— A zgadza się, zgadza, co do joty — warknął Fysh. - Bo choć to rzecz niebywała, największą kuśniernią Novigradu zarządza nieludka. Breainne Diarbhail ap Muigh, elfka czystej krwi. Wdowa po Jakubie de Sepulveda, po którym przejęła cały majątek. Rodzinie nie udało się ani obalić testamentu, ani uznać mieszanego małżeństwa za nieważne, chociaż to wbrew zwyczajowi i prawom boskim…
— Do rzeczy — przerwał Geralt. - Do rzeczy, proszę. Twierdzicie więc, że owa kuśnierka, czystej krwi elfka, zleciła wam odzyskanie porwanej córki?
— Z mańki nas zażywasz? — wykrzywił się Fysh. - Na kłamstwie chcesz przyłapać? Dobrze wiesz, że elfy, jeśli im lisica porwie dzieciaka, nigdy nie próbują go odbić. Krzyżyk na nim stawiają i zapominają o nim. Uważają, że był lisicy przeznaczony.
— Briana de Sepulveda — wpadł w słowo Kevenard van Vliet — też z początku udawała. Rozpaczała, ale po elfiemu, skrycie. Na zewnątrz oblicze kamienne, oczy suche… Va’esse deireadh aep eigean, va’esse eigh faidh’ar, powtarzała, co się po ichniemu wykłada jako…
— Coś się kończy, coś się zaczyna.
— Właśnie. Ale to nic, jeno głupie elfie gadanie, nic się nie kończy, co i dlaczego ma się kończyć? Briana z dawien dawna żyje wśród ludzi, wedle naszych praw i obyczajów, to już tylko z krwi nieludka, a w sercu już bez mała człowiek. Elfie wierzenia i zabobony silne są, prawda, Briana może innym elfom na pokaz taka spokojna, ale skrycie za córką tęskni, oczywistym to jest. Dałaby wszystko, by jedynaczkę odzyskać, lisica czy nie lisica… Prawiście, panie wiedźminie, nie prosiła o nic, nie wyglądała pomocy. Mimo to pomóc postanowiliśmy, na rozpacz patrzeć nie mogąc. Cała gildia kupiecka solidarnie zrzuciła się i ekspedycję sfinansowała. Ja ofiarowałem «Proroka» i własny udział, podobnie uczynił pan kupiec Parlaghy, którego wnet poznacie. Ale że my ludzie interesu, a nie żadni łowcy przygód, zwróciliśmy się o pomoc do imć Javila Fysha, znanego nam jako człek łebski i obrotny, ryzyka się nie bojący, w trudnych imprezach bywały, wiedzą i doświadczeniem słynący…
— Doświadczeniem słynący imć Fysh — Geralt spojrzał na pomienionego — omieszkał zaś poinformować was, że ekspedycja ratunkowa nie ma sensu i z góry skazana jest na niepowodzenie. Widzę dwa wyjaśnienia. Pierwsze: imć Fysh pojęcia nie ma, w co was wpakował. Drugie, bardziej prawdopodobne: imć Fysh zainkasował zaliczkę, na tyle dużą by trochę powodzić was po manowcach i wrócić z niczym.
— Nadto prędko oskarżenia rzucacie! — Kevenard van Vliet gestem powstrzymał Fysha, rwącego się do wściekłej repliki. - Prędcyście też porażkę wieszczyć. A my, kupcy, myślimy zawsze pozytywnie…
— Chwali się wam takie myślenie. Ale w tym przypadku nie pomoże.
— Bo?
— Dziecka, które porwała aguara — wyjaśnił Geralt spokojnie — odzyskać się już nie da. To absolutnie niemożliwe. I nie chodzi nawet o to, że dziecka się nie odnajdzie, bo lisice wiodą niezwykle skryty tryb życia. Nie chodzi nawet o to, że aguara odebrać sobie dziecka nie pozwoli, a nie jest to przeciwnik, którego można w walce lekceważyć, tak w lisiej, jak i człekokształtnej postaci. Rzecz w tym, że porwane dziecko przestaje być dzieckiem. W porwanych przez lisice dziewczynkach zachodzą zmiany. Przekształcają się i same stają lisicami. Aguary nie rozmnażają się. Zachowują gatunek, porywając i przekształcając dzieci elfów.
— Ich lisi gatunek — dorwał się wreszcie do głosu Fysh — winien sczeznąć. Sczeznąć winny wszystkie te wilkołaki. Lisice, prawda to, ludziom w paradę rzadko włażą. Porywają tylko elfie szczenięta i tylko elfom szkodzą, co samo w sobie jest dobre, bo im więcej krzywdy się dzieje nieludziom, tym większa dla prawdziwych ludzi korzyść. Ale lisice to monstra, a monstra trzeba wygubić, sprawić, by sczezły, by cały ich ród sczezł. Ty wszak z tego właśnie żyjesz, wiedźminie, do tego się przyczyniasz. To i nam, tuszę, nie będziesz miał za złe, że się do zagłady monstrów przykładamy. Próżne jednak, widzi mi się, są te dywagacje. Chciałeś wyjaśnień, dostałeś je. Wiesz już, do czego masz być wynajęty i przed kim… Przed czym masz nas bronić.
— Wyjaśnienia wasze — ocenił spokojnie Geralt — mętne są, bez urazy, niczym mocz z zainfekowanego pęcherza. A szlachetność celu waszej ekspedycji wątpliwa jak cnota panienki rankiem po wiejskim festynie. Ale to wasza sprawa. Moją sprawą jest pouczyć was, że jedyny sposób obrony przed aguarą to trzymać się od aguary z daleka. Panie van Vliet?
— Tak?
— Wracajcie do domu. Ekspedycja jest bezsensowna, czas zdać sobie z tego sprawę i jej zaniechać. Tyle mogę wam poradzić jako wiedźmin. Porada jest gratis.
— Ale wy nie wysiądziecie, prawda? — wybąkał van Vliet, pobladły nieco. — Panie wiedźminie? Zostaniecie z nami? A gdyby co… A gdyby co zaszło, będziecie nas bronić? Zgódźcie się… Na bogów, zgódźcie…
— Zgodzi się, zgodzi — parsknął Fysh. - Popłynie z nami. Bo kto inszy go z tej głuszy zabierze? Nie panikujcie, panie van Vliet. Nie ma się czego bać.
— Akurat, nie ma! — wrzasnął białoskórnik. - Dobrzyście sobie! Wplątaliście nas w kabałę, a ninie zucha gracie? Ja chcę zdrów i cały do Novigradu dopłynąć! Musi nas ktoś bronić, teraz, gdyśmy w kłopocie… Gdy grozi nam…
— Nic nam nie grozi. Nie trwóżcie się jak baba. Idźcie pod pokład, jak wasz kompan Parlaghy. Napijcie się tam we dwu rumu, wnet wam kuraż wróci.
Kevenard van Vliet poczerwieniał, potem pobladł. Potem odnalazł wzrokiem Geralta.
— Dość kluczenia — powiedział dobitnie, ale spokojnie. - Czas prawdę wyznać. Panie wiedźminie, my tę młodą liszkę już mamy. Jest w achterpiku. Pan Parlaghy jej strzeże.
Geralt pokręcił głową.
— Nie do wiary. Odebraliście aguarze córkę kuśnierki? Małą Xymenę? Fysh splunął przez burtę. Van Vliet podrapał się w ciemię.
— Inaczej wyszło — wybąkał wreszcie. - Omyłkowo popadła nam inna… Też liszka, ale inna… I przez całkiem inną vixenę porwana. Pan Fysh ją odkupił… Od wojaków, którzy dziewkę lisicy skradli podstępem. Zrazu myśleliśmy, że to Xymena, ino że odmieniona… Ale Xymenie było siedem i jasna była, tej będzie pod dwanaście i ciemnowłosa…
— Choć to nie ta, co trzeba — Fysh uprzedził wiedźmina — ale zabraliśmy. Po co ma elfi pomiot na jeszcze gorsze monstrum wyrosnąć? A w Novigradzie można będzie sprzedać toto do zwierzyńca, w końcu osobliwość, dzikuska, na wpół liszka, w lesie przez lisicę chowana… Menażeria jak nic sypnie groszem…
Wiedźmin odwrócił się do niego plecami.
— Panie kapitanie, ster do brzegu!
— Wolnego, wolnego — zawarczał Fysh. - Trzymaj kurs, Pudłorak. Nie ty tu wydajesz komendy, wiedźminie.
— Panie van Vliet — Geralt zignorował go — apeluję do waszego rozsądku. Dziewczynkę należy natychmiast uwolnić i wysadzić na brzeg. W przeciwnym razie będziecie zgubieni. Aguara nie porzuci dziecka. A już z pewnością podąża waszym śladem. Jedyny sposób na powstrzymanie jej to oddanie dziewczynki.
— Nie słuchajcie go — powiedział Fysh. - Nie dajcie się straszyć. Płyniemy rzeką, szerokim plosem. Co nam może jakiś lis zrobić?
— I wiedźmina mamy do ochrony — dorzucił kpiąco Petru Cobbin. - W niewidzialne miecze zbrojnego! Sławny Geralt z Rivii przecie przed byle lisicą nie zdrefi!
— Sam nie wiem, sam nie wiem — wybąkał białoskórnik, wodząc oczami od Fysha do Geralta i Pudłoraka. - Panie Geralcie? W Novigradzie nie pożałuję wam nagrody, zapłacę za trud z nawiązką… Jeśli tylko nas obronicie…
— Obronię, a jakże. W jedyny możliwy sposób. Kapitanie, do brzegu.