— Od tego.
Już w siodle, konstabl pochylił się.
— Założę się — rzekł cicho — że o tym, co ci zaraz powiem, sam dobrze wiesz. Ale powiem to mimo wszystko. Uważaj, wiedźminie. Miej baczenie. Gadać nie chcesz, ale ja swoje wiem. Czarownicy jak nic najęli cię, byś naprawił to, co sami popsuli, posprzątał plugastwo, którym sami naplugawili. Ale jeśli coś pójdzie nie tak, będą szukać kozła ofiarnego. A ty masz na takiego wszelkie zadatki.
Niebo nad lasem zaczęło ciemnieć, nagły wiatr zaszumiał w koronach drzew. Zamruczał daleki grom.
— Jak nie burze, to ulewy — stwierdził Frans Torquil przy ich kolejnym spotkaniu. - Co drugi dzień grzmi i pada. A skutek taki, że wszelkie ślady, gdy ich szukać, przez deszcz zatarte. Wygodnie, prawda? Wręcz jakby na zamówienie. To też mi pachnie czarnoksięstwem, Rissbergiem konkretnie. Mówi się, że umieją czarownicy pogodę zaczyniać. Magiczny wiatr wywołać, naturalny zasię zakląć, by wiał, kędy chcą. Przeganiać chmury, wzbudzić deszcz albo grad, a i burzę rozpętać na zawołanie. Kiedy im to na rękę. By, dla przykładu, ślady pozacierać. Co ty na to, Geralt?
— Czarodzieje, fakt, potrafią wiele — odrzekł. - Pogodą rządzili od zawsze, od Pierwszego Lądowania, które podobno wyłącznie dzięki czarom Jana Bekkera nie zakończyło się katastrofą. Ale obwiniać magików za wszystkie niedole i klęski to chyba przesada. Mówisz w końcu o zjawiskach naturalnych, Frans. Po prostu taki mamy sezon. Sezon burz.
Popędził klacz. Słońce chyliło się już ku zachodowi, przed zmierzchem zamierzał spatrolować jeszcze kilka osad. Najbliższą była kolonia węglarzy, położona na polanie zwanej Rogowizną. Gdy był tam po raz pierwszy, towarzyszył mu Pinety.
Teren masakry, ku zdumieniu wiedźmina, miast być ponurym i z daleka omijanym uroczyskiem, okazał się być miejscem ożywionej pracy, pełnym ludzi.
Węglarze — sami siebie zwący kurzakami — trudzili się właśnie przy budowie nowego mielerza, konstrukcji służącej do wypału węgla drzewnego. Mielerz ów był kopulasto uformowanym stosem drewna, nie jakąś bezładną kupą bynajmniej, ale stosem ułożonym pieczołowicie i równiutko. Gdy Geralt i Pinety zjechali na polanę, zastali węglarzy przy obkładaniu owego stosu mchem i starannym przysypywaniu go ziemią. Drugi mielerz, zbudowany wcześniej, pracował już, czyli kopcił w najlepsze. Cała polana zasnuta była gryzącym oczy dymem, ostry żywiczny zapach atakował nozdrza.
— Jak dawno… — wiedźmin kaszlnął. - Jak dawno temu, mówiłeś, doszło…
— Równo miesiąc temu.
— A ludzie pracują tu, jakby nigdy nic?
— Na węgiel drzewny — wyjaśnił Pinety — jest ogromne zapotrzebowanie. Tylko węgiel drzewny pozwala przy spalaniu uzyskać temperaturę umożliwiającą wytop metali. Piece hutnicze pod Dorian i Gors Velen nie mogłyby bez węgla funkcjonować, a hutnictwo to najważniejsza i najbardziej rozwojowa gałąź przemysłu. Dzięki popytowi węglarstwo to zajęcie intratne, a ekonomia, wiedźminie, jest jak natura, próżni nie znosi. Pomordowanych kurzaków pochowano tam, o, widzisz kurhan? Świeży piasek żółci się jeszcze. A na ich miejsce przyszli nowi. Mielerz dymi, życie toczy się dalej.
Zsiedli z koni. Kurzący nie poświęcili im uwagi, zbyt byli zajęci. Jeśli ktoś się nimi interesował, to kobiety i dzieci, których kilkoro biegało między szałasami.
— A jakże. - Pinety odgadł pytanie, nim wiedźmin je zadał. - Wśród pochowanych pod kurhanem też były dzieci. Troje. Trzy kobiety. Dziewięciu mężczyzn i wyrostków. Chodź za mną.
Weszli między sągi suszącego się drewna.
— Kilku mężczyzn — mówił czarodziej — zabito na miejscu, roztrzaskano im głowy. Resztę obezwładniono i unieruchomiono, ostrym narzędziem przecinając ścięgna u stóp. Wielu, w tym wszystkie dzieci, miało dodatkowo połamane ręce. Obezwładnionych pomordowano. Rozszarpywano gardła, rozpruwano brzuchy, otwierano klatki piersiowe. Zdzierano skórę z pleców, skalpowano. Jednej z kobiet…
— Wystarczy. - Wiedźmin patrzył na czarne zacieki krwi, wciąż widoczne na brzozowych pieńkach. - Wystarczy, Pinety.
— Warto, byś wiedział, z kim… z czym mamy do czynienia.
— Już wiem.
— A więc tylko ostatnie detale. Nie doliczono się ciał. Wszystkim pomordowanym ucięto głowy. I ułożono je w piramidę, tutaj, w tym właśnie miejscu. Głów było piętnaście, ciał trzynaście. Dwa ciała zniknęły.
— Według identycznego niemal schematu — podjął czarodziej po krótkiej pauzie — rozprawiono się z mieszkańcami dwóch innych siedlisk, Cisów i Kabłąków. W Cisach zabito dziewięciu ludzi, w Kabłąkach dwanaścioro. Zabiorę cię tam jutro. Dziś zajrzymy jeszcze do Nowej Smolarni, to niedaleko. Zobaczysz, jak wygląda produkcja smoły drzewnej i dziegciu. Gdy następnym razem przyjdzie ci coś smarować dziegciem, będziesz wiedział, skąd ów się wziął.
— Mam pytanie.
— Słucham.
— Naprawdę musieliście uciekać się do szantażu? Nie wierzyliście, że z własnej woli przybędę na Rissberg?
— Zdania były podzielone.
— Wsadzić mnie w Kerack do lochu, potem uwolnić, ale wciąż szachować sądem, czyj to był pomysł? Kto na to wpadł? Koral, prawda?
Pinety spojrzał na niego. Patrzył długo.
— Prawda — przyznał wreszcie. - To był jej pomysł. I jej plan. Wsadzić cię, uwolnić, szachować. A na koniec sprawić, by postępowanie umorzono. Załatwiła to natychmiast po twoim wyjeździe, kartotekę w Kerack masz już czystą jak łza. Masz inne pytania? Nie? Jedźmy więc do Nowej Smolarni, popatrzymy sobie na dziegieć. Potem otworzę teleport i wrócimy na Rissberg. Wieczorem chciałbym jeszcze wyskoczyć z muchówką nad moją rzeczkę. Jętka się roi, pstrąg będzie żerował… Łowiłeś kiedyś, wiedźminie? Pociąga cię łowienie?
- Łowię, gdy mam chętkę na rybę. Zawsze wożę ze sobą sznur. Pinety milczał długo.
— Sznur — wyrzekł wreszcie dziwnym tonem. - Linka, obciążona kawałem ołowiu. Z wieloma haczykami. Na które nadziewasz robaki.
— Tak. A co?
— Nic. Niepotrzebnie pytałem.
Zmierzał do Sośnicy, kolejnej osady węglarzy, gdy las nagle zamilkł. Zaniemówiły sójki, jak ucięte nożem ucichły krzyki srok, raptownie urwało się stukanie dzięcioła. Las zamarł w zgrozie.
Geralt poderwał klacz do galopu.
Śmierć to nasz odwieczny towarzysz. Zawsze podąża po naszej lewej, na wyciągnięcie ręki za nami. To jedyny mądry doradca, na jakiego może liczyć wojownik. Jeśli wydaje mu się, że wszystko zmierza ku złemu i że za chwilę zostanie unicestwiony, wojownik może obrócić się ku śmierci i spytać, czy faktycznie tak jest. Śmierć odpowie mu wówczas, że się myli, że jedynie jej dotknięcie się liczy. A ja jeszcze cię nie dotknęłam, powie.
Rozdział jedenasty
Mielerz w Sośnicy zbudowano w pobliżu karczowiska, węglarze wykorzystywali odpad drzewny pozostały po wyrębie. Wypał rozpoczął się tu niedawno, ze szczytu kopuły, niby z krateru wulkanu, bił słup żółtawego i mocno śmierdzącego dymu. Zapach dymu nie tłumił unoszącego się nad polaną odoru śmierci.
Geralt zeskoczył z konia. I dobył miecza.
Pierwszego trupa, pozbawionego głowy i obu stóp, zobaczył tuż obok mielerza, krew zbryzgała pokrywającą kopiec ziemię. Nieco dalej leżały trzy następne ciała, zmasakrowane do niepoznania. Krew wsiąkła w chłonny leśny piasek, zostawiając czerniejące plamy.