— Siadaj, wiedźminie. - Pinety, jasnym się to stało od razu, był tu gospodarzem. Geralt usiadł, przypatrując się spreparowanemu pstrągowi. Ryba za życia musiała ważyć dobre piętnaście funtów. O ile nie była to wykonana z gipsu imitacja.
— Przed podsłuchem — Pinety powiódł dłonią w powietrzu — ochroni nas magia. Rozmawiać możemy więc swobodnie i wreszcie o prawdziwych powodach, dla których ściągnęliśmy cię tutaj, Geralcie z Rivii. Pstrąg, który tak cię interesuje, był złowiony na sztuczną muchę w rzece Wstążce, ważył czternaście funtów i dziewięć uncji. Został wypuszczony żywy, w gablocie znajduje się jego magicznie sporządzona kopia. A teraz skup się, proszę. Na tym, co powiem.
— Jestem gotów. Na wszystko.
— Ciekawi nas, jakie masz doświadczenia z demonami.
Geralt uniósł brwi. Na to gotów nie był. A jeszcze niedawno sądził, że nic go nie zdziwi.
— A co to jest demon? Waszym zdaniem? Harlan Tzara skrzywił się i poruszył gwałtownie. Pinety zmitygował go spojrzeniem.
— W uczelni oxenfurckiej — powiedział — działa katedra zjawisk ponadnaturalnych. Mistrzowie magii bywają tam z gościnnymi wykładami. Tyczącymi, wśród innych, również tematu demonów i demonizmu, w wielu aspektach tego zjawiska, wliczając fizyczny, metafizyczny, filozoficzny i moralny. Ale chyba niepotrzebnie ci o tym opowiadam, ty przecież słuchałeś tych wykładów. Pamiętam cię, choć jako wolny słuchacz siadywałeś zwykle w ostatnim rzędzie auli. Ponowię zatem pytanie o twoje doświadczenia z demonami. A ty bądź dobry i odpowiedz. Bez mędrkowania, jeśli możemy prosić. I udawanego zdziwienia.
— W moim zdziwieniu — odrzekł sucho Geralt — nie ma ni krztyny udawania, jest tak szczere, że aż boli. Jak może nie dziwić fakt, że o doświadczenia z demonami pyta się mnie, prostego wiedźmina, prostą prezerwatywę i jeszcze prostsze antidotum. A pytania stawiają mistrzowie magii, którzy o demonizmie i jego aspektach wykładają na uniwersytecie.
— Odpowiedz na postawione pytanie.
— Jestem wiedźminem, nie czarodziejem. A to znaczy, że względem demonów moje doświadczenie nie umywa się do waszego. Słuchałem twoich wykładów w Oxenfurcie, Guincamp. To, co istotne, dotarło do ostatniego rzędu auli. Demony są istotami z innych niż nasz światów. Elementarnych Planów… wymiarów, płaszczyzn, czasoprzestrzeni czy jak tam je zwać. Aby mieć z nim jakiekolwiek doświadczenie, demona trzeba wywołać, czyli przemocą wyciągnąć z jego planu. Dokonać tego można tylko za pomocą magii…
— Nie magii, lecz goecji — przerwał Pinety. - Różnica jest zasadnicza. I nie tłumacz nam tego, co wiemy. Odpowiedz na postawione pytanie. Proszę cię o to już po raz trzeci. Sam dziwiąc się swej cierpliwości.
— Odpowiadam na pytanie: tak, miałem do czynienia z demonami. Dwa razy wynajmowano mnie, bym takie… wyeliminował. Poradziłem sobie z dwoma demonami. Z jednym, który wlazł w wilka. I jednym, który opętał człowieka.
— Poradziłeś sobie.
— Poradziłem. Nie było to łatwe.
— Ale wykonalne — wtrącił Tzara. - Wbrew temu, co się twierdzi. A twierdzi się, że demona w ogóle nie sposób unicestwić.
— Nie twierdziłem, bym kiedykolwiek unicestwił demona. Zabiłem jednego wilka i jednego człowieka. Ciekawią was szczegóły?
— Bardzo.
— Przy wilku, który wcześniej w biały dzień zagryzł i rozszarpał jedenaścioro ludzi, działałem wspólnie z kapłanem, magia i miecz zatriumfowały wespół w zespół. Gdy po ciężkiej walce zabiłem wreszcie wilka, siedzący w nim demon wyrwał się na swobodę w postaci wielkiej świecącej kuli. I zniszczył spory kawał lasu, kładąc drzewa pokotem. Na mnie i kapłana w ogóle nie zwrócił uwagi, karczował puszczę w przeciwnym kierunku. A potem zniknął, zapewne wrócił do swego wymiaru. Kapłan upierał się, że to jego zasługa, że egzorcyzmami wyekspediował demona w zaświaty. Ja jednak myślę, że demon odszedł, bo się zwyczajnie znudził.
— A ten drugi przypadek?
— Był ciekawszy.
— Opętanego człowieka zabiłem — podjął bez ponaglania. - I nic. Żadnych ubocznych spektakularnych efektów. Żadnych kul, zórz, błyskawic, trąb powietrznych, żadnego smrodu nawet. Nie mam pojęcia, co się stało z demonem. Zabitego badali kapłani i magicy, wasi konfratrzy. Niczego nie znaleźli i nie stwierdzili. Ciało spalono, bo proces rozkładu wystąpił zupełnie normalnie, a panował upał…
Urwał. Czarodzieje popatrzyli po sobie. Twarze mieli kamienne.
— Byłby to zatem, jak rozumiem — powiedział wreszcie Harlan Tzara — jedyny właściwy sposób na demona. Zabić, unicestwić energumena, czyli człowieka opętanego. Człowieka, podkreślam. Należy zabić go od razu, nie czekając i nie deliberując. Rąbać mieczem, ile sił. I tyle. Taka jest wiedźmińska metoda? Wiedźmiński warsztat?
- Źle ci to idzie, Tzara. Nie umiesz. Żeby kogoś dobrze znieważyć, nie wystarczy przemożne pragnienie, entuzjazm ani zapał. Konieczny jest warsztat.
— Pax, pax — powtórnie zażegnał kłótnię Pinety. - Chodzi nam po prostu o ustalenie faktów. Powiedziałeś nam, że zabiłeś człowieka, to twe własne słowa. Wasz wiedźmiński kodeks jakoby zabijania ludzi zabrania. Zabiłeś, twierdzisz, energumena, człowieka, którego opętał demon. Po tym fakcie, czyli zabiciu człowieka, że znowu cię zacytuję, nie zaobserwowano żadnych spektakularnych efektów. Skąd zatem pewność, że nie był to…
— Dosyć — przerwał Geralt. - Dosyć tego, Guincamp, te aluzyjki wiodą donikąd. Chcesz faktów? Proszę, są następujące. Zabiłem, bo tak było trzeba. Zabiłem, by ratować życie innych ludzi. A dyspensę na to wtedy akurat dostałem od prawa. Udzielono mi jej pospiesznie, mimo tego w szumnych dość słowach. Stan wyższej konieczności, okoliczność wyłączająca bezprawność czynu zabronionego, poświęcenie jednego dobra w celu uratowania dobra drugiego, zagrożenie rzeczywiste i bezpośrednie. Fakt, było rzeczywiste i było bezpośrednie. Żałujcie, żeście nie widzieli tego opętanego w akcji, tego, co wyrabiał, do czego był zdolny. Mało wiem o filozoficznych i metafizycznych aspektach demonów, ale ich aspekt fizyczny jest iście spektakularny. Może zadziwić, wierzcie mi na słowo.
— Wierzymy — potwierdził Pinety, powtórnie wymieniając się z Tzarą spojrzeniami. -Wierzymy jak najbardziej. Bo też widywaliśmy to i owo.
— Nie wątpię — skrzywił wargi wiedźmin. - I nie wątpiłem w Oxenfurcie, na twoich wykładach. Widać było, że znasz się na rzeczy. Podbudowa teoretyczna faktycznie przydała mi się wtedy, z tym wilkiem i człowiekiem. Wiedziałem, w czym rzecz. Oba te wypadki miały identyczne podłoże. Jak to ty mówiłeś, Tzara? Metoda? Warsztat? A zatem była to czarodziejska metoda i warsztat też czarodziejski. Jakiś czarodziej zaklęciami przywołał demona, wyciągnął go siłą z jego planu, w oczywistym zamiarze wykorzystania go do swych magicznych celów. Na tym polega magia demoniczna.
— Goecja.
— Na tym polega goecja: wywołać demona, wykorzystać go, a potem uwolnić. Tak chce teoria. Bo w praktyce zdarza się, że czarodziej, miast po wykorzystaniu uwolnić demona, magicznie więzi go w ciele jakiegoś nosiciela. W ciele wilka, dla przykładu. Albo człowieka. Bo czarodziej, wzorem Alzura i Idarrana, lubi poeksperymentować. Poobserwować, co też uczyni demon w cudzej skórze, gdy wypuści się go na swobodę. Bo czarodziej, tak jak Alzur, jest chorym zboczeńcem, którego cieszy i bawi patrzenie na siany przez demona mord. Zdarzało się tak, prawda?
— Różne rzeczy się zdarzały — powiedział przeciągle Harlan Tzara. - Głupio jest uogólniać, a nisko wypominać. Przypomnieć ci wiedźminów, którzy nie cofali się przed rabunkiem? Nie wzdragali wynajmować jako płatni zabójcy? Mam ci przypomnieć psychopatów, którzy nosili medaliony z głową kota, a których również bawił siany wokół mord?