Выбрать главу

— Pieniądze, które wygrałeś — przerwał książę — to dla mnie też tylko symbol, taki sam jak wybity na nich znak novigradzkiej mennicy i profil aktualnego hierarchy. Wiedz też, wiedzcie obaj, że ja również wygrałem. Odzyskałem coś, co uważałem za utracone bezpowrotnie. Wiarę w ludzi, mianowicie. Ferrant, Geralcie z Rivii, był absolutnie pewien twojej reakcji. Ja zaś, wyznaję, miałem go za naiwnego. Przekonany byłem, że się ugniesz.

— Wszyscy coś wygrali — stwierdził Geralt kwaśno. - A ja?

— Ty też — spoważniał książę. - Powiedz mu, Ferrant. Objaśnij mu, o co tu szło.

— Jego łaskawość obecny tu książę Egmund — wyjaśnił instygator — raczył na chwilę wcielić się w Xandera, swego młodszego brata. Jak również, symbolicznie, w pozostałych braci, pretendentów do tronu. Książę podejrzewał, że Xander lub ktoś inny spośród rodzeństwa będzie chciał celem zdobycia tronu posłużyć się będącym na podorędziu wiedźminem. Postanowiliśmy więc coś takiego… zainscenizować. I teraz wiemy, że gdyby do tego faktycznie doszło… Jeśliby ktoś faktycznie złożył ci niegodną propozycję, ty nie pójdziesz na lep książęcych łask. I nie ulękniesz się gróźb ani szantażu.

— Rozumiem — kiwnął głową wiedźmin. - I czoła chylę przed talentem. Książę raczył doskonale wczuć się w rolę. W tym, co raczył mówić o mnie, w opinii, jaką o mnie miał, nie wyczułem gry aktorskiej. Przeciwnie. Czułem samą szczerość.

— Maskarada miała swój cel — przerwał niezręczną ciszę Egmund. - Osiągnąłem go i ani myślę się przed tobą tłumaczyć. A korzyści i ty odniesiesz. Finansowe. Mam otóż faktycznie zamiar wynająć cię. I sowicie twe usługi opłacić. Powiedz mu, Ferrant.

— Książę Egmund — rzekł instygator — lęka się zamachu na życie ojca, króla Belohuna, do jakiego może dojść podczas zaplanowanych na święto Lammas królewskich godów. Książę byłby spokojniejszy, gdyby wówczas nad bezpieczeństwem króla czuwał… ktoś taki jak wiedźmin. Tak, tak, nie przerywaj, wiemy, że wiedźmini to nie ochroniarze ani straż przyboczna, że racją ich bytu jest obrona ludzi przed zagrożeniami ze strony monstrów magicznych, nadprzyrodzonych i nienaturalnych…

— To według książki — przerwał niecierpliwie książę. - W życiu bywało różnie. Wiedźmini najmowali się do ochrony karawan, wędrujących przez rojące się od potworów głusze i ostępy. Bywało jednak, że zamiast potworów kupców atakowali zwykli rabusie, a wiedźmini wcale nie byli od tego, by ich pochlastać. Mam podstawy do obaw, że podczas godów króla mogą napaść… bazyliszki. Podejmiesz się obrony przed bazyliszkami?

— To zależy.

— Od czego?

— Od tego, czy aby inscenizacja nie trwa nadal. A ja właśnie nie jestem obiektem kolejnej prowokacji. Ze strony któregoś z pozostałych braci, dla przykładu. Talent do wcielania się w role nie jest, zakładam, rzadkością w rodzinie.

Ferrant żachnął się. Egmund walnął pięścią w stół.

— Nie przeginaj pały — warknął. - I nie zapominaj się. Pytałem, czy się podejmiesz. Odpowiadaj!

— Mógłbym — kiwnął głową Geralt — podjąć się obrony króla przed hipotetycznymi bazyliszkami. Niestety, w Kerack okradziono mnie z moich mieczy. Służby królewskie wciąż nie zdołały wpaść na trop złodzieja i chyba niewiele czynią w tym kierunku. Bez mieczy obronić nikogo nie zdołam. Muszę więc odmówić z przyczyn obiektywnych.

— Jeśli to wyłącznie kwestia mieczy, to problemu nie będzie. Odzyskamy je. Prawda, panie instygatorze?

— Bezwzględnie.

— Sam widzisz. Instygator królewski bezwzględnie potwierdza. Jak więc będzie?

— Niech wpierw odzyskam miecze. Bezwzględnie.

— Uparty z ciebie osobnik. Ale niech ci będzie. Zaznaczam, że za twe usługi otrzymasz zapłatę i zapewniam, że nie znajdziesz mnie skąpym. Względem zaś innych korzyści, to niektóre uzyskasz od razu, awansem niejako, w dowód mej dobrej woli. Twoją sprawę w sądzie możesz już uważać za umorzoną. Formalnościom musi stać się zadość, a biurokracja nie zna pojęcia pośpiechu, ale możesz się już uważać za osobę wolną od podejrzeń i mającą swobodę poruszania się.

— Wdzięcznym niepomiernie. A zeznania i faktury? Leukrota z Cizmar, wilkołak z Guaamez? Co z dokumentami? Tymi, którymi książę raczył posłużyć się jako… teatralnym rekwizytem?

— Dokumenty — Egmund spojrzał mu w oczy — chwilowo zostaną u mnie. W bezpiecznym miejscu. Bezwzględnie.

* * *

Gdy wrócił, dzwon króla Belohuna właśnie oznajmiał północ.

Koral, oddać jej trzeba honor, na widok jego pleców zachowała rezerwę i spokój. Umiała nad sobą panować. Nawet głos się jej nie zmienił. Prawie się nie zmienił.

— Kto ci to zrobił?

— Wigilozaur. Taki jaszczur…

— Jaszczur założył te szwy? Pozwoliłeś się szyć jaszczurowi?

— Szwy założył medyk. A jaszczur…

— Do diabła z jaszczurem! Mozaik! Skalpel, nożyczki, pinceta! Igła i katgut! Eliksir Pulchellum! Odwar aloesowy! Unguentum ortolanil Tampon i wyjałowiony opatrunek! I przygotuj synapizm z miodu i gorczycy! Ruszaj się, dziewczyno!

Mozaik uwinęła się w podziwu godnym tempie. Lytta zabrała się do operacji. Wiedźmin siedział i cierpiał w milczeniu.

— Medykom, nie znającym się na magii — wycedziła czarodziejka, zakładając szew — powinno się jednak zabronić praktykować. Wykładać w uczelni, owszem. Zszywać zwłoki po sekcji, tak. Ale do żywych pacjentów nie powinno się ich dopuszczać. Ale raczej tego nie doczekam, wszystko idzie w przeciwnym kierunku.

— Nie tylko magia leczy — zaryzykował opinię Geralt. - A ktoś leczyć musi. Wyspecjalizowanych magów uzdrowicieli jest garstka, a zwykli czarodzieje leczyć nie chcą. Nie mają czasu albo uważają że nie warto.

— Słusznie uważają. Skutki przeludnienia mogą być fatalne. Co to jest? To, czym się bawisz?

— Wigilozaur był tym oznaczony. Miał to trwale przymocowane do skóry.

— Zdarłeś z niego jako należne zwycięzcy trofeum?

— Zdarłem, by ci pokazać.

Koral przyjrzała się owalnej mosiężnej plakietce rozmiaru dziecięcej dłoni. I wytłoczonym na niej znakom.

— Ciekawy zbieg okoliczności — powiedziała, przyklejając mu do pleców gorczycznik. -Biorąc pod uwagę fakt, że właśnie wybierasz się w tamte strony.

— Wybieram się? Ach, tak, prawda, zapomniałem. Twoi konfratrzy i ich plany odnośnie mojej osoby. Czyżby owe plany skonkretyzowały się?

— Nie inaczej. Otrzymałam wiadomość. Jesteś proszony o przybycie na zamek Rissberg.

— Jestem proszony, wzruszające. Na zamek Rissberg. Siedzibę sławnego Ortolana. Prośbie, jak wnoszę, odmówić nie mogę.

— Nie radziłabym. Proszą byś przybył pilnie. Zważywszy na twoje obrażenia, kiedy będziesz mógł wyruszyć?

— Zważywszy na obrażenia, ty mi powiedz. Medyczko.

— Powiem. Później… Teraz zaś… Nie będzie cię czas jakiś, będę tęsknić… Jak się teraz czujesz? Czy będziesz mógł… To wszystko, Mozaik. Idź do siebie i nie przeszkadzaj nam. Co miał znaczyć ten uśmieszek, pannico? Mam ci go zamrozić na ustach na stałe?

Interludium

Jaskier, Pół wieku poezji
(fragment brudnopisu, tekst, który nigdy nie wszedł do oficjalnego wydania)

Zaprawdę, wiedźmin wiele mi zawdzięczał. Co dzień, to więcej.

Wizyta u Pyrala Pratta w Rawelinie, zakończona, jak wiecie, burzliwie i krwawo, przyniosła jednak i pewne profity. Geralt wpadł na trop złodzieja swych mieczy. Moją poniekąd to zasługą bom to ja, dzięki memu sprytowi, do Rawelinu Geralta pokierował. A nazajutrz to ja, nikt inny, Geralta w nową broń wyposażyłem. Nie mogłem patrzeć, jak chodzi bezbronny. Powiecie, że wiedźmin nie bywa bezbronny nigdy? Że to wyćwiczony w każdym rodzaju walki mutant, od normalnego człeka dwa razy silniejszy i dziesięć razy szybszy? Który trzech uzbrojonych drabów klepką dębową bednarską w mig na ziemi rozciąga? Że na domiar magią włada, swymi Znakami, które bronią są całkiem nielichą? Prawda. Ale co miecz, to miecz. W kółko mi powtarzał, że bez miecza jak goły się czuje. Więc go w miecz wyposażyłem.