Jakżeby inaczej, pomyślał, kontemplując urodę pani mecenas. Zastanawiał się, ile miała lat, gdy trafiła do szkoły czarodziejek. I w jakim wieku szkołę tę opuściła.
Obie funkcjonujące czarodziejskie uczelnie — męska w Ban Ard i żeńska w Aretuzie na wyspie Thanedd — oprócz absolwentów i absolwentek produkowały też odpad. Mimo gęstego sita egzaminów wstępnych, pozwalającego w założeniu odsiać i odrzucić przypadki beznadziejne, dopiero pierwsze semestry selekcjonowały naprawdę i ujawniały tych, co umieli się zakamuflować. Takich, dla których myślenie okazywało się doświadczeniem przykrym i groźnym. Utajonych głupców, leniów i mentalnych ospalców płci obojga, jacy w szkołach magii nie mieli czego szukać. Kłopot polegał na tym, że zwykle była to progenitura osób majętnych lub z innych przyczyn uważanych za ważne. Po wyrzuceniu z uczelni trzeba było coś z tą trudną młodzieżą zrobić. Z chłopcami wyrzucanymi ze szkoły w Ban Ard nie problemu — trafiali do dyplomacji, czekały na nich armia, flota i policja, najgłupszym pozostawała polityka. Odrzut magiczny w postaci płci pięknej tylko pozornie trudniejszy był do zagospodarowania. Choć usuwane, panienki przekroczyły progi czarodziejskiej uczelni i w jakimś tam stopniu magii zakosztowały. A zbyt potężny był wpływ czarodziejek na władców i wszystkie sfery życia polityczno-ekonomicznego, by panienki zostawiać na lodzie. Zapewniano im bezpieczną przystań. Trafiały do wymiaru sprawiedliwości. Zostawały prawniczkami.
Obrończyni zamknęła teczkę. Po czym otworzyła ją
— Zalecam przyznać się do winy — powiedziała. - Możemy wówczas liczyć na łagodniejszy wymiar…
— Przyznać się do czego? — przerwał wiedźmin.
— Gdy sąd zapyta, czy się przyznajesz, odpowiesz twierdząco. Przyznanie się do winy będzie uznane za okoliczność łagodzącą
— Jak więc wówczas zamierzasz mnie bronić?
Pani mecenas zamknęła teczkę. Niby wieko trumny.
— Idziemy. Sąd czeka.
Sąd czekał. Bo z sali sądowej właśnie wyprowadzano poprzedniego delikwenta. Niezbyt, jak stwierdził Geralt, radosnego.
Na ścianie wisiała upstrzona przez muchy tarcza, na niej widniało godło Kerack, błękitny delfin nageant. Pod godłem stał stół sędziowski. Zasiadały za nim trzy osoby. Chuderlawy pisarz. Wyblakły podsędek. I pani sędzia, stateczna z wyglądu i oblicza niewiasta.
Ławę po prawicy sędziów zajmował pełniący obowiązki oskarżyciela asesor trybunalski. Wyglądał poważnie. Na tyle poważnie, żeby wystrzegać się spotkania z nim w ciemnej ulicy.
Po przeciwnej zaś stronie, po lewicy składu sędziowskiego, stała ława oskarżonych. Miejsce jemu przypisane.
Dalej poszło szybko.
— Geralta, wołanego Geraltem z Rivii, z zawodu wiedźmina, oskarża się o malwersację, o zabór i przywłaszczenie dóbr należnych Koronie. Działając w zmowie z innymi osobami, które korumpował, oskarżony zawyżał wysokość wystawianych za swe usługi rachunków w zamiarze zagarnięcia tych nadwyżek. Co skutkowało stratami dla skarbu państwa. Dowodem jest doniesienie, notitia criminis, które oskarżenie załączyło do akt. Doniesienie owo…
Znużony wyraz twarzy i nieobecny wzrok sędzi świadczyły wyraźnie, że stateczna niewiasta jest myślami gdzie indziej. I że całkiem inne frasują ją zagadnienia i problemy — pranie, dzieci, kolor firanek, zagniecione ciasto na makowce i wróżące kryzys małżeński rozstępy na dupsku. Wiedźmin z pokorą przyjął fakt, że jest mniej ważny. Że nie konkurować mu z czymś takim.
— Popełnione przez oskarżonego przestępstwo — ciągnął bez emocji oskarżyciel — nie tylko kraj rujnuje, ale i porządek społeczny podkopuje i roztacza. Porządek prawny domaga się…
— Włączone do akt doniesienie — przerwała sędzia — sąd musi potraktować jako probatio de relato, dowód z relacji osoby trzeciej. Czy oskarżenie może przedstawić inne dowody?
— Innych dowodów brak… Chwilowo… Oskarżony jest, jak już wykazano, wiedźminem. To mutant, będący poza nawiasem społeczności ludzi, lekceważący prawa ludzkie i stawiający się ponad nimi. W swym kryminogennym i socjopatycznym fachu obcuje z elementem przestępczym, a także z nieludźmi, w tym z rasami ludzkości tradycyjnie wrogimi. Łamanie prawa wiedźmin ma w swej nihilistycznej naturze. W przypadku wiedźmina, Wysoki Sądzie, brak dowodów jest najlepszym dowodem… Dowodzi perfidii oraz…
— Czy oskarżony — sędzi najwyraźniej nie ciekawiło, czego jeszcze dowodzi brak dowodów. - Czy oskarżony przyznaje się do winy?
— Nie przyznaję się. - Geralt zlekceważył rozpaczliwe sygnały pani mecenas. - Jestem niewinny, żadnego przestępstwa nie popełniłem.
Miał trochę wprawy, miewał do czynienia z wymiarem sprawiedliwości. Zapoznał się też pobieżnie z literaturą przedmiotu.
— Oskarża się mnie skutkiem uprzedzenia…
— Sprzeciw! — wrzasnął asesor. - Oskarżony wygłasza mowę!
— Oddalam.
— …skutkiem uprzedzenia do mojej osoby i profesji, czyli skutkiem praeiudicium, praeiudicium zaś z góry implikuje fałsz. Nadto oskarża się mnie na podstawie anonimowego donosu, i to zaledwie jednego. Testimonium unius non valet. Testis unus, testis nullus. Ergo, to nie jest oskarżenie, lecz domniemanie, czyli praesumptio. A domniemanie pozostawia wątpliwości.
— In dubio pro reo! — ocknęła się obrończyni. - In dubio pro reo, Wysoki Sądzie!
— Sąd — sędzia huknęła młotkiem, budząc wyblakłego podsędka — postanawia wyznaczyć poręczenie majątkowe w wysokości pięciuset koron novigradzkich.
Geralt westchnął. Ciekawiło go, czy obaj jego współtowarzysze z celi doszli już do siebie i czy wyciągnęli z zaszłości jakieś nauki. Czy też będzie musiał ich obić i skopać ponownie.
Rozdział czwarty
Na samym skraju ludnego targowiska stał niedbale sklecony z desek stragan, obsługiwany przez babuleńkę-starowinkę w słomianym kapeluszu, okrąglutką i rumianą niby dobra wróżka z bajki. Nad babuleńką widniał napis: «Szczęście i radość — tylko u mnie. Ogórek gratis». Geralt zatrzymał się, wysupłał z kieszeni miedziaki.
— Nalej, babciu — zażądał ponuro — pół kwaterki szczęścia.
Nabrał powietrza, wypił z rozmachem, odetchnął. Otarł łzy, które siwucha wycisnęła mu z oczu.
Był wolny. I zły.
O tym, że jest wolny, dowiedział się, rzecz ciekawa, od osoby, którą znał. Z widzenia. Był to ten sam przedwcześnie wyłysiały młodzian, którego na jego oczach przepędzono ze schodów austerii «Natura Rerum». A który, jak się okazało, był trybunalskim gryzipiórkiem.
— Jesteś wolny — zakomunikował mu wyłysiały młodzian, splatając i rozplatając chude i poplamione inkaustem palce. - Wpłacono poręczenie.
— Kto wpłacił?
Informacja okazała się poufną wyłysiały gryzipiórek odmówił jej podania. Odmówił też — i też obcesowo — zwrotu zarekwirowanej sakwy Geralta. Zawierającej między innymi gotówkę i czeki bankierskie. Majątek ruchomy wiedźmina, oznajmił nie bez zjadliwości, został przez władze potraktowany jako cautio pro expensis, zaliczka na poczet kosztów sądowych i przewidywanych kar.