garach małże i omułki. Skwierczały na ogromnych patelniach mięsiwa. Służba porywała naładowane gotowym jadłem tace i misy, by unieść je w korytarze.

Następne pomieszczenia przepajała dla odmiany woń damskich perfum i kosmetyków. Przed szeregiem luster, paplając nieustannie, poprawiało urodę kilkanaście kobiet w różnych stadiach negliżu, wliczając ten zupełny. Także i tutaj Geralt i Jaskier zachowali kamienne oblicza i nie pozwolili oczom nadmiernie pląsać.

W kolejnym pomieszczeniu poddano ich drobiazgowej rewizji. Dokonujący jej osobnicy byli poważni z wyglądu, profesjonalni w zachowaniu i stanowczy w działaniu. Sztylet Geralta podległ konfiskacie. Jaskrowi, który nigdy żadnej broni nie nosił, odebrano grzebień i korkociąg. Ale — po zastanowieniu — pozostawiono lutnię.

— Przed wielebnością stoją krzesła — pouczono ich na koniec. - Na nich usiąść. Siedzieć i nie wstawać, póki wielebność nie rozkaże. Nie przerywać, gdy wielebność mówi. Nie mówić, póki wielebność znaku nie da, że można. A teraz wejść. Tymi drzwiami.

— Wielebność? - mruknął Geralt.

— Był niegdyś kapłanem — odmruknął poeta. - Ale nie bój się, nie nabrał nawyków. Podwładni muszą go jednak jakoś tytułować, a nie znosi nazywania szefem. My tytułować go nie musimy.

Gdy weszli, drogę natychmiast zastąpiło im coś. Coś było wielkie niczym góra i intensywnie śmierdziało piżmem.

— Się masz, Mikita — powitał górę Jaskier.

Nazwany Mikitą olbrzym, ewidentnie straż przyboczna wielebnego szefa, był metysem, wynikiem skrzyżowania ogra i krasnoluda. Efektem był łysy krasnolud wzrostu dobrze powyżej siedmiu stóp, całkowicie bez szyi, z kędzierzawą brodą, wystającymi jak u odyńca zębami i rękoma sięgającymi kolan. Nieczęsto widywało się podobną krzyżówkę, gatunki, jak się uważało, były całkowicie odmienne genetycznie — coś takiego jak Mikita nie mogło powstać naturalnie. Nie obyło się bez pomocy wyjątkowo silnej magii. Magii, nawiasem mówiąc, zakazanej. Krążyły pogłoski, że sporo czarodziejów lekceważy zakaz. Geralt miał właśnie przed oczami dowód na prawdziwość pogłosek.

Usiedli, zgodnie z obowiązującym tu protokołem, na dwóch wiklinowych krzesłach. Geralt rozejrzał się. W najdalszym kącie komnaty, na wielkim szezlongu, dwie roznegliżowane panienki zajmowały się sobą wzajem. Przyglądał się im, karmiąc jednocześnie psa, mały, niepozorny, zgarbiony i nijaki mężczyzna w luźnej, kwieciście haftowanej szacie i fezie z kutasem. Nakarmiwszy psa ostatnim kawałkiem homara, mężczyzna wytarł ręce i odwrócił się.

— Witaj, Jaskier — przemówił, siadając przed nimi na czymś, co do złudzenia przypominało tron, choć było z wikliny. - Uszanowanie, panie Geralcie z Rivii.

Wielebny Pyral Pratt, uchodzący — nie bez podstaw — za szefa przestępczości zorganizowanej całego regionu, wyglądał jak emerytowany kupiec bławatny. Na pikniku emerytowanych kupców bławatnych nie rzucałby się w oczy i nie byłby do zidentyfikowania jako ktoś spoza branży. Przynajmniej z odległości. Obserwacja z bliższego dystansu pozwalała zobaczyć u Pyrala Pratta to, czego kupcy bławatni nie miewali. Starą i zblakłą bliznę na kości policzkowej, ślad po cięciu nożem. Nieładny i złowróżący grymas wąskich ust. Jasne, żółtawe oczy, nieruchome jak u pytona.

Długo nikt nie przerywał milczenia. Skądś zza ściany dolatywała muzyka, słychać było gwar.

— Rad widzę i witam obu panów — odezwał się wreszcie Pyral Pratt. W jego głosie wyraźnie dała się słyszeć stara i nierdzewiejąca miłość do tanich i kiepsko destylowanych alkoholi.

— Zwłaszcza ciebie rad witam, śpiewaku. - Wielebny uśmiechnął się do Jaskra. - Nie widzieliśmy się od wesela mojej wnuczki, któreś uświetnił występem. A ja właśnie myślałem o tobie, bo kolejnej z moich wnuczek coś za mąż pilno. Tuszę, że po starej przyjaźni i tym razem nie odmówisz. Co? Zaśpiewasz na weselu? Nie dasz się prosić tak długo, jak poprzednio? Nie będę cię musiał… przekonywać?

— Zaśpiewam, zaśpiewam — pospieszył z zapewnieniem Jaskier, blednąc lekko.

— A dziś — kontynuował Pratt — wpadłeś zapytać o moje zdrowie, jak mniemam? Otóż do dupy ono jest, to moje zdrowie.

Jaskier i Geralt nie skomentowali. Ogrokrasnolud śmierdział piżmem. Pyral Pratt westchnął ciężko.

— Dostałem — obwieścił — wrzodów żołądka i jadłowstrętu, więc rozkosze stołu już nie dla mnie. Zdiagnozowano mi chorą wątrobę i zakazano picia. Nabawiłem się dyskopatii, w równej mierze kręgów szyjnych i lędźwiowych, a to wyeliminowało mi z rozrywek łowiectwo i inne sporty ekstremalne. Leki i kuracje pochłaniają ogrom pieniędzy, którem dawniej zwykł wydawać na gry hazardowe. Fujarka, owszem, powiedzmy, że jeszcze mi staje, ale ileż z nią roboty, by stanęła! Rzecz wcześniej znuży, niż ucieszy… To co mi pozostaje? Hę?

— Polityka?

Pyral Pratt zaśmiał się, aż zatrząsł się kutas u fezu.

— Brawo, Jaskier. Jak zwykle w sedno. Polityka, o tak, to jest teraz coś dla mnie. Początkowo nie byłem do rzeczy nastawiony przychylnie. Myślałem prędzej nierządem się parać i w domy publiczne inwestować. Wśród polityków się obracałem i licznych poznałem. I przekonałem się, że lepiej przestawać z kurwami, bo kurwy mają chociaż jakiś swój honor i jakieś zasady. Z drugiej jednak strony z bardaka nie porządzisz tak dobrze, jak z ratusza. A rządzić by się chciało, jeśli nie światem, jak to mówią, to choć powiatem. Głosi stare porzekadło, nie możesz ich pokonać, to się do nich przyłącz…

Przerwał, spojrzał na szezlong, wyciągając szyję.

— Nie markować, dziewczynki! — krzyknął. - Nie udawać! Więcej, więcej zapału! Hmm… Na czym to ja stanąłem?

— Na polityce.

— No tak. Ale polityka polityką, a tobie, wiedźminie, twoje słynne miecze ukradziono. Czy aby nie w tej sprawie mam honor cię witać?