— Królewicz Viraxas, książę Kerack, jeszcze przed chwilą dziedzic tronu i korony — ogłosił dudniącym barytonem olbrzym, de Santis. - W chwili obecnej król Kerack, prawowity władca kraju.
Pierwszy skłonił się, a potem uklęknął na jedno kolano marszałek dworu. Za nim hołd złożył herold. W ich ślady poszli seneszale, nisko skłaniając głowy. Ostatnim, który się skłonił, był Ferrant de Lettenhove.
— Wasza Królewska Mość.
— Chwilowo wystarczy «Wasza Miłość» — skorygował Viraxas. - Pełny tytuł będzie mi przysługiwał po koronacji. Z którą zresztą zwlekać nie będziemy. Im rychlej, tym lepiej. Prawda, panie marszałku?
Było bardzo cicho. Słychać było, jak któremuś z dworaków burczy w brzuchu.
— Mój nieodżałowanej pamięci ojciec nie żyje — przemówił Viraxas. - Odszedł do swych sławnych przodków. Obaj moi młodsi bracia, co mnie nie dziwi, są oskarżeni o zdradę stanu. Proces odbędzie się zgodnie z wolą zmarłego króla, obaj bracia okażą się winnymi i z wyroku sądu opuszczą Kerack na zawsze. Na pokładzie fregaty «Acherontia», wynajętej przeze mnie… i przez mych możnych przyjaciół i protektorów. Zmarły król, wiem to, nie zostawił ważnego testamentu ani oficjalnych rozporządzeń względem sukcesji. Respektowałbym wolę króla, gdyby takie rozporządzenia były. Ale ich nie ma. Prawem dziedziczenia korona przynależy więc mnie. Czy wśród obecnych jest ktoś, kto chciałby temu zaprzeczyć?
Nikogo takiego wśród obecnych nie było. Wszyscy obecni w dostatecznym stopniu obdarzeni byli rozsądkiem i instynktem samozachowawczym.
— Proszę zatem rozpocząć przygotowania do koronacji, niechaj zajmą się tym ci, w czyich kompetencjach to leży. Koronacja będzie połączona z zaślubinami. Postanowiłem bowiem wskrzesić starodawny obyczaj królów Kerack, prawo ustanowione przed wiekami. Głoszące, że jeśli oblubieniec zmarł przed ślubem, narzeczoną winien poślubić najbliższy nieżonaty krewny.
Ildiko Breckl, znać to było z jej promieniejącego oblicza, starodawnemu obyczajowi gotowa była poddać się choćby zaraz. Inni zgromadzeni milczeli, niezawodnie usiłując przypomnieć sobie, kto, kiedy i z jakiej okazji ów obyczaj ustanowił. I jakim sposobem mógł ów obyczaj być ustanowiony przed wiekami, skoro królestwo Kerack nie istniało nawet lat stu. Zmarszczone myślowym wysiłkiem czoła dworaków szybko się jednak wygładziły. Wszyscy jak jeden mąż doszli do właściwego wniosku. Że chociaż jeszcze nie było koronacji i chociaż tylko Jego Miłość, Viraxas to już praktycznie król, a król zawsze ma słuszność.
— Zniknij stąd, wiedźminie — szepnął Ferrant de Lettenhove, wciskając Geraltowi do rąk jego miecz. - Zabierz stąd Juliana. Znikajcie obaj. Nic nie widzieliście, nic nie słyszeliście. Niech nikt was z tym wszystkim nie kojarzy.
— Pojmuję — Viraxas zmierzył zebranych dworaków spojrzeniem — i mogę rozumieć, iż dla niektórych spośród tu obecnych sytuacja jest zaskakująca. Iż dla niektórych zmiany zachodzą zbyt niespodziewanie i raptownie, a wypadki toczą się zbyt szybko. Nie mogę też wykluczyć, że dla niektórych z tu obecnych dzieje się nie po ich myśli i że stan rzeczy im nie w smak. Pułkownik de Santis od razu zdeklarował się po właściwej stronie i przysiągł mi wierność. Oczekuję tego samego od pozostałych tu zebranych.
— Zaczniemy — skinął — od wiernego sługi mego nieodżałowanej pamięci ojca. Jak też wykonawcy rozkazów mego brata, który na życie ojca się targnął. Zaczniemy od królewskiego instygatora, pana Ferranta de Lettenhove.
Instygator skłonił się.
- Śledztwo cię nie minie — zapowiedział Viraxas. - I wyjawi, jaką rolę odegrałeś w spisku książąt. Spisek był fiaskiem, to zaś kwalifikuje spiskowców jako nieudolnych. Błąd mógłbym wybaczyć, nieudolności nie. Nie u instygatora, stróża prawa. Ale to później, rozpoczniemy zaś od rzeczy podstawowych. Zbliż się, Ferrant. Chcemy, byś pokazał i udowodnił, komu służysz. Chcemy, byś złożył nam należny hołd. Byś kląkł u stóp tronu. I pocałował naszą królewską rękę.
Instygator ruszył posłusznie w kierunku podwyższenia.
— Znikaj stąd — zdążył jeszcze szepnąć. - Znikaj jak najprędzej, wiedźminie.
Zabawa w ogrodach trwała w najlepsze.
Lytta Neyd natychmiast dostrzegła krew na mankiecie koszuli Geralta. Mozaik też dostrzegła, w odróżnieniu od Lytty zbladła.
Jaskier porwał z tacy przechodzącego pazia dwa kielichy, wypił duszkiem jeden po drugim. Porwał dwa następne, zaoferował damom. Odmówiły. Jaskier wypił jeden, drugi z ociąganiem wręczył Geraltowi. Koral, mrużąc oczy, wpatrywała się w wiedźmina, wyraźnie spięta.
— Co się stało?
— Zaraz się dowiesz.
Dzwon na kampanili zaczął bić. Bił tak złowieszczo, tak grobowo i tak żałobnie, że ucztujący goście ucichli.
Na przypominające szafot podwyższenie weszli marszałek dworu i herold.
— Przepełniony żalem i strapieniem — przemówił w ciszy marszałek — wieść smutną waćpaństwu oznajmić muszę. Król Belohun Pierwszy, nasz uwielbiany, dobry i łaskawy władca, srogą ręką losu porażon umarł nagle, zszedł był z tego świata. Ale królowie Kerack nie umierają! Król umarł, niech żyje król! Niech żyje Jego Królewska Mość król Viraxas! Pierworodny syn zmarłego króla, prawy dziedzic tronu i korony! Król Viraxas Pierwszy! Po trzykroć niech żyje! Niech żyje! Niech żyje!
Chór pochlebców, wazeliniarzy i dupowłazów podchwycił okrzyk. Marszałek uciszył ich gestem.
— Król Viraxas pogrążył się w żałobie, podobnie cały dwór. Uczta jest odwołana, goście proszeni są o opuszczenie terenu pałacu. Król planuje rychłe własne zaślubiny, wtedy ucztę się powtórzy. By jadło się nie zmarnowało, król rozkazał, by przeniesiono je do miasta i wystawiono na rynku. Jadłem obdarzony zostanie także lud Palmyry. Dla Kerack nadchodzi czas szczęśliwości i dobrobytu!
— Cóż — oświadczyła Koral, poprawiając włosy. - Wiele jest prawdy w twierdzeniu, że śmierć pana młodego potrafi poważnie zakłócić uroczystości weselne. Belohun nie był bez wad, ale też i nie był najgorszy, niech spoczywa w spokoju, a ziemia niechaj będzie mu puchem. Chodźmy stąd. I tak zresztą zaczęło robić się nudno. A że dzień jest piękny, pójdziemy pospacerować po tarasach, popatrzymy na morze. Poeto, bądź miły i podaj ramię mojej uczennicy. Ja pójdę z Geraltem. Bo ma mi coś do opowiedzenia, jak mniemam.
Było wczesne popołudnie. Dopiero. Wierzyć się nie chciało, że tak wiele zaszło w tak krótkim czasie.
Wojownik nie umiera lekko. Śmierć, by go dopaść, musi.stoczyć z nim walkę. A wojownik łatwo śmierci nie ulega.
Rozdział dziewiętnasty
— Hej! Patrzcie! — zawołał nagle Jaskier. - Szczur!
Geralt nie zareagował. Znał poetę, wiedział, że zwykł lękać się byle czego, zachwycać byle czym i szukać sensacji tam, gdzie zupełnie nic na nazwę sensacji nie zasługiwało.
— Szczur! — nie dawał za wygraną Jaskier. - O, drugi! Trzeci! Czwarty! Cholera! Geralt, spójrz!
Westchnął, spojrzał.
Podnóże urwiska pod tarasem roiło się od szczurów. Teren między Palmyrą a wzgórzem żył, poruszał się, falował i popiskiwał. Setki, a może tysiące gryzoni uciekało z rejonu portu i ujścia rzeki, mknęło pod górę, wzdłuż palisady, na wzgórza, w lasy. Inni przechodnie też zauważyli zjawisko, zewsząd rozbrzmiewały okrzyki zdumienia i strachu.
— Szczury uciekają z Palmyry i portu — orzekł Jaskier — bo są wystraszone! Wiem, co się stało! Pewnie przybił do brzegu statek szczurołapów!