Выбрать главу

— Z kwoty do wypłaty — pouczyła klerka — poproszę o czek bankierski na czterysta koron. Wiem, że bank pobierze prowizję, akceptuję to.

— A moją forsę gotówką! - Urzędnik magistracki wskazał na wielki skórzany tornister, który przytaszczył. - Zawiozę do domu i schowam dobrze! Żadne złodziejskie banki żadnych prowizji ze mnie zdzierać nie będą!

— To znaczna kwota. - Klerk wstał. - Proszę zaczekać.

Wychodzący z kantorka klerk uchylił drzwi na zaplecze tylko na moment, ale Antea przysięgłaby, że przez moment widziała czarnowłosą kobietę odzianą w czerń i biel. Poczuła dreszcz.

* * *

— Dziękuję, Molnar — powiedziała Yennefer. - Nie zapomnę ci tej przysługi.

— Za cóż dziękujesz? — uśmiechnął się Molnar Giancardi. - Cóżem to uczynił, czymżem się przysłużył? Tym, że kupiłem na aukcji wskazany lot? Płacąc zań pieniędzmi z twojego prywatnego konta? A może tym, że się odwróciłem, gdy przed chwilą rzucałaś zaklęcie? Odwróciłem się, bo patrzyłem z okna na tę pośredniczkę, gdy się oddalała, wdzięcznie kołysząc tym i owym. W moim typie, nie kryję, damulka, choć za ludzkimi kobietami nie przepadam. Czy twoje zaklęcie jej również… przysporzy kłopotów?

— Nie — przerwała czarodziejka. - Jej nic się nie stanie. Wzięła czek, nie złoto.

— Jasne. Miecze wiedźmina, jak mniemam, zabierzesz od razu? One przecie są dla niego…

— Wszystkim — dokończyła Yennefer. - Związany jest z nimi przeznaczeniem. Wiem, wiem, a jakże. Mówił mi. A ja nawet zaczynałam wierzyć. Nie, Molnar, nie zabiorę dziś tych mieczy. Niech zostaną w depozycie. Wkrótce przyślę po nie kogoś upełnomocnionego. Opuszczam Novigrad jeszcze dziś.

— Ja też. Jadę do Tretogoru, skontroluję również tamtejszą filię. Potem wracam do siebie, do Gors Velen.

— Cóż, jeszcze raz dzięki. Bywaj, krasnoludzie.

— Bywaj, czarownico.

Interludium

Równe sto godzin

od momentu odbioru złota

w banku Giancardich w Novigradzie

— Masz zakaz wstępu — powiedział wykidajło Tarp. - Dobrze o tym wiesz. Odstąp od schodów.

— A to widziałeś, chamie? — Nikefor Muus potrząsnął i zabrzęczał pękatym trzosem. -Widziałeś w życiu tyle złota naraz? Precz z drogi, bo tu pan idzie! Bogaty pan! Nastąp się, wieśniaku!

— Wpuść go, Tarp! — Z wnętrza austerii wyłonił się Febus Ravenga. - Nie chcę tu hałasów, goście się niepokoją. A ty bacz. Raz mnie oszukałeś, drugiego razu nie będzie. Lepiej, żebyś tym razem miał czym zapłacić, Muus.

— Pan Muus! — Urzędnik odepchnął Tarpa. - Pan! Bacz, do kogo mówisz, karczmarzu!

— Wina! — zakrzyknął, rozpierając się za stołem. - Najdroższego, jakie macie!

— Najdroższe — odważył się maître — kosztuje sześćdziesiąt koron…

— Stać mnie! Dawać cały dzban, migiem!

— Ciszej — upomniał Ravenga. - Ciszej, Muus.

— Nie uciszaj mnie, wydrwigroszu! Oszuście! Parweniuszu! Kim ty jesteś, by mnie uciszać? Szyld pozłacany, ale wciąż łajno na cholewkach! A gówno zawsze będzie gównem! Popatrz no tu! Widziałeś w życiu tyle złota naraz? Widziałeś?

Nikefor Muus sięgnął do trzosa, wyciągnął garść złotych monet i zamaszyście rzucił je na stół.

Monety rozbryzgnęły się w brunatną maź. Dokoła rozszedł się potworny smród ekskrementów.

Goście austerii «Natura Rerum» zerwali się z miejsc, pobiegli do wyjścia, krztusząc się i zakrywając nosy serwetkami. Maître zgiął się w wymiotnym odruchu. Ktoś krzyknął, ktoś zaklął. Febus Ravenga ani drgnął. Stał niczym posąg, skrzyżowawszy ręce na piersi.

Muus, osłupiały, potrząsnął głową wybałuszył i przetarł oczy, gapiąc się na cuchnącą kupę na obrusie. Wreszcie ocknął się, sięgnął do trzosa. I wyciągnął rękę pełną gęstej mazi.

— Masz rację, Muus — przemówił lodowatym głosem Febus Ravenga. - Gówno zawsze będzie gównem. Na podwórze z nim.

Wleczony urzędnik magistracki nawet nie stawiał oporu, zbyt był oszołomiony tym, co zaszło. Tarp zaciągnął go za wychodek. Na znak Ravengi pachołcy zdjęli drewnianą pokrywę dołu kloacznego. Na ten widok Muus ożył, jął wrzeszczeć, zapierać się i wierzgać. Nie na wiele mu się to zdało. Tarp zawlókł go do szamba i wrzucił do dołu. Młodzian plasnął w rzadkie odchody. Ale nie tonął. Rozkrzyżował ręce i nogi i nie tonął, utrzymywany na powierzchni brei przez wrzucone tam wiechcie słomy, szmatki, patyczki i zmięte strony wydarte z różnych uczonych i pobożnych ksiąg.

Febus Ravenga zdjął ze ściany lamusa drewniane widły do siana, sporządzone z jednej rosochatej gałęzi.

— Gówno było, jest i pozostanie gównem — powiedział. - I zawsze w końcu do gówna trafi.

Naparł na widły i zatopił Muusa. Z głową. Muus z pluskiem wydarł się na powierzchnię, rycząc, kaszląc i plując. Ravenga pozwolił mu trochę pokaszleć i nabrać tchu, po czym zatopił go ponownie. Tym razem naprawdę głęboko.

Powtórzywszy operację jeszcze kilka razy, rzucił widły.

— Zostawcie go tam — rozkazał. - Niech się sam wykaraska.

— To nie będzie łatwe — ocenił Tarp. - I trochę potrwa.

— I niech potrwa. Nie ma pośpiechu.

A mon retour, hé! je m ’en desespere, Tu mas reçu d’un baiser tout glacé.
Pierre de Ronsard

Rozdział szesnasty

Na redę wpływał właśnie pod pełnymi żaglami novigradzki szkuner «Pandora Parvi», piękny w samej rzeczy statek. Piękny i szybki, pomyślał Geralt, schodząc po trapie na ruchliwe nabrzeże. Widział szkuner w Novigradzie, dowiadywał się, wiedział, że wypływał z Novigradu całe dwa dni później niż galera «Stinta», na którą sam się zabrał. Mimo tego dotarł do Kerack praktycznie o tej samej godzinie. Może trzeba było zaczekać i zaokrętować się na szkuner, pomyślał. Dwa dni dłużej w Novigradzie, kto wie, może jednak zdobyłbym jakieś informacje?

Próżne dywagacje, ocenił. Może, kto wie, a nuż. Co się stało, to się stało, nic już tego nie odmieni. I nie ma co się nad tym rozwodzić.

Pożegnał spojrzeniem szkuner, latarnię morską morze i ciemniejący burzowymi chmurami horyzont. Po czym raźnym krokiem ruszył w stronę miasta.

* * *

Sprzed willi tragarze wynosili właśnie lektykę, filigranową konstrukcję z firaneczkami w kolorze lila. Musiał być wtorek, środa albo czwartek. W te dni Lytta Neyd przyjmowała pacjentki, a pacjentki, zwykle zamożne panie z wyższych sfer, korzystały z takich lektyk właśnie.

Odźwierny wpuścił go bez słowa. I dobrze. Geralt nie był w najlepszym nastroju i pewnie słowem by się zrewanżował. A może nawet dwoma lub trzema.

Patio był puste, woda w fontannie szemrała cichutko. Na malachitowym stoliku stała karafka i pucharki. Geralt nalał sobie bez ceregieli.

Gdy uniósł głowę, zobaczył Mozaik. W białym kitlu i fartuszku. Bladą. Z przylizanymi włosami.

— To ty — powiedziała. - Wróciłeś.

— To z całą pewnością ja — potwierdził sucho. - Z całą pewnością wróciłem. A to wino z całą pewnością skwaśniało nieco.