Geralt i Addario też się względem potrzeb nie wywyższali, zwłaszcza że piwo było świeże, z dopiero co odczopowanej beczki, a całkiem niewielu komplementów wystarczyło, by karczmarka zdecydowała się usmażyć i podać im rynkę kaszanki z cebulą. Po całym dniu wędrówki lasami Geralt równał tę kaszankę z giczą cielęcą w warzywach, dziczą łopatką turbotem w atramencie i innymi majstersztykami szefa kuchni austerii «Natura Rerum». Choć prawdę powiedziawszy, trochę za austerią tęsknił.
— Ciekawym — Addario gestem przywołał karczmarkę, zamówił kolejne piwo — czy znasz losy owego proroka?
Zanim siedli za stół, przyjrzeli się omszałemu głazowi, stojącemu obok wiekowego dębu. Wykute na zarosłej powierzchni monolitu litery informowały, iż w tym właśnie miejscu, w dzień święta Birke roku 1133 post Resurrectionem Prorok Lebioda wygłosił kazanie dla swych uczniów, obelisk zaś dla uczczenia tego wydarzenia ufundował i w roku 1200 postawił Spirydon Apps, mistrz szmuklerski z Rinde, sklep na Małym Rynku, jakość wysoka, ceny przystępne, zapraszamy.
— Znasz — Addario wydrapał z rynki resztkę kaszanki — historię owego Lebiody, nazywanego prorokiem? Mówię o prawdziwej historii.
— Nie znam żadnej. - Wiedźmin wytarł rynkę Chlebem. - Ni prawdziwej, ni zmyślonej. Nie interesowałem się.
— Posłuchaj tedy. Rzecz wydarzyła się lat temu sto z okładem, zdaje się, że niezbyt długo po dacie wyrytej na tym głazie. Dziś, jak ci dobrze wiadomo, smoków niemal się nie widuje, chyba że gdzieś w dzikich górach, wśród pustkowi. W tamtych czasach zdarzały się częściej i potrafiły dokuczyć. Nauczyły się, że pełne bydła pastwiska to wielkie jadłodajnie, gdzie można się nażreć do syta i bez zbytniego wysiłku. Szczęściem dla rolników nawet wielki gad ograniczał się do jednej, dwóch uczt w kwartale, ale żarł tyle, że mógł zagrozić hodowli, zwłaszcza gdy się na jakąś okolicę uwziął. Jeden, ogromny, uwziął się na pewną wieś w Kaedwen. Przylatywał, zjadał kilka owiec, dwie lub trzy krowy, na deser zaś łapał sobie trochę karpi z rybników. Na koniec ział ogniem, podpalał stodołę albo stóg, po czym odlatywał.
Krasnolud łyknął piwa, beknął.
— Włościanie usiłowali smoka straszyć, próbowali różnych pułapek i podstępów, wszystko na nic. Trzeba trafu, że do niedalekiego Ban Ard przywędrował akurat z uczniami ów Lebioda, słynny już podówczas, tytułowany prorokiem i mający rzesze wyznawców. Chłopi poprosili go o pomoc, on zaś, o dziwo, nie odmówił. Gdy więc smok przyleciał, Lebioda poszedł na pastwisko i zaczął go egzorcyzmować. Smok najpierw opalił go ogniem, jak kaczkę. A potem połknął. Zwyczajnie połknął. I odleciał w góry.
— To koniec?
— Nie. Słuchaj dalej. Uczniowie proroka płakali, rozpaczali, potem zaś wynajęli tropicieli. Naszych, to znaczy krasnoludów, w smoczych kwestiach oblatanych. Owi przez miesiąc tropili smoka. Standardowo, idąc śladem kup, które gad walił. A uczniowie przy każdej kupie padali na kolana i grzebali w niej, płacząc rzewnie, wyławiając resztki swego mistrza. Skompletowali wreszcie całość, a raczej to, co za całość uważali, a co naprawdę było chaotyczną dość kolekcją niezbyt czystych kości ludzkich, krowich i baranich. Wszystko to leży dziś w sarkofagu w świątyni w Novigradzie. Jako cudowna relikwia.
— Przyznaj się, Addario. Zmyśliłeś tę historię. Albo mocno podkolorowałeś.
— Skąd to podejrzenie?
— Stąd, że często przestaję z pewnym poetą. Ten zaś, gdy ma do wyboru zdarzeń wersję prawdziwą lub wersję atrakcyjną, zawsze wybiera tę drugą którą dodatkowo ubarwia. Wszelkie zarzuty zaś w tym względzie kwituje sofizmatem, że jeśli coś nie jest zgodne z prawdą, to wcale nie musi oznaczać, że jest kłamstwem.
— Odgaduję poetę. To Jaskier, oczywiście. A historia ma swoje prawa.
— Historia — uśmiechnął się wiedźmin — to relacja, większością kłamliwa, ze zdarzeń, większością nieistotnych, zdawana nam przez historyków, większością durniów.
— Również tym razem odgaduję autora cytatu — wyszczerzył zęby Addario Bach. -Vysogota z Corvo, filozof i etyk. Jak również historyk. Względem zaś proroka Lebiody… Cóż, historia, jak się rzekło, to historia. Ale słyszałem, że w Novigradzie kapłani wyjmują czasem szczątki proroka z sarkofagu i dają wiernym do ucałowania. Gdybym tam akurat był, tobym się jednak od całowania powstrzymał.
— Powstrzymam się — obiecał Geralt. - Co się zaś tyczy Novigradu, jeśli już przy tym jesteśmy…
— Bez nerwów — uprzedził krasnolud. - Zdążysz. Wstaniemy wczesnym świtem, wnet dotrzemy do Wiaternej. Złapiemy okazję i będziesz w Novigradzie na czas.
Oby, pomyślał wiedźmin. Oby.
Ludzie i zwierzęta należą do różnych gatunków, lisy zaś żyją pomiędzy ludźmi a zwierzętami. Umarli i żywi wędrują różnymi drogami, lisy zaś podążają pomiędzy umarłymi a żywymi. Bóstwa i potwory kroczą po różnych ścieżkach, lisy zaś chodzą pomiędzy bóstwami a potworami. Ścieżki światła i ciemności nie łączą się i nie przecinają nigdy; lisie duchy czuwają gdzieś pomiędzy nimi. Nieśmiertelni i demony stąpają po własnych szlakach — lisie duchy są gdzieś pomiędzy.
Rozdział czternasty
Nocą przeszła burza.
Wyspawszy się w sianie na stryszku stodoły, wyruszyli wczesnym świtem, o chłodnym, choć słonecznym poranku. Trzymając się wytyczonej ścieżki, przeszli przez grądy, przez bagniste rojsty i podmokłe łąki. Po godzinie forsownego marszu dotarli do zabudowań.
— Wiaterna — wskazał Addario Bach. - To jest przystań, o której mówiłem.
Doszli nad rzekę, owiał ich ożywczy wiatr. Weszli na drewniany pomost. Rzeka tworzyła tu rozległe rozlewisko, wielkie jak jezioro, niemal nie znać było prądu, biegnącego gdzieś dalej. Z brzegu zwieszały się do wody gałęzie wierzb, łóz i olszyn. Wszędzie pływało, wydając różne odgłosy, ptactwo wodne: kaczki, cyranki, rożeńce, nury i perkozy. Wkomponowując się w pejzaż i nie płosząc całego tego pierzastego tałatajstwa, po wodzie sunął z gracją stateczek. Jednomasztowy, z jednym wielkim żaglem z tyłu i kilkoma trójkątnymi z przodu.
— Słusznie ktoś kiedyś powiedział — rzekł Addario Bach, wpatrzony w zjawisko. - Że to trzy najpiękniejsze widoki na świecie. Okręt pod pełnymi żaglami, koń w galopie i ta, no… naga kobieta w łóżku.
— Kobieta w tańcu — uśmiechnął się lekko wiedźmin. - W tańcu, Addario.
— Niech będzie — zgodził się krasnolud — że naga w tańcu. A ten okręcik, ha, przyznasz, niebrzydko prezentuje się na wodzie.
— To nie jest okręcik, tylko stateczek.
— To jest slup — skorygował, podchodząc, tęgawy jegomość w łosiowym kubraku. -Slup, moi panowie. Co łatwo poznać po ożaglowaniu. Duży grotżagiel gaflowy, sztaksel i dwa kliwry na forsztagach. Klasyka.
Stateczek — slup — zbliżył się do pomostu na tyle, by mogli podziwiać galion na dziobie. Rzeźba, miast standardowej cycatej kobiety, syreny, smoka bądź morskiego węża, wyobrażała łysego starca z haczykowatym nosem.