— Panowie — uniósł rękę Pinety, powstrzymując wiedźmina, szykującego się do repliki. - To nie sesja rady miejskiej, nie licytujcie się więc w przywarach i patologiach. Rozumniej chyba uznać, że nikt nie jest doskonały, przywary ma każdy, a patologie nie są obce nawet istotom niebiańskim. Podobno. Skupmy się na problemie, który mamy, a który wymaga rozwiązania.
— Goecja — zaczął po długim milczeniu Pinety — jest zakazana, bo to proceder szalenie niebezpieczny. Samo wywołanie demona nie wymaga, niestety, ani największej wiedzy, ani najwyższych zdolności magicznych. Wystarczy posiadanie któregoś z nekromantycznych grymuarów, a tych sporo jest na czarnym rynku. Bez wiedzy i umiejętności trudno jednak nad wywołanym demonem zapanować. Domorosły goeta może mówić o szczęściu, jeśli wywołany demon po prostu wyrwie się, wyswobodzi i ucieknie. Wielu kończy rozszarpanymi na strzępy. Wywoływanie demonów i jakichkolwiek innych istot z planów żywiołów i parażywiołów zostało zatem obłożone zakazem i groźbą surowych kar. Istnieje system kontroli, który gwarantuje przestrzeganie zakazu. Jest jednak miejsce, które spod kontroli zostało wyłączone.
— Zamek Rissberg. Oczywiście.
— Oczywiście. Rissbergu nie można kontrolować. System kontroli nad goecją, o którym mówiłem, został wszak stworzony właśnie tutaj. W wyniku przeprowadzonych tu eksperymentów. Dzięki przeprowadzanym tu testom system jest wciąż doskonalony. Prowadzi się tu też i inne badania, dokonuje innych eksperymentów. O bardzo różnym charakterze. Bada się tu różne rzeczy i zjawiska, wiedźminie. Różne rzeczy się tu robi. Nie zawsze legalne i nie zawsze moralne. Cel uświęca środki. Taki napis można by tu powiesić nad bramą.
— Ale pod inskrypcją — dodał Tzara — należałoby dopisać: «Co powstało na Rissbergu, na Rissbergu zostaje». Eksperymenty robi się tu pod nadzorem. Wszystko jest monitorowane.
— W sposób oczywisty nie wszystko — stwierdził cierpko Geralt. - Bo coś umknęło.
— Coś umknęło. - Pinety imponował spokojem. - Na zamku pracuje obecnie osiemnastu mistrzów. Do tego ponad pół setki uczniów i adeptów. Większość tych ostatnich od stopnia mistrzowskiego dzielą tylko formalności. Obawiamy się… Mamy podstawy przypuszczać, że komuś z tej licznej grupy zachciało się zabawić goecją.
— Nie wiecie, komu?
— Nie wiemy. - Harlanowi Tzarze nie drgnęła powieka. Ale wiedźmin wiedział, że kłamie.
— W maju i na początku czerwca — czarodziej nie czekał na dalsze pytania — dokonano w okolicy trzech masowych zbrodni. W okolicy, to znaczy tu, na Pogórzu, najbliżej dwanaście, najdalej jakieś dwadzieścia mil od Rissbergu. Za każdym razem chodziło o leśne osady, sadyby drwali i innych robotników leśnych. W osadach wymordowano wszystkich mieszkańców, nie został nikt żywy. Oględziny zwłok upewniły nas, że zbrodni tych musiał dokonać demon. Dokładniej, energumen, nosiciel demona. Demona, którego wywołano tu, na zamku.
— Mamy problem, Geralcie z Rivii. Musimy go rozwiązać. I liczymy, że nam w tym pomożesz.
Przesył materii to rzecz kunsztowna, finezyjna i subtelna, toteż przed przystąpieniem do teleportacji bezwzględnie zaleca się wypróżnić i opróżnić pęcherz.
Rozdział dziesiąty
Płotka, jak zwykle, chrapała i boczyła się już na sam widok derki, w jej parskaniu pobrzmiewały strach i protest. Nie lubiła, gdy wiedźmin owijał jej łeb. Jeszcze bardziej nie lubiła tego, co następowało wkrótce po owinięciu. Geralt nic a nic się klaczy nie dziwił. Bo też nie lubił. Nie wypadało mu, rzecz jasna, chrapać ani parskać, ale nie powstrzymywał się od wyrażania dezaprobaty w innej formie.
— Iście dziwi — zdziwił się po raz nie wiedzieć który Harlan Tzara — twoja awersja do teleportacji.
Wiedźmin nie podjął dyskursu. Tzara tego nie oczekiwał.
— Przesyłamy cię — podjął — już z górą tydzień, a ty za każdym razem przybierasz minę wprowadzanego na szafot skazańca. Zwykli ludzie, tych mogę zrozumieć, dla nich przesył materii to wciąż rzecz straszna i niewyobrażalna. Myślałem jednak, że ty, wiedźmin, masz w kwestii magii więcej obycia. To nie są już czasy pierwszych portali Geoffreya Moncka! Dziś teleportacja to rzecz powszechna i absolutnie bezpieczna. Teleporty są bezpieczne. A teleporty otwierane przeze mnie są bezpieczne patentowanie.
Wiedźmin westchnął. Zdarzyło mu się nie raz i nie dwa obejrzeć efekty działania bezpiecznych teleportów, uczestniczył też w segregowaniu resztek ludzi, którzy z teleportów korzystali. Stąd wiedział, że deklarację o bezpieczeństwie portali teleportacyjnych można było umieścić w tej samej przegródce, co twierdzenia: mój piesek nie gryzie, mój synek to dobry chłopiec, ten bigos jest świeży, pieniądze oddam najdalej pojutrze, noc spędziłam u przyjaciółki, na sercu leży mi wyłącznie dobro ojczyzny oraz odpowiesz tylko na kilka pytań i zaraz cię zwolnimy.
Nie było jednak wyjścia ani alternatywy. Zgodnie z powziętym na Rissbergu planem, zadaniem Geralta miało być codzienne patrolowanie wybranego rejonu Pogórza i usytuowanych tam osad, kolonii, siedlisk i sadyb — miejsc, w których Pinety i Tzara obawiali się kolejnego ataku energumena. Osady owe rozsiane były po całym Pogórzu, niekiedy dość daleko jedna od drugiej. Geralt musiał przyznać i zaakceptować fakt, że bez pomocy magii teleportacyjnej skuteczne patrolowanie nie byłoby możliwe.
Portale Pinety i Tzara dla konspiracji skonstruowali na końcu kompleksu Rissbergu, w wielkim, pustym i proszącym się o remont pomieszczeniu, w którym śmierdziało stęchlizną pajęczyny lepiły się do twarzy, a wyschłe mysie bobki chrupały pod butami. Po aktywowaniu czaru na pokrytej zaciekami i resztkami jakiejś mazi ścianie pojawiał się ogniście świecący zarys drzwi — a raczej wrót — za którymi kłębiła się nieprzejrzysta, opalizująca poświata. Geralt zmuszał opatuloną klacz do wejścia w ową poświatę — i wtedy robiło się nieprzyjemnie. W oczach rozbłyskiwało, po czym przestawało się widzieć, słyszeć i czuć cokolwiek — poza zimnem. Wewnątrz czarnej nicości, wśród ciszy, bezkształtu i bezczasu zimno było jedynym, co się czuło, wszystkie pozostałe zmysły teleport wyłączał i gasił. Na szczęście tylko na ułamek sekundy. Ułamek mijał, realny świat rozbłyskiwał w oczach, a chrapiący z przerażenia koń tłukł podkowami w twardy grunt rzeczywistości.
— Koń, że się płoszy, to zrozumiałe — stwierdził po raz kolejny Tzara. - Twój lęk, wiedźminie, jest jednak zupełnie irracjonalny.
Lęk nigdy nie bywa irracjonalny, powstrzymał się od sprostowania Geralt. Pomijając zaburzenia psychiczne. To jedna z pierwszych rzeczy, której uczyło się małych wiedźminów. Dobrze jest odczuwać strach. Odczuwasz strach, znaczy, jest się czego bać, bądź więc czujny. Strachu nie trzeba pokonywać. Wystarczy mu nie ulegać. I warto uczyć się odeń.
— Dzisiaj dokąd? — spytał Tzara, otwierając pudełko z laki, w którym trzymał różdżkę. -W jaki rejon?
— Suche Skały.
— Przed zachodem słońca postaraj się zdążyć do Jaworka. Stamtąd cię zabierzemy, ja albo Pinety. Gotów?
— Na wszystko.
Tzara powiódł w powietrzu ręką i różdżką, jakby dyrygował orkiestrą, Geraltowi wydało się nawet, że słyszy muzykę. Czarodziej śpiewnie wyskandował zaklęcie, długie, brzmiące jak recytowany wiersz. Na ścianie rozbłysły płomieniste linie, łącząc się w świecący czworokątny zarys. Wiedźmin zaklął pod nosem, uspokoił tętniący medalion, szturchnął klacz piętami i zmusił ją do wkroczenia w mleczną nicość.