Nikomu nie chciało się komentować. Geralt starł pot z powiek, upał był potworny, gorące powietrze tłumiło oddech. Spojrzał w niebo, przejrzyste, bez jednej chmurki.
— Idzie sztorm — Lytta powiedziała na głos to, co sam pomyślał. - Silny sztorm. Szczury to czują. I ja też to czuję. Czuję to w powietrzu.
I ja też, pomyślał wiedźmin.
— Burza — powtórzyła Koral. - Burza nadejdzie od morza.
— Jaka znowu burza? — Jaskier powachlował się kapelusikiem. - Skąd? Pogoda jak malowanie, niebo czyste, najmniejszego wiaterku. Szkoda, w tym upale przydałby się wiaterek. Morska bryza…
Nim dokończył zdanie, powiało. Lekka bryza niosła zapach morza, dawała przyjemną ulgę, orzeźwiała. I szybko przybierała na sile. Proporce na masztach, niedawno zwisające luźno i smętnie, poruszyły się, załopotały.
Niebo na horyzoncie pociemniało. Wiatr wzmagał się. Lekki poszum zmieniał się w szum, szum przechodził w świst.
Proporce na masztach zafurkotały i załopotały gwałtownie. Zaskrzypiały kurki na dachach i wieżach, zazgrzytały i zabrzęczały blaszane nasady na kominach. Załomotały okiennice. Wzleciały tumany kurzu.
Jaskier oburącz chwycił kapelusik, w ostatniej chwili, inaczej uleciałby z wiatrem.
Mozaik chwyciła suknię, nagły powiew zadarł szyfon wysoko, do bioder niemal. Nim opanowała szarpaną wiatrem tkaninę, Geralt z przyjemnością przyjrzał się jej nogom. Dostrzegła jego wzrok. Nie odwróciła oczu.
— Burza… — Koral, by móc mówić, musiała się odwrócić, wiatr wiał już tak, że tłumił słowa. - Burza! Idzie sztorm!
— Bogowie! — krzyknął Jaskier, który w żadnych bogów nie wierzył. - Bogowie! Co się dzieje? Czy to koniec świata?
Niebo ciemniało szybko. A horyzont z granatowego stawał się czarny.
Wiatr rósł, świszcząc potępieńczo.
Na redzie za przylądkiem morze wzbierało grzywaczami, fale tłukły w falochron, rozbryzgiwała się biała piana. Szum morza narastał. Zrobiło się ciemno jak w nocy.
Wśród stojących na redzie jednostek dało się widzieć poruszenie. Kilka, w tym pocztowy kliper «Echo» i novigradzki szkuner «Pandora Parvi», w pośpiechu stawiały żagle, gotowe uciekać na pełne morze. Reszta statków żagle zrzucała, zostając na kotwicach. Geralt pamiętał niektóre, obserwował je z tarasu willi Koral. «Alke», koga z Cidaris. «Fuchsia», nie pamiętał, skąd. I galeony: «Chluba Cintry» pod flagą z błękitnym krzyżem. Trójmasztowy «Vertigo» z Lan Exeter. Mający sto dwadzieścia stóp między stewami redański «Albatros». Kilka innych. W tej liczbie fregata «Acherontia» pod czarnymi żaglami.
Wiatr już nie świszczał. Wył. Geralt zobaczył, jak z kompleksu Palmyry wzlatuje w niebo pierwsza strzecha, jak rozpada się w powietrzu. Nie trzeba było długo czekać na drugą. Trzecią. I czwartą. A wiatr wciąż się wzmagał. Łopotanie proporców przeszło w nieustanny łoskot, łomotały okiennice, gradem spadały dachówki i rynny, waliły się kominy, roztrzaskiwały o bruk donice. Poruszony wichrem zaczął bić dzwon na kampanili, urywanym, zalęknionym, złowróżącym dźwiękiem.
A wiatr wiał, wiał coraz silniej. I pędził ku brzegowi coraz większe fale. Szum morza narastał, stawał się coraz głośniejszy. Wkrótce nie był to już szum. Był to jednostajny i głuchy huk, jakby dudnienie jakiejś diabelskiej machiny. Fale rosły, zwieńczone białą pianą wały wtaczały się na brzeg. Ziemia drżała pod stopami. Wiatr wył.
«Echo» i «Pandora Parvi» nie zdołały uciec. Wróciły na redę, rzuciły kotwice.
Krzyki zgromadzonych na tarasach ludzi rozbrzmiały głośniej, pełne podziwu i przerażenia. Wyciągnięte ręce wskazywały morze.
Morzem szła wielka fala. Kolosalna ściana wody. Wznosząca się, wyglądało, tak wysoko, jak maszty galeonów.
Koral chwyciła wiedźmina za ramię. Mówiła coś, a raczej usiłowała mówić, wicher skutecznie ją kneblował.
— …ciekać! Geralt! Musimy stąd uciekać!
Fala zwaliła się na port. Ludzie krzyczeli. Pod naporem mas wody w drzazgi i szczapki poszło molo, wzleciały belki i deski. Zawalił się dok, złamały i upadły żurawie i pylony dźwigów. Stojące przy nabrzeżu łodzie i barkasy frunęły w górę jak dziecięce zabawki, jak łódeczki z kory, puszczane przez uliczników w rynsztokach. Stojące bliżej plaży chałupy i szopy po prostu zmyło, nie zostało po nich śladu. Fala wdarła się w ujście rzeki, momentalnie zamieniając je w piekielną kipiel. Z zalewanej Palmyry uciekały tłumy ludzi, większość umykała ku Górnemu Miastu, ku strażnicy. Ci ocaleli. Część wybrała brzeg rzeki jako drogę ucieczki. Geralt widział, jak pochłania ich woda.
— Druga fala! — krzyczał Jaskier. - Druga fala! Fakt, była druga. A potem trzecia. Czwarta. Piąta. I szósta. Ściany wody toczyły się na redę i port.
Fale z potężną siłą uderzyły w zakotwiczone statki, te dziko targnęły się na łańcuchach, Geralt zobaczył, jak z pokładów spadają ludzie.
Obrócone dziobami pod wiatr statki walczyły dzielnie. Jakiś czas. Traciły maszty, jeden po drugim. Potem fale zaczęły je nakrywać. Niknęły w pianie i wynurzały się, niknęły i wynurzały się.
Pierwszy przestał się wynurzać pocztowy kliper «Echo». Po prostu zniknął. Po chwili taki sam los spotkał «Fuchsię», galera zwyczajnie się rozpadła. Napięty łańcuch kotwiczny rozerwał kadłub «Alke», koga w okamgnieniu zniknęła w otchłani. Dziób i forkasztel «Albatrosa» urwały się pod naporem, rozłupany statek poszedł na dno jak kamień. Kotwica «Vertigo» zerwała się, galeon zatańczył na grzbiecie fali, obrócił się i roztrzaskał o falochron.
«Acherontia», «Chluba Cintry», «Pandora Parvi» i dwa nieznane Geraltowi galeony zrzuciły kotwice, fale uniosły je ku brzegowi. Zabieg tylko z pozoru był rozpaczliwie samobójczy. Kapitanowie mieli do wyboru pewną zagładę na kotwicowisku albo ryzykowny manewr wpłynięcia w ujście rzeki.
Nieznane galeony szans nie miały. Żaden nie zdołał nawet właściwie się ustawić. Oba roztrzaskały się o pirs.
«Chluba Cintry» i «Acherontia» też nie utrzymały sterowności. Wpadły na siebie, szczepiły się, fale cisnęły je na nabrzeże i rozniosły w strzępy. Szczątki poniosła woda.
«Pandora Parvi» tańczyła i skakała na falach jak delfin. Ale trzymała kurs, niesiona prościutko we wrzące jak kocioł ujście Adalatte. Geralt słyszał krzyki ludzi, dopingujące kapitana.
Koral krzyknęła, wskazując.
Szła siódma fala.
Poprzednie, równe masztom statków, Geralt oceniał na jakieś pięć, sześć sążni, trzydzieści do czterdziestu stóp. To, co teraz szło z morza, zakrywając sobą niebo, było dwukrotnie wyższe.
Uciekający z Palmyry ludzie, stłoczeni przy strażnicy, zaczęli krzyczeć. Wicher obalał ich, ciskał na ziemię, przytłaczał do ostrokołu.
Fala runęła na Palmyrę. I zwyczajnie starła ją, zmyła z powierzchni ziemi. Woda w okamgnieniu dosięgła palisady, pochłaniając ściśniętych tam ludzi. Niesiona falą masa drewna zwaliła się na ostrokół, wyłamując pale. Zawaliła się i popłynęła strażnica.
Niepohamowany wodny taran uderzył w urwisko. Wzgórze zatrzęsło się tak, że Jaskier i Mozaik upadli, a Geralt z najwyższym trudem utrzymał równowagę.
— Musimy uciekać! - krzyknęła Koral, uczepiona balustrady. - Geralt! Uciekajmy stąd! Idą następne fale!
Fala runęła na nich, zalała. Ludzie z tarasu, ci, co nie pierzchnęli wcześniej, pierzchali teraz. Uciekali wśród krzyku, wyżej, byle wyżej, na wzgórze, w stronę królewskiego pałacu. Nieliczni zostali. Geralt rozpoznał wśród nich Ravengę i Anteę Derris.
Ludzie krzyczeli, wskazywali. Fale podmyły urwisko na prawo od nich, pod dzielnicą willową. Pierwsza z willi złożyła się jak domek z kart i osunęła po pochyłości, prosto w kipiel. Za pierwszą poszła druga, trzecia i czwarta.