— To iluzje, które tworzy aguara.
— Za głupich nas masz? — krzyknął Cobbin. - Iluzje? Jakie iluzje? To były najprawdziwsze żmije! Wszyscyście widzieli, nie? Słyszeliście syk? Ja nawet czułem ich smród!
— To była iluzja. Węże nie były prawdziwe. «Prorok» znowu zawadził wantami o zwisające gałęzie.
— To omam, tak? — powiedział jeden z majtków, wyciągając rękę. - Zwid? Ten wąż nie jest prawdziwy?
— Nie! Stój!
Zwisająca z konara olbrzymia arieta wydała mrożący krew w żyłach syk i błyskawicznie uderzyła, zatapiając kły w szyi marynarza, raz, potem drugi raz. Majtek krzyknął rozdzierająco, zatoczył się, upadł, zadygotał w drgawkach, rytmicznie tłukąc potylicą o pokład. Piana wystąpiła mu na usta, z oczu zaczęła sączyć się krew. Nie żył, nim zdołali do niego podbiec.
Wiedźmin nakrył ciało płótnem.
— Do diabła, ludzie — powiedział. - Zachowajcie ostrożność! Nie wszystko tu jest przywidzeniem!
— Uwaga! — wrzasnął marynarz z dziobu. - Uwaaagaaa! Wir przed nami! Wir! Starorzecze rozwidlało się znowu. Lewa odnoga, ta, w którą niósł ich prąd, kotłowała się i burzyła w gwałtownym wirze. Wirujące kolisko wzbierało pianą jak zupa w kotle. W wirze obracały się, pojawiając i znikając, pniaki i gałęzie, nawet jedno całe drzewo z rosochatą koroną. Majtek z ołowianką uciekł z dziobu, pozostali jęli wrzeszczeć. Pudłorak stał spokojnie. Zakręcił kołem sterowym, skierował slup w prawą spokojną odnogę.
— Uff — otarł czoło. - W porę! Źle by było z nami, gdyby nas ten wir wciągnął. Oj, pokręciło by nami…
— Wiry! — krzyknął Cobbin. - Żyrytwy! Aligatory! Pijawki! Nie potrzeba żadnych iluzji, te bagna roją się od okropności, od gadów, od wszelkiego jadowitego plugastwa. Źle, źle, że tu zabłądziliśmy. Tutaj bez liku…
— Statków poginęło — dokończył, wskazując, Addario Bach. - A to chyba akurat prawda.
Przegniły i zgruchotany, pogrążony po nadburcia, obrośnięty wodnym zielskiem, opleciony pnączami i mchami, tkwił na prawym brzegu uwięzły w bagnie wrak. Obserwowali go, gdy niesiony słabym nurtem «Prorok» przesuwał się obok.
Pudłorak szturchnął Geralta łokciem.
— Panie wiedźmin — powiedział cicho. - Busola wciąż szaleje. Wedle igły ze wschodniego zmieniliśmy kurs na południowy. Jeśli to nie lisi fałsz, to jest niedobrze. Tych bagien nikt nie zbadał, ale wiadomo, że się na południe od farwateru rozciągają. Niesie nas tedy w samo serce mokradeł.
— Przecież dryfujemy — zauważył Addario Bach. - Wiatru nie ma, niesie nas prąd. A prąd oznacza połączenie z rzeką, z torem wodnym Pontaru…
— Niekoniecznie — pokręcił głową Geralt. - Słyszałem o tych starorzeczach. Mają zmienny kierunek spływu wody. Zależy, czy akurat jest przypływ, czy odpływ. I nie zapominajcie o aguarze. To też może być iluzja.
Brzegi nadal gęsto porastały cypryśniki, pojawiły się też pękate, dołem cebulasto rozrośnięte błotnie. Wiele drzew było uschniętych, martwych. Z ich strupieszałych pni i gałęzi zwieszały się gęste festony oplątwy, srebrzyście połyskującej w słońcu. Na gałęziach czatowały czaple, lustrujące przepływającego «Proroka» nieruchomymi oczami.
Marynarz z dziobu krzyknął.
Tym razem widzieli ją wszyscy. Znowu stała na zwieszonym nad wodą konarze, wyprostowana i nieruchoma. Pudłorak bez ponaglania naparł na rumby, skierował slup pod lewy brzeg. A lisica zaszczekała nagle, donośnie i przenikliwie. Zaszczekała ponownie, gdy «Prorok» przepływał obok.
Po konarze przemknął i skrył się w gąszczu wielki lis.
— To było ostrzeżenie — powiedział wiedźmin, gdy na pokładzie ucichła wrzawa. -Ostrzeżenie i wezwanie. A raczej żądanie.
— Byśmy uwolnili dziewczynkę — dokończył przytomnie Addario Bach. - Jasne. Ale my jej uwolnić nie możemy, bo nie żyje.
Kevenard van Vliet zastękał, chwyciwszy się za skronie. Mokry, brudny i przerażony nie przypominał już kupca, którego stać na własny statek. Przypominał pętaka przychwyconego na kradzieży śliwek.
— Co robić? - zajęczał. - Co robić?
— Ja wiem — oświadczył nagle Javil Fysh. - Przywiążmy martwą dziewkę do beczki i za burtę ją. Lisica zadzierży się, by szczenię opłakać. Zyskamy czas.
— Wstyd, panie Fysh — głos białoskórnika stwardniał nagle. - Nie godzi się tak obejść ze zwłokami. To nie po ludzku.
— A bo to człowiek był? Elfica, do tego już na wpół zwierzę. Mówię wam, z tą beczką to dobry pomysł…
— Taki pomysł — powiedział Addario Bach, przeciągając słowa — mógł przyjść do głowy tylko kompletnemu idiocie. I przyniósłby nam wszystkim zgubę. Jeśli vixena pojmie, że zabiliśmy dziewczynkę, będzie po nas.
— Nie my zabiliśmy szczeniaka — wtrącił się Petru Cobbin, nim karminowy ze złości Fysh zdążył zareagować. - Nie my! Parlaghy to uczynił. On winien. My czyści.
— Słusznie — potwierdził Fysh, zwracając się nie do van Vlieta i wiedźmina, ale do Pudłoraka i majtków. - Parlaghy winien. Niech lisica mści się na nim. Wsadźmy go do czółna razem z trupkiem i niech dryfuje. A my tymczasem…
Cobbin i kilku majtków przyjęło pomysł ochoczym okrzykiem, ale Pudłorak usadził ich natychmiast.
— Nie pozwolę na to — powiedział.
— Ani ja. - Kevenard van Vliet pobladł. - Pan Parlaghy może i zawinił, może i prawda, że kary żąda jego uczynek. Ale porzucić, wydać na śmierć? Co to, to nie.
— Jego śmierć albo nasza! — zawrzasnął Fysh. - Bo co nam czynić? Wiedźminie! Obronisz nas, gdy się lisica na pokład wedrze?
— Obronię. Zapadła cisza.
«Prorok Lebioda» dryfował wśród śmierdzącej, wzbierającej bąblami wody, wlokąc za sobą warkocze wodorostów. Z gałęzi obserwowały ich czaple i pelikany.
Marynarz z dziobu ostrzegł ich krzykiem. A za chwilę krzyczeli wszyscy. Patrząc na przegniły, obrośnięty pnączami i zielskiem wrak. Ten sam, który widzieli przed godziną.
— Pływamy w kółko — stwierdził fakt krasnolud. - To pętla. Lisica złapała nas w pułapkę.
— Mamy tylko jedno wyjście. - Geralt wskazał na lewą odnogę i kotłujący się w niej wir. - Przepłynąć przez to.
— Przez ten gejzer? — ryknął Fysh. - Zdurniałeś ze szczętem? Rozerwie nas!
— Rozerwie — potwierdził Pudłorak. - Albo wywróci. Albo ciśnie na bagno, skończymy jak ów wrak. Zobaczcie, jak w tej kipieli drzewami miota. Widać, że straszną siłę ma ten wir.
— Właśnie. Widać. Bo to chyba iluzja. Myślę, że to kolejna iluzja aguary.
— Chyba? Jesteś wiedźminem, a nie umiesz rozpoznać?
— Słabszą iluzję bym rozpoznał. Te są niezwykle mocne. Ale zdaje mi się…
— Zdaje ci się. A jeśli się mylisz?
— Nie mamy wyjścia — warknął Pudłorak. - Albo przez wir, albo będziemy pływać w kółko…
— Do śmierci — dopowiedział Addario Bach. - I to do usranej.
Obracane w wirze drzewo co rusz wyłaniało z wody konary, niczym rozczapierzone ręce topielca. Wir burzył się, kotłował, wzbierał i pryskał pianą. «Prorok» zadygotał i pomknął nagle, wsysany w kotłowisko. Targane wirem drzewo z hukiem uderzyło o burtę, bryznęła piana. Slup zaczął się kołysać i obracać, coraz szybciej i szybciej.
Wszyscy wrzeszczeli na różne głosy.
I nagle wszystko ucichło. Woda uspokoiła się, wygładziła w taflę. «Prorok Lebioda» wolniuteńko dryfował wśród porosłych błotniami brzegów.