— W tej właśnie jako żywo.
— Ukradli miecze — pokiwał głową Pratt. - Strata bolesna, jak mniemam? Rzecz oczywista, że bolesna. I niepowetowana. Ha, zawszem twierdził, że w Kerack złodziej na złodzieju. Ludzie tameczni, daj im jeno szansę, ukradną, rzecz to znana, wszystko, co nie jest solidnie przybite gwoździami. Na wypadek zaś kontaktu z rzeczami przybitymi zawsze noszą przy sobie brechsztangi.
- Śledztwo, tuszę, trwa? — podjął po chwili. - Ferrant de Lettenhove działa? Spójrzcie jednakowoż prawdzie w oczy, panowie. Ze strony Ferranta cudów oczekiwać nie należy. Bez obrazy, Jaskier, ale twój krewniak lepszym byłby księgowym, niż jest śledczym. U niego nic, tylko książki, kodeksy, paragrafy, regulaminy, no i te jego dowody, dowody i jeszcze raz dowody. Jak w tej facecji o kozie i kapuście. Nie znacie? Zamknęli raz kozę w obórce z główką kapusty. Rano kapusty ani śladu, a koza sra na zielono. Ale dowodów brak i świadków nie ma, tedy sprawa umorzona, causa finita. Nie chciałbym być złym prorokiem, wiedźminie Geralcie, ale sprawa kradzieży twoich mieczy może znaleźć podobne zakończenie.
Geralt i tym razem nie skomentował.
— Pierwszy miecz — Pyral Pratt potarł podbródek upierścienioną dłonią — jest stalowy. Stal syderytowa, ruda pochodząca z meteorytu. Kuta w Mahakamie, w krasnoludzkich hamerniach. Długość całkowita czterdzieści i pół cala, sama głownia długa na dwadzieścia siedem i ćwierć. Wspaniałe wyważenie, waga głowni precyzyjnie równa wadze rękojeści, waga całej broni z pewnością poniżej czterdziestu uncji. Wykonanie rękojeści i jelca proste, ale eleganckie.
— I drugi miecz, podobnej długości i wagi, srebrny. Częściowo, oczywiście. Stalowy trzpień okuty srebrem, także ostrza są stalowe, czyste srebro jest za miękkie, by dobrze je naostrzyć. Na jelcu i całej długości klingi znaki runiczne i glify, uznane przez moich rzeczoznawców za niemożliwe do odczytania, ale niewątpliwie magiczne.
— Precyzyjny opis. - Geralt miał twarz jak z kamienia. - Jakbyś miecze widział.
— Bo też i widziałem. Przyniesiono mi je i zaproponowano kupno. Reprezentujący interesy obecnego właściciela pośrednik, osoba mająca nienaganną reputację i osobiście mi znana, ręczył, że miecze są nabyte legalnie, że pochodzą ze znaleziska w Fen Carn, starożytnej nekropolii w Sodden. W Fen Carn wygrzebano bez liku skarbów i artefaktów, toteż w zasadzie nie było podstaw do kwestionowania wiarygodności. Ja jednak miałem podejrzenia. I mieczy nie kupiłem. Słuchasz mnie, wiedźminie?
— W napięciu. Czekam na konkluzję. I na szczegóły.
— Konkluzja jest następująca: coś za coś. Szczegóły kosztują. Informacja nosi metkę z ceną.
— No wiesz — żachnął się Jaskier. - Ja do ciebie po starej przyjaźni, z przyjacielem w biedzie…
— Interes jest interes — przerwał mu Pyral Pratt. - Powiedziałem, informacja, którą posiadam, ma swoją cenę. Chcesz się dowiedzieć czegoś o losie twych mieczy, wiedźminie z Rivii, musisz zapłacić.
— Jaka cena jest na metce?
Pratt wyciągnął spod szaty dużą złotą monetę i wręczył ją ogrokrasnoludowi. Ten zaś bez widocznego wysiłku złamał ją w palcach, jakby to był herbatnik. Geralt pokręcił głową.
— Banał na poziomie jarmarcznego teatrzyku — wycedził. - Wręczysz mi pół monety, a ktoś, kiedyś, może nawet za kilka lat, zjawi się z drugą połówką. I zażąda, by spełnić jego życzenie. Które będę musiał spełnić bezwarunkowo. Nic z tego. Jeśli to miała być cena, to targu nie ubijemy. Causa finita. Idziemy, Jaskier.
— Nie zależy ci na odzyskaniu mieczy?
— Nie aż tak.
— Podejrzewałem to. Ale spróbować nie zawadziło. Złożę inną ofertę. Tym razem nie odrzucenia.
— Idziemy, Jaskier.
— Wyjdziesz — Pratt wskazał ruchem głowy — ale innymi drzwiami. Tymi. Rozebrawszy się wprzód. W samych kalesonach.
Geraltowi zdawało się, że panuje nad twarzą. Musiał się mylić, bo ogrokrasnolud zaryczał nagle ostrzegawczo i postąpił ku niemu, unosząc łapy i śmierdząc w dwójnasób.
— To są jakieś kpiny — oświadczył głośno Jaskier, u boku wiedźmina jak zwykle zuchowaty i pyskaty.
— Dworujesz sobie z nas, Pyral. Dlatego teraz pożegnamy się i wyjdziemy. I to tymi samymi drzwiami, którymi weszliśmy. Nie zapominaj, kim jestem! Wychodzę!
— Nie sądzę — pokręcił głową Pyral Pratt. - To, że nie jesteś specjalnie mądry, już kiedyś ustaliliśmy. Ale na to, by teraz spróbować wyjść, jesteś za mądry.
By podkreślić wagę słów szefa, ogrokrasnolud pokazał im zaciśniętą pięść. Rozmiarów arbuza. Geralt milczał. Już od dłuższej chwili przyglądał się olbrzymowi, wypatrując na nim miejsca wrażliwego na kopniak. Bo wyglądało, że bez kopania się nie obejdzie.
— No, dobra. - Pratt gestem zmitygował ochroniarza. - Ustąpię trochę, wykażę dobrą wolę i pragnienie kompromisu. Zgromadziła się tu dziś cała okoliczna elita przemysłu, handlu i finansjery, politycy, szlachta, duchowieństwo, nawet jeden książę, incognito. Obiecałem im spektakl, jakiego nie widzieli, a wiedźmina w gaciach nie widzieli z pewnością. Ale niechaj będzie, ustąpię krzynę: wyjdziesz goły do pasa. W zamian otrzymasz obiecane informacje, i to zaraz. Nadto, jako bonus…
Pyral Pratt podniósł ze stołu arkusik papieru.
— Jako bonus, dwieście novigradzkich koron. Na wiedźmiński fundusz emerytalny. Proszę, oto czek na okaziciela, na bank Giancardich, do inkasa w każdej ich filii. I co ty na to?
— Dlaczego pytasz? — zmrużył oczy Geralt. - Dałeś już, zdaje się, do zrozumienia, że odmówić nie mogę.
— Dobrze ci się zdaje. Mówiłem, to oferta nie do odrzucenia. Ale, jak mniemam, obopólnie korzystna.
— Jaskier, bierz czek. - Geralt rozpiął i zdjął kurtkę. - Mów, Pratt.
— Nie rób tego. - Jaskier pobladł jeszcze bardziej. - Albo to wiesz, co cię tam czeka, za tymi drzwiami?
— Mów, Pratt.
— Jak już wspominałem — wielebny rozparł się na swym tronie — odmówiłem pośrednikowi kupna mieczy. Ale ponieważ była to, jak już mówiłem, osoba dobrze mi znana i zaufana, zasugerowałem inny, bardzo opłacalny sposób ich spieniężenia. Poradziłem, by ich obecny posiadacz wystawił je na aukcji. W domu aukcyjnym braci Borsodych, w Novigradzie. To największa i najbardziej renomowana aukcja kolekcjonerska, z całego świata zjeżdżają tam amatorzy rarytasów, antyków, rzadkich dzieł sztuki, unikatowych wyrobów i wszelkich osobliwości. Żeby wejść w posiadanie jakiegoś fenomenu do swej kolekcji, dziwacy ci licytują jak szaleni, różne egzotyczne cudactwa idą u Borsodych za niebotyczne nieraz sumy. Nigdzie nie da się sprzedać drożej.
— Mów, Pratt. - Wiedźmin ściągnął koszulę. - Słucham cię.
— Aukcje w domu Borsodych odbywają się raz w kwartale. Najbliższa będzie prowadzona w lipcu, piętnastego. Złodziej niezawodnie zjawi się tam z twoimi mieczami. Przy odrobinie szczęścia zdołasz mu je odebrać, zanim je wystawi.
— I to tyle?
— To całkiem niemało.
— Tożsamość złodzieja? Albo pośrednika?
— Tożsamości złodzieja nie znam — uciął Pratt. - A pośrednika nie wyjawię. To są interesy, obowiązują prawa, reguły i nie mniej od nich ważne uzanse. Straciłbym twarz. Zdradziłem ci dość, dostatecznie dużo za to, czego od ciebie żądam. Wyprowadź go na arenę, Mikita. A ty chodź ze mną Jaskier, też sobie popatrzymy. Na co czekasz, wiedźminie?
— Mam, rozumiem, wyjść bez broni? Nie dość, że goły do pasa, ale i z gołą ręką?
— Obiecałem gościom — wyjaśnił Pratt, powoli, jak dziecku — coś, czego dotąd nikt nie widział. Wiedźmina z bronią już widywano.