Выбрать главу

— Witaj, Pinety.

Pinety zeskoczył z siodła. Geralt zauważył, że jest uzbrojony. Było to dość dziwne, magicy niezwykle rzadko nosili broń. Okuty mosiądzem pas czarodzieja obciążał miecz w bogato zdobionej pochwie. Był tam też i sztylet, solidny i szeroki.

Przejął od czarodzieja wodze Płotki, pogładził klacz po nozdrzach i zagrzywku. Pinety ściągnął rękawice i zatknął je za pas.

— Racz wybaczyć, mistrzu Jaskrze — powiedział — ale chciałbym zostać z Geraltem sam na sam. To, co mam mu do powiedzenia, przeznaczone jest wyłącznie dla jego uszu.

— Geralt — napuszył się Jaskier — nie miewa przede mną tajemnic.

— Wiem. Wielu szczegółów jego życia prywatnego dowiedziałem się z twoich ballad.

— Ale…

— Jaskier — przerwał wiedźmin. - Idź się przejść.

— Dziękuję ci — powiedział, gdy zostali sami. - Dziękuję, żeś przywiódł tu mojego konia, Pinety.

— Zauważyłem — odrzekł czarodziej — że byłeś do niego przywiązany. Gdy więc odnaleźliśmy go w Sośnicy…

— Byliście w Sośnicy?

— Byliśmy. Zawezwał nas konstabl Torquil.

— Widzieliście…

— Widzieliśmy — przerwał ostro Pinety. - Wszystko widzieliśmy. Nie mogę zrozumieć, wiedźminie. Nie mogę zrozumieć. Dlaczegoś ty go wtedy nie zarąbał? Tam, na miejscu? Postąpiłeś, pozwól to sobie powiedzieć, nie najmądrzej.

Wiem, powstrzymał się od przyznania Geralt. Wiem, a jakże. Okazałem się za głupi, by skorzystać z szansy danej przez los. Bo i cóż to mi szkodziło, jeden trup więcej na rozkładzie. Co to znaczy dla płatnego zabójcy. A że mierziło mnie bycie waszym narzędziem? Ja przecież zawsze jestem czyimś narzędziem. Było zacisnąć zęby i zrobić, co należało.

— Zaskoczy cię to pewnie — Pinety spojrzał mu w oczy — ale natychmiast pospieszyliśmy ci na ratunek, ja i Harlan. Domyśliliśmy się, że ratunku wyglądasz. Przyskrzyniliśmy Degerlunda nazajutrz, gdy rozprawiał się z jakąś przypadkową bandą.

Przyskrzyniliście, powstrzymał się od powtórzenia wiedźmin. I nie mieszkając skręciliście mu kark? Będąc ode mnie mądrzejsi, nie powtórzyliście mojego błędu? Akurat. Gdyby tak było, nie miałbyś teraz takiej miny, Guincamp.

— Nie jesteśmy mordercami. - Czarodziej poczerwieniał, zająknął się. - Zabraliśmy go na Rissberg. I zrobił się huczek… Wszyscy byli przeciw nam. Ortolan, o dziwo, zachował się powściągliwie, a to właśnie z jego strony oczekiwaliśmy najgorszego. Ale Biruta Icarti, Raby, Sandoval, nawet Zangenis, który wcześniej nam sprzyjał… Wysłuchaliśmy sążnistej prelekcji o solidarności wspólnoty, o braterstwie, o lojalności. Dowiedzieliśmy się, że tylko ostatni łajdacy nasyłają na konfratra najemnego zabójcę, że trzeba bardzo nisko upaść, by nająć na współbratymca wiedźmina. Z niskich pobudek. Z zazdrości o talent i prestiż współbratymca, z zawiści o jego naukowe osiągnięcia i sukcesy.

Powołanie się na incydenty z Pogórza, na czterdzieści cztery trupy, nie dało nic, powstrzymał się od stwierdzenia wiedźmin. Jeśli nie liczyć wzruszeń ramion. I zapewne sążnistego wykładu o nauce, która wymaga ofiar. O celu, który uświęca środki.

— Degerlund — podjął Pinety — stanął przed komisją i wysłuchał surowej nagany. Za uprawianie goecji, za zabitych przez demona ludzi. Był hardy, liczył widać na interwencję Ortolana. Ale Ortolan jakby o nim zapomniał, całkowicie oddawszy się swej najnowszej pasji: opracowania formuły niezwykłe skutecznego i uniwersalnego nawozu, mającego zrewolucjonizować rolnictwo. Zdany tylko na siebie Degerlund uderzył w inny ton. Płaczliwy i żałosny. Zrobił z siebie pokrzywdzonego. Ofiarę w równej mierze własnej ambicji i magicznego talentu, dzięki którym wywołał demona tak potężnego, że niemożliwego do opanowania. Przysiągł, że uprawiania goecji zaniecha, że już nigdy jej nie tknie. Że całkowicie poświęci się badaniom nad udoskonaleniem rodzaju ludzkiego, nad transhumanizmem, specjacją introgresjąi modyfikowaniem genetycznym.

I dano mu wiarę, powstrzymał się od stwierdzenia wiedźmin.

— Dano mu wiarę. Wpłynął na to Ortolan, który nagle objawił się przed komisją w oparach nawozu. Nazwał Degerlunda kochanym młodzianem, który wprawdzie dopuścił się errorów, ale któż jest bez errorów. Nie dubitował, że młodzian się poprawi i że on za to ręczy. Prosił, by komisja gniew temperowała, kompassyą okazała i młodziana nie kondemnowała. Wreszcie ogłosił Degerlunda swym dziedzicem i sukcessorem, w pełni scedował na niego Cytadelę, swoje prywatne laboratorium. On sam, oświadczył, laboratorium nie potrzebuje, albowiem rezolwował się trudzić i exercyzować pod gołym niebem, na zagonach i grządkach. Birucie, Rabemu i reszcie rzecz przypadła do gustu. Cytadela, z uwagi na niedostępność, mogła z powodzeniem robić za miejsce odosobnienia. Degerlund wpadł we własne sidła. Znalazł się w areszcie domowym.

A aferę zamieciono pod dywan, powstrzymał się wiedźmin.

— Podejrzewam — Pinety spojrzał na niego bystro — że wpływ na to miał i wzgląd na ciebie, na twoją osobę i reputację.

Geralt uniósł brwi.

— Wasz wiedźmiński kodeks — podjął czarodziej — zabrania ponoć zabijania ludzi. Ale o tobie mówią że traktujesz ów kodeks bez przesadnej czci. Że zdarzało się to i owo, że co najmniej kilka osób rozstało się z życiem za twoją sprawą. Birutę i innych strach obleciał. Że wrócisz na Rissberg i dokończysz dzieła, a przy okazji i oni gotowi oberwać. A Cytadela to stuprocentowo bezpieczny azyl, zaadaptowana na laboratorium dawna gnomia górska twierdza, obecnie magicznie chroniona. Nikt się do Cytadeli nie dostanie, nie ma na to sposobu. Degerlund jest więc nie tylko odizolowany, ale i bezpieczny.

Rissberg też jest bezpieczny, powstrzymał się wiedźmin. Zabezpieczony przed skandalem i kompromitacją. Degerlund w izolacji, afery nie ma. Nikt się nie dowie, że cwaniak i karierowicz oszukał i wyprowadził w pole czarodziejów z Rissbergu, mniemających się i głoszących elitą magicznego bractwa. Że korzystając z naiwności i głupoty owej elity, degenerat i psychopata mógł bez przeszkód zamordować czterdziestu kilku ludzi.

— W Cytadeli — czarodziej nadal nie spuszczał z niego oka — Degerlund będzie pod kuratelą i obserwacją. Nie wywoła już żadnego demona.

Nigdy nie było żadnego demona. I ty, Pinety, dobrze o tym wiesz.

— Cytadela — czarodziej odwrócił wzrok, popatrzył na statki na redzie — jest ulokowana w skale kompleksu góry Cremora, tej, u stóp której leży Rissberg. Próba wdarcia się tam równałaby się samobójstwu. Nie tylko z racji magicznych zabezpieczeń. Pamiętasz, o czym nam wtedy opowiadałeś? O opętanym, którego kiedyś zabiłeś? W stanie wyższej konieczności, ratując jedno dobro kosztem drugiego, tym samym wyłączając bezprawność czynu zabronionego? No to chyba pojmujesz, że teraz okoliczności są zupełnie inne. Odizolowany Degerlund nie stanowi zagrożenia rzeczywistego i bezpośredniego. Jeśli choć tkniesz go palcem, popełnisz czyn zabroniony i bezprawny. Jeśli spróbujesz go zabić, pójdziesz pod trybunał za próbę morderstwa. Niektórzy z naszych, wiem to, mają nadzieję, że jednak spróbujesz. I skończysz na szafocie. Dlatego radzę: odpuść. Zapomnij o Degerlundzie. Zostaw rzeczy swojemu biegowi.

— Milczysz — stwierdził fakt Pinety. - Powstrzymujesz się od komentarzy.

— Bo i nie ma czego komentować. Jedno mnie tylko ciekawi. Ty i Tzara. Zostaniecie na Rissbergu?

Pinety zaśmiał się. Sucho i nieszczerze.

— Obu nas, mnie i Harlana, poproszono o rezygnację, na własne życzenie, z racji na stan zdrowia. Opuściliśmy Rissberg, nigdy już tam nie wrócimy. Harlan wybiera się do Poviss, na służbę u króla Rhyda. Ja jednak skłaniam się ku dalszej jeszcze podróży. W Cesarstwie Nilfgaardu, słyszałem, traktują magów użytkowo i bez przesadnego szacunku. Ale płacą im dobrze. A jeśli już o Nilfgaardzie mowa… Byłbym zapomniał. Mam dla ciebie pożegnalny prezent, wiedźminie.