Rozdział dziewiąty
Rissberg nie przedstawiał się ani groźnie, ani nawet imponująco. Ot, zameczek, jakich wiele, rozmiarem średni, zgrabnie wpasowany w strome zbocze góry, przytulony do urwiska, jasnym murem skontrastowany z wieczną zielenią świerkowego lasu, górujący nad szczytami drzew dachówką dwóch czworokątnych wież, jednej wyższej, drugiej niższej. Okalający zamek mur nie był, jak się okazywało z bliska, zbyt wysoki i nie wieńczył go krenelaż, umieszczone zaś na rogach i nad bramą wieżyczki miały charakter bardziej ozdobny niż obronny.
Wijąca się wokół wzgórza droga nosiła ślady intensywnego użytkowania. Bo też i była użytkowana, i to wcale intensywnie. Wnet przyszło wiedźminowi wyprzedzać wozy, powozy, pojedynczych jeźdźców i pieszych. Sporo podróżnych wędrowało też z przeciwka, od strony zamku. Geralt domyślał się celu pielgrzymek. Że słusznie, okazało się, ledwie wyjechał z lasu.
Płaski szczyt wzgórza pod kurtyną muru zajmowało skonstruowane z drewna, trzciny i słomy miasteczko — cały kompleks mniejszych i większych zabudowań i zadaszeń, otoczony płotem i zagrodami dla koni i inwentarza. Dobiegał stamtąd gwar, a ruch panował dość ożywiony, zupełnie jak na jarmarku czy kiermaszu. Bo też i był to kiermasz, bazar, wielki targ, tyle że nie handlowano tu drobiem, rybą ani warzywem. Oferowanym pod zamkiem Rissberg towarem była magia — amulety, talizmany, eliksiry, opiaty, filtry, dekokty, ekstrakty, destylaty, konkokcje, kadzidła, pachnidła, syropy, proszki i maści, do tego różne praktyczne, obłożone czarami przedmioty, narzędzia, sprzęty domowe, ozdoby, a nawet zabawki dla dzieci. Ten właśnie asortyment ściągał tu rzesze nabywców. Był popyt, była podaż — a interes, co było widać, kręcił się jak najęty.
Droga rozwidlała się. Wiedźmin skierował się na tę wiodącą ku bramie zamku, znacznie mniej wyjeżdżoną niż ta druga, kierująca interesantów na plac targowy. Przejechał przez brukowane przedbramie, cały czas szpalerem specjalnie ustawionych tu menhirów, w większości znacznie wyższych niż on na koniu. Wkrótce powitała go furta, w typie bardziej pałacowa niż zamkowa, ze zdobnymi pilastrami i frontonem. Medalion wiedźmina zadrgał silnie. Płotka zarżała, stuknęła o bruk podkową i stanęła jak wryta.
— Tożsamość i cel wizyty.
Uniósł głowę. Zgrzytliwy i dudniący echem, ale niewątpliwie kobiecy głos dobiegł, jak się zdawało, z szeroko otwartych ust wyobrażonej na tympanonie głowy harpii. Medalion drgał, klacz prychała. Geralt czuł dziwny ucisk w skroniach.
— Tożsamość i cel wizyty — rozległo się ponownie z dziury w reliefie. Trochę głośniej niż poprzednio.
— Geralt z Rivii, wiedźmin. Jestem oczekiwany.
Głowa harpii wydała przypominający trąbienie dźwięk. Blokująca portal magia znikła, ucisk w skroniach ustał momentalnie, a klacz bez ponaglania ruszyła z miejsca. Kopyta stukały na kamieniach.
Wyjechał z portalu na okolony krużgankami cul-de-sac. Natychmiast podbiegło doń dwóch pachołków, chłopców w użytkowo burym odzieniu. Jeden zajął się koniem, drugi posłużył za przewodnika.
— Tędy, panie.
— Zawsze u was tak? Taki ruch? Tam, na podzamczu?
— Nie, panie — pacholik rzucił na niego spłoszonym wzrokiem. - Jeno w środy. Środa dzień targowy.
Na arkadowym zwieńczeniu kolejnego portalu widniał kartusz, a na nim kolejna płaskorzeźba, niezawodnie również magiczna. Ta wyobrażała paszczę amfisbeny. Portal zamykała ozdobna i solidnie wyglądająca krata, która jednak pchnięta przez pacholika otwarła się lekko i płynnie.
Drugi dziedziniec miał znacznie większą powierzchnię. I dopiero stąd można było właściwie ocenić zamek. Widok z oddali, jak się okazywało, był bardzo mylący.
Rissberg był znacznie większy, niż zdawałoby się z pozoru. Wgłębiał się bowiem mocno w ścianę górską wcinał się w nią kompleksem budynków, gmachów surowych i brzydkich, jakich zwykle nie spotykało się w architekturze zamków. Budynki wyglądały na fabryki i chyba były nimi. Sterczały z nich bowiem kominy i rury wentylacyjne. Dało się wywęszyć spaleniznę, siarkę i amoniak, można było też wyczuć lekką wibrację podłoża, dowód pracy jakichś podziemnych machin.
Pacholik chrząknięciem odwiódł uwagę Geralta od fabrycznego kompleksu. Iść bowiem mieli w inną stronę — ku zamkowej wieży, tej niższej, górującej nad zabudowaniami o bardziej klasycznym, pałacowym charakterze. Wnętrze też okazało się klasycznie pałacowym — pachniało kurzem, drewnem, woskiem i starzyzną. Było jasno — pod sufitem, ospale niczym ryby w akwarium, pływały otoczone aureolami światła magiczne kule, standardowe oświetlenie siedzib czarodziejów.
— Witaj, wiedźminie.
Witającymi okazali się dwaj czarodzieje. Znał obu, acz nie osobiście. Harlana Tzarę wskazała mu kiedyś Yennefer, zapamiętał go, bo jako jedyny chyba wśród magików golił głowę na łyso. Algernona Guincampa zwanego Pinetym pamiętał z Oxenfurtu. Z akademii.
— Witamy na Rissbergu — powitał Pinety. - Cieszymy się, że zechciałeś przybyć.
— Drwisz ze mnie? Nie jestem tu z własnej woli. Żeby zmusić mnie do przybycia, Lytta Neyd wpakowała mnie do kryminału…
— Ale później zeń wyciągnęła — przerwał Tzara. - I sowicie wynagrodziła. Zrekompensowała dyskomforty z wielkim, hmm, oddaniem. Wieść niesie, że od tygodnia co najmniej pozostajesz z nią w bardzo dobrych… stosunkach.
Geralt zwalczył w sobie przemożną chęć dania mu w pysk. Pinety musiał to zauważyć.
— Pax — uniósł rękę. - Pax, Harlanie. Zaprzestańmy swarów. Darujmy sobie utarczki na docinki i uszczypliwości. Wiemy, że Geralt jest uprzedzony do nas, słychać to w każdym jego słowie. Wiemy, dlaczego tak jest, wiemy, jak zdołowała go afera z Yennefer. I reakcja środowiska na tę aferę. Nie zmienimy tego. Ale Geralt to zawodowiec, będzie umiał być ponad to.
— Umiał będzie — przyznał cierpko Geralt. - Pytanie, czy zechce. Przejdźmy wreszcie do rzeczy. Po co tu jestem?
— Jesteś nam potrzebny — rzekł sucho Tzara. - Waśnie ty.
— Właśnie ja. Mam się czuć zaszczycony? Czy też mam zacząć się bać?
— Jesteś sławny, Geralcie z Rivii — rzekł Pinety. - Twoje czyny i wyczyny powszechny konsensus faktycznie uznaje za spektakularne i podziwu godne. Na nasz podziw, jak sam miarkujesz, niespecjalnie możesz liczyć, nie jesteśmy aż tak skorzy, by okazywać admirację, zwłaszcza komuś takiemu, jak ty. Ale umiemy uznać profesjonalizm i uszanować eksperiencję. Fakty mówią za siebie. Jesteś, zaryzykowałbym stwierdzenie, wybitnym… hmm…
— No?
— Eliminatorem. - Pinety znalazł słowo bez trudu, ewidentnie już zawczasu miał je na podorędziu. - Kimś, kto eliminuje zagrażające ludziom bestie i potwory.
Geralt nie skomentował. Czekał.
— Także naszym celem, celem czarodziejów, jest dobrobyt i bezpieczeństwo ludzi. Można więc mówić o wspólnocie interesów. Okazjonalne nieporozumienia nie powinny tego przesłaniać. Dał nam to niedawno do zrozumienia gospodarz tego zamku. Który słyszał o tobie. I chciałby poznać cię osobiście. Zażyczył sobie tego.
— Ortolan.
— Arcymistrz Ortolan. I jego najbliżsi współpracownicy. Będziesz przedstawiony. Później. Służący wskaże ci twoje komnaty. Racz odświeżyć się po podróży. Odpocząć. Wkrótce przyślemy po ciebie.