Rychło okazało się, iż Eden ów — jak każdy Eden — był strzeżony. Miał swego cerbera, strażnika z ognistym mieczem. Geralt miał okazję zobaczyć go w akcji. Cerber, chłop niski, ale potężnie zbudowany, na jego oczach odpędził od ogrodu rozkoszy chudego młodziana. Młodzian protestował — pokrzykiwał i gestykulował, co najwyraźniej cerbera denerwowało.
— Masz zakaz wstępu, Muus. I dobrze o tym wiesz. Tedy odstąp. Nie będę powtarzał. Młodzian cofnął się od schodów na tyle szybko, by uniknąć popchnięcia. Był, jak zauważył Geralt, przedwcześnie wyłysiały, rzadkie i długie blond włosy zaczynały mu się dopiero w okolicach ciemienia, co ogólnie sprawiało wrażenie raczej paskudne.
— Chędożę was i wasz zakaz! — wrzasnął młodzian z bezpiecznej odległości. - Łaski nie robicie! Nie jesteście jedyni, pójdę do konkurencji! Ważniacy! Parweniusze! Szyld pozłacany, ale wciąż łajno na cholewkach! I tyle dla mnie znaczycie, co to łajno właśnie! A gówno zawsze będzie gównem!
Geralt zaniepokoił się lekko. Wyłysiały młodzian, choć paskudny z aparycji, nosił się całkiem z pańska, może nie za bogato, ale w każdym razie elegantszo od niego samego. Jeśli więc to elegancja była kryterium przesądzającym…
— A ty dokąd, że zapytam? — chłodny głos cerbera przerwał tok jego myśli. I potwierdził obawy.
— To ekskluzywny lokal — podjął cerber, blokując sobą schody. - Rozumiesz znaczenie słowa? To tak jakby wyłączony. Dla niektórych.
— Dlaczego dla mnie?
— Nie suknia zdobi człowieka — stojący dwa stopnie wyżej cerber mógł spojrzeć na wiedźmina z góry. - Jesteś, cudzoziemcze, chodzącą tej mądrości ludowej ilustracją. Twoja suknia nie zdobi cię ani trochę. Być może inne jakieś ukryte przymioty cię zdobią, wnikał nie będę. Powtarzam, to jest lokal ekskluzywny. Nie tolerujemy tu ludzi odzianych jak bandyci. Ani uzbrojonych.
— Nie jestem uzbrojony.
— Ale wyglądasz, jakbyś był. Łaskawie skieruj więc kroki dokądś indziej.
— Powstrzymaj się, Tarp.
W drzwiach lokalu pojawił się śniady mężczyzna w aksamitnym kaftanie. Brwi miał krzaczaste, wzrok przenikliwy, a nos orli. I niemały.
— Najwyraźniej — pouczył cerbera orli nos — nie wiesz, z kim masz do czynienia. Nie wiesz, kto do nas zawitał.
Przedłużające się milczenie cerbera świadczyło, że faktycznie nie wie.
— Geralt z Rivii. Wiedźmin. Znany z tego, że chroni ludzi i ratuje im życie. Jak przed tygodniem, tu, w naszej okolicy, w Ansegis, gdzie ocalił matkę z dzieckiem. A kilka miesięcy wcześniej, w Cizmar, o czym głośno było, zabił ludożerczą leukrotę, sam przy tym odnosząc rany. Jakże mógłbym wzbraniać wstępu do mego lokalu komuś, kto tak zacnym trudni się procederem? Przeciwnie, rad jestem takiemu gościowi. I za honor mam, że zechciał mnie odwiedzić. Panie Geralcie, austeria «Natura Rerum» wita was w swoich progach. Jestem Febus Ravenga, właściciel tego skromnego przybytku.
Stół, za którym usadził go maître, nakryty był obrusem. Wszystkie stoły w «Natura Rerum» — w większości zajęte — nakryte były obrusami. Geralt nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział obrusy w oberży.
Choć ciekaw, nie rozglądał się, nie chcąc wypaść jak prowincjusz i prostak. Powściągliwa obserwacja ujawniła jednak wystrój skromny, acz gustowny i wykwintny. Wykwintną — choć nie zawsze gustownie — była też klientela, w większości, jak ocenił, kupcy i rzemieślnicy. Byli kapitanowie statków, ogorzali i brodaci. Nie brakowało pstro odzianych panów szlachty. Pachniało też mile i wykwintnie: pieczonym mięsiwem, czosnkiem, kminkiem i dużymi pieniędzmi.
Poczuł na sobie wzrok. Gdy był obserwowany, jego wiedźmińskie zmysły sygnalizowały to natychmiast. Spojrzał, kątem oka i dyskretnie.
Obserwującą — też bardzo dyskretnie, dla zwykłego śmiertelnika nie do zauważenia — była młoda kobieta o lisio rudych włosach. Udawała całkowicie pochłoniętą daniem — czymś smakowicie wyglądającym i nawet z oddali kusząco woniejącym. Styl i mowa ciała nie pozostawiały wątpliwości. Nie dla wiedźmina. Szedł o zakład, że była czarodziejką.
Maître chrząknięciem wyrwał go z rozmyślań i nagłej nostalgii.
— Dziś — oznajmił uroczyście i nie bez dumy — proponujemy giez cielęcą duszoną w warzywach, z grzybami i fasolką. Comber jagnięcy pieczony z bakłażanami. Boczek wieprzowy w piwie podany z glazurowanymi śliwkami. Łopatkę dzika pieczoną, podaną z jabłkami w powidłach. Piersi kacze z patelni, podane z czerwoną kapustą i żurawiną. Kalmary nadziewane cykorią, z białym sosem i winogronami. Żabnicę z rusztu w sosie śmietanowym, podaną z duszonymi gruszkami. Oraz jak zwykle nasze specjalności: udko gęsie w białym winie, z wyborem owoców pieczonych na blasze, i turbota w karmelizowanym atramencie mątwy, podanego z szyjkami raków.
— Jeśli gustujesz w rybach — przy stole nie wiedzieć kiedy i jak pojawił się Febus Ravenga — to gorąco polecam turbota. Z porannego połowu, rozumie się samo przez się. Duma i chluba szefa naszej kuchni.
— Turbot w atramencie zatem — wiedźmin zwalczył w sobie irracjonalną chęć zamówienia na raz kilku dań, świadom, że byłoby to w złym guście. - Dziękuję za radę. Już zaczynałem doznawać męki wyboru.
— Jakie wino — spytał maître — raczy miły pan życzyć?
— Proszę wybrać coś stosownego. Mało wyznaję się w winach.
— Mało kto się wyznaje — uśmiechnął się Febus Ravenga. - A całkiem nieliczni się do tego przyznają. Bez obaw, dobierzemy gatunek i rocznik, panie wiedźminie. Nie przeszkadzam, życzę smacznego.
Życzenie nie miało się spełnić. Geralt nie miał też okazji przekonać się, jakie wino mu wybiorą. Smak turbota w atramencie mątwy również miał tego dnia pozostać dla niego zagadką.
Rudowłosa kobieta nagle dała sobie spokój z dyskrecją, odnalazła go wzrokiem. Uśmiechnęła się. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że złośliwie. Poczuł dreszcz.
— Wiedźmin, zwany Geraltem z Rivii?
Pytanie zadał jeden z trzech czarno odzianych osobników, którzy cichcem podeszli do stołu.
— To ja.
— W imieniu prawa jesteś aresztowany.
Rozdział trzeci
Przyznana Geraltowi obrończyni z urzędu unikała patrzenia mu w oczy. Z uporem godnym lepszej sprawy wertowała teczkę z dokumentami. Dokumentów było tam niewiele. Dokładnie dwa. Pani mecenas uczyła się ich chyba na pamięć. By zabłysnąć mową obrończą miał nadzieję. Ale była to, jak podejrzewał, nadzieja płonna.
— W areszcie — pani mecenas podniosła wreszcie wzrok — dopuściłeś się pobicia dwóch współwięźniów. Powinnam chyba znać powód?
— Primo, odrzuciłem ich seksualne awanse, nie chcieli zrozumieć, że nie znaczy nie. Secundo, lubię bić ludzi. Tertio, to fałsz. Oni sami się pokaleczyli. O ściany. By mnie oczernić.
Mówił wolno i obojętnie. Po tygodniu spędzonym w więzieniu całkiem zobojętniał. Obrończyni zamknęła teczkę. By zaraz znowu ją otworzyć. Po czym poprawiła kunsztowną koafiurę.
— Pobici — westchnęła — skargi nie wniosą jak się zdaje. Skupmy się na oskarżeniu instygatorskim. Asesor trybunalski oskarży cię o poważne przestępstwo, zagrożone surową karą.