— To, do czego kobieta ma naturalne prawo — odrzekła sucho Koral — niemoralnym być nie może ipso facto.
— Kobieta — król wyprężył na tronie chudą postać — ma prawo oczekiwać od mężczyzny tylko dwóch podarków: na lato ciąża, a na zimę łapcie z cienkiego łyka. Tak pierwszy, jak i drugi podarek ma za zadanie zakotwiczyć kobietę w domu. Dom jest bowiem miejscem dla kobiety odpowiednim, przez naturę jej przypisanym. Kobieta z wielkim brzuchem i uczepionym jej kiecki potomstwem od domu się nie oddali i nie przyjdą jej do głowy żadne głupie pomysły, a to gwarantuje pokój ducha mężczyźnie. Spokojny duchem mężczyzna może ciężko pracować gwoli pomnażania bogactwa i dobrobytu swego władcy. Pracującemu w pocie czoła i bez wytchnienia, spokojnemu o swe stadło mężczyźnie też nie przyjdą do głowy żadne głupie pomysły. A gdy kobiecie ktoś wmówi, że może rodzić, gdy chce, a gdy nie chce, to nie musi, gdy na domiar ktoś podpowie jej sposób i podsunie środek, wtedy, szanowna, wtedy porządek społeczny zaczyna się chwiać.
— Tak jest — wtrącił książę Xander, już od dawna wypatrujący okazji, by się wtrącić. - Tak właśnie!
— Kobieta niechętna macierzyństwu — ciągnął Belohun — kobieta, której nie uwięzi w domostwie brzuch, kołyska i bachory, wnet ulegnie chuci, rzecz to wszak oczywista i nieuchronna. Wówczas zaś mężczyzna utraci wewnętrzny spokój i równowagę ducha, w jego dotychczasowej harmonii zazgrzyta coś nagle i zaśmierdzi, ba, okaże się, że nijakiej harmonii nie ma ani ładu żadnego. Zwłaszcza tego ładu, który uzasadnia codzienną harówkę. Oraz to, że efekty tej harówki zagarniam ja. A od takich myśli tylko krok do niepokojów. Do sedycji, buntu, rewolty. Pojęłaś, Neyd? Kto daje babom środki zapobiegające ciąży lub umożliwiające jej przerwanie, ten niszczy porządek społeczny, podżega do zamieszek i buntów.
— Tak jest — wtrącił Xander. - Racja!
Lytta za nic sobie miała pozory autorytetu i władczości Belohuna, doskonale wiedziała, że jako czarodziejka jest nietykalna, a jedyne, co król może, to gadać. Powstrzymała się jednak od dobitnego uświadomienia mu, że w jego królestwie zgrzyta i śmierdzi już od dawna, że ładu w nim tyle, co kot napłakał, a jedyna harmonia, jaką znają mieszkańcy, to instrument muzyczny, rodzaj akordeonu. I że mieszanie do tego kobiet, macierzyństwa czy też niechęci do niego dowodzi nie tylko mizoginii, ale i kretynizmu.
— W twoim długim wywodzie — rzekła zamiast tego — uparcie powracał wątek pomnażania bogactwa i dobrobytu. Rozumiem cię doskonale, jako że mój własny dobrobyt jest mi również nad wyraz luby. I za nic w świecie nie zrezygnuję z niczego, co dobrobyt mi zapewnia. Uważam, że kobieta ma prawo rodzić, gdy chce, a nie rodzić, gdy nie chce, ale nie podejmę w tym względzie dysputy, każdy w końcu ma prawo do jakichś tam poglądów. Zwrócę tylko uwagę, że za udzielaną kobietom pomoc medyczną pobieram opłaty. To dość istotne źródło moich dochodów. Mamy gospodarkę wolnorynkową, królu. Nie wtrącaj się, bardzo proszę, do źródeł moich dochodów. Bo moje dochody, jak dobrze wiesz, to również dochody Kapituły i całej konfraterni. A konfraternia wybitnie źle reaguje na próby uszczuplania jej dochodów.
— Czy ty próbujesz mi grozić, Neyd?
— Skądże znowu. Mało tego, deklaruję daleko idącą pomoc i współpracę. Wiedz, Belohun, że jeśli skutkiem uprawianego przez ciebie wyzysku i grabieży dojdzie w Kerack do niepokojów, jeśli zapłonie tu, górnolotnie mówiąc, żagiew buntu, jeśli nadciągnie zrewoltowany motłoch, by cię wywlec stąd za łeb, zdetronizować, a zaraz po tym powiesić na suchej gałęzi… Wtedy możesz liczyć na moją konfraternię. Na czarodziejów. Przyjdziemy z pomocą. Nie dopuścimy do rewolt i anarchii, bo i nam nie są one na rękę. Wyzyskuj więc i pomnażaj bogactwo. Pomnażaj spokojnie. I nie przeszkadzaj pomnażać innym. Bardzo proszę i dobrze radzę.
— Radzisz? — zaperzył się, unosząc się z krzesła, Xander. - Ty radzisz? Ojcu? Ojciec jest królem! Królowie nie słuchają rad, królowie rozkazują!
— Siadaj, synu — skrzywił się Belohun — i bądź cicho. Ty zaś, czarownico, nadstaw no uszu. Mam ci coś rzec.
— No?
— Biorę sobie nową żonkę… Siedemnaście lat… Wisienka, powiadam ci. Wisienka na kremie.
— Winszuję.
— Robię to ze względów dynastycznych. Z troski o sukcesję i ład w państwie. Milczący dotąd jak głaz Egmund poderwał głowę.
— Sukcesję? - warknął, a zły błysk w jego oczach nie uszedł uwagi Lytty. - Jaką sukcesję? Masz sześciu synów i osiem córek, wliczając bękartów! Mało ci?
— Sama widzisz — machnął kościstą ręką Belohun. - Sama widzisz, Neyd. Muszę zadbać o sukcesję. Miałbym zostawić królestwo i koronę komuś, kto w taki sposób zwraca się do rodzica? Szczęściem jeszcze żyję i rządzę. I rządzić zamierzam długo. Jak rzekłem, żenię się…
— No i?
— Gdyby… — Król podrapał się za uchem, spojrzał na Lyttę spod zmrużonych powiek. -Gdyby ona… Moja nowa żonka, znaczy… Zwróciła się do ciebie o te środki… Zabraniam jej dawać. Bo jestem przeciwny takim środkom! Bo są niemoralne!
— Możemy się tak umówić — uśmiechnęła się uroczo Koral. - Twojej wisience, gdyby się zwróciła, nie udostępnię. Przyrzekam.
— To rozumiem — wypogodził się Belohun. - Proszę, jak pysznie się dogadujemy. Grunt to wzajemne zrozumienie i obustronny szacunek. Nawet różnić trzeba się ładnie.
— Tak jest — wtrącił się Xander. Egmund żachnął się, zaklął pod nosem.
— W ramach szacunku i zrozumienia — Koral nakręciła rudy pukiel na palec, spojrzała w górę, na plafon — jak też w trosce o harmonię i ład w twoim państwie… Mam pewną informację. Poufną informację. Brzydzę się donosicielstwem, ale oszustwem i złodziejstwem jeszcze bardziej. A chodzi, mój królu, o bezczelne finansowe malwersacje. Są tacy, którzy próbują cię okradać.
Belohun pochylił się na tronie, a twarz skrzywiła mu się wilczo.
— Kto? Nazwiska!
Kerack, miasto w północnym królestwie Cidaris, przy ujściu rzeki Adalatte. Niegdyś stolica oddzielnego królestwa K., które skutkiem rzędów nieudolnych i wygaśnięcia linii panującej podupadło, znaczenie straciło i przez sąsiadów podzielone i wcielone zostało. Ma port, fabryk kilka, latarnię morską i z gruba 2,000 mieszkańców.
Rozdział drugi
Zatoka jeżyła się masztami i pełna była żagli, białych i różnokolorowych. Większe statki stały na osłoniętej przylądkiem i falochronem redzie. W samym porcie, przy drewnianych molach, cumowały jednostki mniejsze i te zupełnie malutkie. Na plażach każde niemal wolne miejsce zajmowały łodzie. Lub resztki łodzi.
Na krańcu przylądka, smagana białymi falami przyboju, wznosiła się latarnia morska z białej i czerwonej cegły, odnowiony relikt z czasów elfich.
Wiedźmin szturchnął ostrogą bok klaczy. Płotka uniosła łeb, rozdęła nozdrza, jakby i ona cieszyła się zapachem morza, niesionym przez wiatr. Ponaglona, ruszyła przez wydmy. Ku bliskiemu już miastu.
Miasto Kerack, główna metropolia identycznie nazwanego królestwa, położone na dwóch brzegach przyujściowego odcinka rzeki Adalatte, podzielone było na trzy wyodrębnione, wyraźnie różniące się strefy.
Na lewym brzegu Adalatte lokował się kompleks portu, doki i ośrodek przemysłowo-handlowy, obejmujący stocznię i warsztaty, jak też przetwórnie, magazyny i składy, targi i bazary.